Palmy w Łysych na Kurpiach konkurują tylko z tymi w Lipnicy Murowanej. Warto tu dziś zajrzeć i zobaczyć do czego zdolni są Polacy przesyceni religijnym żarem i duchem sportowej rywalizacji. Przekonaliśmy się o tym osobiście.
Dziennikarze z zawodu. Podróżnicy z namiętności i ciekawości świata
SERGIUSZ: Ręcznie robiona czterometrowa palma jest zadziwiająco lekka, ale gdy zawieje zimny, mocny wiatr, to muszę walczyć ze wszystkich sił, żeby utrzymać w pionie ukwiecony pal. Idziemy w procesji w Łysych na Kurpiach. Kilka kroków przede mną kroczy biskup diecezji łomżyńskiej Janusz Stepnowski. Za nim truchta były premier Jarosław Kalinowski z PSL z niewielką palemką, o której pani Czesława Żubrowska nie miałaby najlepszej opinii. Pani Czesława z oddalonych o 5 kilometrów Wejd jest naszym ostatecznym autorytetem. Wyplatanie, a dokładniej, jak tu mówią – wicie palmy, którą dźwigam, zaczęła tuż po Bożym Narodzeniu. „Budziłam się, jak co dzień o piątej rano – uśmiecha się 67-letnia Kurpianka – i od razu, jeszcze leżąc w łóżku, zabierałam się za plecenie kwiatów z bibuły”.
Swoją pierwszą palmę zrobiła sześćdziesiąt lat temu, jeszcze jako mała dziewczynka. A najwyższa, którą zaprezentowała w Łysych, miała 11 metrów. Nie wyobrażam sobie, jak ją niosła. Bo do zeszłego roku sama prezentowała swoje dzieła. Teraz jej pomagam, a raczej walczę o życie. W procesji z palmami idzie kilkaset osób. Tuż za mną wnuk pani Czesławy – ministrant Tomek, niesie głośnik chrypiący co jakiś czas „Alleluja!”. Gdyby nie on i jego budzące respekt urządzenie, z pewnością by mnie tu zadeptano. Muszę utrzymywać równe, szybkie tempo za biskupem Januszem, bo wszyscy chcieliby być jak najbliżej hierarchy. Tłum dźwigający palmy depcze sobie po piętach i podkłada nogi. Na progu kościoła jedna z najwyższych palm pada jak ścięty snopek żyta. Trzy osoby przewracają się z hukiem. Magda z aparatem fotograficznym stoi na szczęście kilka metrów dalej...
MAGDA: Bo dzisiejsze święto to dla lokalnych władz, mieszkanców Łysych i okolicznych wsi jedyna w roku okazja, żeby pokazać wyjątkowość kultury tego regionu. Dlatego każdy walczy o swoje miejsce w procesji, a w kościele przepycha się ze swoją palmą jak najbliżej ołtarza, bo z tymi w pierwszym rzędzie biskup osobiście wymienia uścisk dłoni podczas przekazywania znaku pokoju. Ubrani w stroje ludowe mieszkańcy chętnie chwalą się, jak kilka lat temu odwiedził ich prezydent Kaczyński, prezentują przybyłym całymi autokarami turystom swoje palmy, udzielają wywiadów telewizjom. Tradycja upamiętniająca tryumfalny wjazd Chrystusa do Jerozolimy zyskała tu zupełnie inny koloryt i znaczenie, niż dwa tysiące lat temu na Ziemi Świętej.
SERGIUSZ: Gdyby w Jerozolimie Tamtego Dnia było minus jedenaście stopni, pewno zgromadzenie wiwatującego tłumu Jezusowi policzonoby za cud. Patrzę na wyświetlacz komórki, który informuje mnie, że o ósmej trzydzieści rano w Jeruzalem temperatura wynosi osiem stopni Celsjusza, ale w ciągu dnia wzrośnie do dwudziestu. Miły, wiosenny dzień. Można wyjść z domu, zerwać liść palmy (najlepiej z ogródka sąsiada) i wyjść przed bramę miasta, żeby powitać nadjeżdżającego na osiołku Nauczyciela Cudotwórcę. W Ewangeliach opisywano ten dzień, bezpośrednio poprzedzający horror ukrzyżowania, jako moment największej popularności Chrystusa. Zawsze w kościele, słuchając Ewangelii wyobrażałem sobie te tłumy, ludzi w euforii kładących pod kopyta osiołka na którym jechał Nauczyciel, liście palmowe i płaszcze... Właśnie! Dlaczego zapominamy o płaszczach, które opisuje św. Mateusz? Dlaczego mówimy o „niedzieli palmowej”, a nie o „płaszczowej”? Przecież, szczególnie w naszym klimacie płaszcze byłyby bardziej adekwatne.
MAGDA: Niedziela Palmowa to święto przesycone symboliką życia i trwania. Dlatego w Polsce do palm od wieków kładziono to, co symbolizowało witalność, a w Polsce tradycyjnie były to „wiecznie zielone”: gałązki tui, świerku, bukszpanu i borówek leśnych, a także symbolizujące zmartwychwstanie i przemożną chęć życia gałązki wierzbowe. Wierzba wyrośnie w każdych, nawet najgorszych warunkach, a, o czym doskonale wiedziały gospodynie, nawet postawiona w wilgotnym kącie wierzbowa miotła potrafi wypuścić zielone listki. Dlatego ostatnia niedziela Wielkiego Postu była nazwywana także Wierzbną lub Kwietną. Palmy polskie przypominają smukłe bukiety, a najwyższe, ozdobione kolorowymi wstążeczkami i kwiatami z bibuły, możemy zobaczyć na Podhalu i sądzecczyźnie, w Lipnicy Murowanej na Orawie, czy właśnie tu gdzie jesteśmy, na Kurpiach. Tu palmy są szczególnie efektowne i kolorowe, przypominają słupy na całej długości pokryte kolorowymi kwiatami z bibuły. W konkursach palm co roku biorą udział gospodarze z okolicznych wsi, a także młodzież ze szkół, które pielęgnują tę wyjątkową tradycję. Kilkumetrowe palmy niesione są do kościoła wczesnym rankiem. Potem biorą udział w uroczystej procesji. Przejście z barwnymi słupami górującymi nad tłumem wiernych jest niezwykłym widowiskiem.
SERGIUSZ: W Łysych na pewno. Na placu przed kościołem pierwsze stragany rozstawiono jeszcze w całkowitych ciemnościach przed piątą rano. A od ósmej już wszystko działało pełną parą, a z estrady DJ puszczał na cały regulator ludowe przyśpiewki na zmianę z „Ona tańczy dla mnie”. Śnieg skrzypiał pod nogami, a pieniądze wędrowały z rąk do rąk, wymieniane na gliniane koguciki, pęta swojskich kiełbas, podlaskie sękacze, chleb pieczony w liściach tataraku, wielkie pajdy ze smalcem i krojonymi w plastry kiszonymi ogórkami, „kozicowe psiwo” (podpiwek na owocach jałowca), czy piekielnie mocną, 58-procentową kurpiowską wódkę na miodzie. No ale przede wszystkim wszędzie sprzedają palmy, z kwiatami z bibułki. Po 5-10 zł te bardziej pospolite, z kwiatkami wycinanymi z bibułki. A te bardziej pracochłonne, ze zwijanymi kwiatkami, które wzbudziłyby zachwyt japońskich miłośników origami można kupić już od 15 zł.
MAGDA: Teraz te palmy są tylko kolorową pamiątką dla turystów i nie pełnią już tak istotnej roli, ale ich znaczenie w tradycji naszych przodków jest nie do przecenienia. Pierwsze procesje z palmami odbywały się już w IV wieku, sam obrzęd święcenia gałązek wprowadzono do liturgii w XI wieku. Taka poświęcona palma według wierzeń ludowych miała właściwości lecznicze i chroniła przed urokami. Przyniesioną z kościoła kropiono obejście, dotykano boków bydła w oborze, bazie wkładano do gniazd drobiu, żeby lepiej się niósł, podkładano pod pierwszą skibę zaoraną na polu. W domu, kładziono poświęconą palmę za święty obraz lub na cały rok przybijano nad drzwiami wejściowymi, by strzegła gospodarstwa, a jego mieszkańcom przynosiła błogosławieństwo. Na niektórych wsiach, głównie na południu Polski, z rozebranych na części palm robi się krzyże, a w Wielkanoc lub o świcie w Lany Poniedziałek symbolicznie wbija się je w ziemię na polu i w ogrodzie, by błogosławiły zasiewom.
Dlatego, kiedy pytamy gospodynie, które zrobiły w tym roku najpiękniejsze i najwyższe palmy, komu ten zwyczaj jest jeszcze potrzebny, odpowiadają zgodnie: nam samym. „Palmy od zawsze robiła moja mama, ja też je robię od dziecka – mówi pani Zofia Samul z miejscowości Dęby. – Muszą być jak najbardziej kolorowe, bogate. Kwiaty z bibuły i zieleń – zdradza swój sekret.
Te największe, kilkumetrowe, robią całe szkoły. Ale prawdziwe kurpiowskie gospodynie o palmie na Niedzielę myślą już po Bożym Narodzeniu. Wtedy zaczynają zwijać z bibuły różne gatunki kolorowych kwiatów. „Na jedną palmę musze zrobić ich tysiąc – mówi pani Zofia dumnie pokazując nam swoje dzieło. I idzie udzielić wywiadu kolejnej telewizji. Bo dziś to ona jest tu prawdziwą gwiazdą.