Łodzi ratunkowych na Titanicu było zbyt mało, a na dodatek nie wszystkie udało się spuścić na wodę. Po katastrofie dopracowano procedury ewakuacji, by taka sytuacja nigdy już się nie wydarzyła.
Łodzi ratunkowych na Titanicu było zbyt mało, a na dodatek nie wszystkie udało się spuścić na wodę. Po katastrofie dopracowano procedury ewakuacji, by taka sytuacja nigdy już się nie wydarzyła. M. Micuła&S. Pinkwart

Gigantyczny transaltlantyk jest dziś najbardziej znanym statkiem świata. Choć zatonął dokładnie 101 lat temu, to dla stolicy Ulsteru jest wciąż żyłą złota i wabikiem na turystów. Irlandczycy, którzy wybudowali Titanica, dziś potrafią dobrze wykorzystać jego legendę.

REKLAMA
SERGIUSZ: „Koniecznie musicie zobaczyć Titanica – rzucił tata Magdy, a ja w pierwszej chwili pomyślałem, że namawia nas na romantyczny wieczór przy DVD, a potem przemknęło mi przez głowę, że proponuje nam wycieczkę na dno Atlantyku, gdzieś przy brzegach Nowej Fundlandii. Na szczęście chodziło mu tylko o Belfast.
MAGDA: No więc pojechaliśmy. Z centrum Dublina do Belfastu pociągiem jedzie się dwie godziny. Stolica i największe miasto Irlandii Północnej, zamieszkane jest przez niecałe 300 tysięcy osób. Okres najbardziej intensywnego rozwoju przeżył na początku XX stulecia, kiedy wszedł na arenę międzynarodową jako najszybciej rozwijająca się i najbardziej produktywna stocznia na świecie. Wszystko, dzięki przedsiębiorstwu Harland & Wolff, które w dokach Belfastu wybudowało największe statki tamtych czasów. Dziś Belfast na pierwszy rzut oka przypomina raczej senne miasteczko, niż poorane konfliktami robotnicze zagłębie. Choć pozory mylą, a podziały są tu bardzo wyraźne. Ale Ty już w drodze z dworca, z pierwszym napotkanym człowiekiem musiałeś wszcząć awanturę...
logo
Dzielnice katolicką i protestancką w Belfaście dzieli mur, a bramy są na noc zamykane fot. M.Micuła, S. Pinkwart

SERGIUSZ: Ja? Awanturę? To był nasz pierwszy dzień na Zielonej Wyspie. Chciałem być miły. Zapytałem taksówkarza, jak mówi się po irlandzku „dzień dobry”. Spojrzał na mnie ostro, jakbym był policyjnym prowokatorem i z nadętą miną wytłumaczył nam, że jesteśmy w Ulsterze, który jest częścią Zjednoczonego Królestwa i mówi się tu po angielsku. Rzeczywiście, gdy później pojechaliśmy do Dublina, ludzie byli zdecydowanie mniej spięci. Tłumaczyli nam różne zwroty na gaelicki, ale najczęściej powtarzała się gadka: „ja nie umiem, ale moje dziecko uczy się w szkole tego języka...”. Belfast rzeczywiście jest inny. Choć wojna domowa pomiędzy zwolennikami unii z Wielką Brytanią, a przyłączeniem do Republiki Irlandii skończyła się podpisaniem stosownych porozumień i od paru lat jest spokój, to w niektórych miejscach wciąż czuć atmosferę wrogości. Szczególnie w okolicach Divis Street (czy jak wolą Republikanie Srāid Dhuibhise), gdzie katolickich republikanów od protestanckich unionistów oddziela pokryty graffiti mur. Jeden z ostatnich tego typu pomników rozdarcia narodu w Europie. Po jednej stronie są murale sławiące bojowników Irlandzkiej Armii Republikańskiej, po drugiej karierę robią obwieszeni bronią unioniści i trzyliterowy skrótowiec-wyzwisko: KAT (Kill All Taigs – czyli zabij wszystkich katoli). Sam nie wiem, co o tym myśleć. Z jednej strony wyglądało to groźnie, z drugiej... zwiedzaliśmy tę dzielnicę nietolerancji niczym atrakcję turystyczną. I nie my jedni...
logo
Murale po katolickiej stronie muru. Tu Brytyjczycy nie mają najlepszej opinii. M. Micuła&S. Pinkwart

MAGDA: Bo republikańska Falls Road i lojalistyczna Shankill Road, oddzielone „ścianą pokoju” – wysokim na 5,5 metra, zwieńczonym drutem kolczastym murem, to jedna z atrakcji turystycznych Belfastu. Ogląda się tu murale sławiące lokalych bohaterów o dość dwuznacznym życiorysie. Są portrety współczesnych bojowników Shankill będących jednocześnie oprawcami dla tych z Falls, iluzjonistyczne malowidła przedstawiające zamaskowanych bojowników z bronią wycelowaną w oglądających, ale też legendy o władcach Ulsteru. Słynna „czerwona dłoń z Ulsteru” wyobrażona na jednym z graffitti, przedstawia historię Hermona O’Neilla. Rywale płynęli na statkach ku Irlandii, a królem miał zostać ten, któremu pierwszemu uda się dotknąć ręką ziemi. Wojownicy płynęli równym tempem. Do ostatniej chwilili wydawało się, że razem staną na brzegu wyspy. Wtedy waleczny Hermon odciął sobie dłoń i rzucił ją na brzeg, w ten makabryczny sposób spełniając warunki przepowiedni i zostając pierwszym królem Ulsteru, we fladze którego na pamiątkę tej legendy nadal widnieje krwistoczerwona dłoń. A wracając do współczesnej rywalizacji – na dzielącej dwie walczące ze sobą robotnicze dzielnice „ścianie pokoju” każdy może napisać sentencję w intencji zakończenia konfliktu. Wśród tysięcy podpisów znajdują się m.in. myśli Billa Clintona i Mahatmy Gandhiego.
logo
Po protestanckiej stronie na katolików czekają namalowani na ścianach domów bojownicy z bronią gotową do strzału. M. Micuła&S. Pinkwart

SERGIUSZ: Ale najbardziej makabryczna atrakcja tej dzielnicy to więzienie przy Crumlin Road. Zdążyliśmy na minutę przed zamknięciem, a właściwie pięć minut po czasie, ale mimo to udało nam się dołączyć do grupy oprowadzanej przez przewodnika. No i muszę przyznać, że to bardzo mocna rzecz. Zwiedzałem Alcatraz i to była w porównaniu z Crumlin kaszka z mleczkiem. A może to była sprawa przewodnika, zafascynowanego więziennymi makabreskami?
logo
Więzienie Crumlin. Ponure miejsce, ale także atrakcja turystyczna Belfastu. fot. M. Micuła, S. Pinkwart

Więzienie było z epoki wiktoriańskiej, w której wyżej ponad resocjalizację ceniono sobie znęcanie się nad osadzonymi. Stąd 40-osobowe cele wielkości gołębnika i bez okiem. Cele właściwe, w których nie było toalet, więc więźniowie załatwiali się do gazet i wyrzucali ekskrementy przez zakratowane okna na dziedziniec. No i przede wszystkim główna atrakcja – cela śmierci.
logo
Cela śmierci z szubienicą. Przewodnicy po muzeum uwielbiają snuć opowieści o ostatnich życzeniach skazańców. M. Micuła&S. Pinkwart

Skazaniec spędzał w niej ostatnie 24 godziny, a potem odsuwano szafę stojącą przy ścianie (przewodnik zrobił to z odpowiednią emfazą, smakując zwłaszcza słowa: „Przez swoje ostatnie godziny nawet nie zdawał sobie sprawy, że jego koniec jest tak blisko...”) i przez tajne przejście wchodzono do miejsca, w którym znajdowała się szubienica. Do dziś jest w dobrym stanie. Na zakończenie pokazano nam trawniczek, gdzie chowano skazańców. Na szczęście więzienie Crumlin, którego pensjonariusze cieszyli się mianem „gości Jej Królewskiej Mości”, było tylko epizodem. Prawdziwe atrakcje czekały nas w dokach stoczniowych Belfastu.
logo
Budynek, w którym mieści się muzeum Titanica. M. Micuła&S. Pinkwart

MAGDA: To właśnie tu, w firmie Harland & Wolff było zatrudnionych wielu mieszkańców robotniczej Shankill Road. I często to przodkowie dzisiejszych (bo przecież najkrwawsze konflikty zakończyły się całkiem niedawno, w latach 90-tych XX wieku) bojowników byli budowniczymi słynnego transatlantyka. W dokumentacji armatora Titanic otrzymał numer 401 (kolejny po jubileuszowym, 400. Olympicu). Niemal jednoczesna budowa potężnych bliźniaczych statków wymagała przygotowania specjalnych doków, rusztowań a nawet przebudowy portu. Olbrzymie statki górowały nad miastem, w którym także dziś nie ma wysokościowców, i przyciągały do portu tłumy podziwiające powstające na ich oczach cuda ówczesnej techniki. Od położenia stępki do ukończenia budowy Titanica minęły ponad trzy lata. Mniej więcej tyle samo radzieccy budowniczowie potrzebowali w latach 50-tych na wybudowanie i wykończenie warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki.
logo
Przestronne wnętrze muzeum mieści w sobie m. in. dok, w którym wybudowano Titanica. M. Micuła&S. Pinkwart

SERGIUSZ: Kiedyś to umiano narzucić ostre tempo i wyśrubować terminy. Ciekawe, czy druga linia metra w...
logo
Widok na Belfast. Z takiej perspektywy patrzyli na swoje miasto budowniczowie transatlantyków. M. Micuła&S. Pinkwart

MAGDA: Daj spokój i posłuchaj: Zwodowanie Titanica 31 maja 1911 roku przyciągnęło do stoczni w Belfaście tysiące widzów, wśród nich burmistrza miasta, właściciela linii White Star J.P. Morgana i potentata Bruce’a Ismaya, który później był jednym z uratowanych z tragicznego, dziewiczego rejsu, przez co do śmierci żył z piętnem okrytego hańbą tchórza. To właśnie Ismay był pomysłodawcą nadania potężnemu liniowcowi nazwy pochodzącej od mitycznych tytanów. Zresztą wszystkie flagowe statki R.M.S. (Royal Mail Steamship) należące do White Line nosiły tryumfalne, budzące respekt nazwy podkreślające moc i potęgę największych ówcześnie maszyn – Olympic, Titanic i Gigantic (późniejszy Brittanic).
logo
Ekspozycja muzeum Titanica. Tak powstawał transatlantyk. M. Micuła&S. Pinkwart

SERGIUSZ: Na ironię zakrawa fakt, że najsłynniejszym z gigantów został ten, który miał najkrótszy żywot. No ale nie ma się co złościć na fakty. W Belfaście, gdzie zbudowano te transatlantyki, przez wiele lat nikt nie wpadł na pomysł, by wykorzystać pamięć o „Titanicu” do promocji. Ale niebywały sukces nagrodzonymi jedenastoma Oscarami filmu Jamesa Camerona z Leonardo DiCaprio i Kate Winslet w rolach głównych, podsunął włodarzom miasta pomysł wskrzeszenia legendy. Na miejscu doków, w których powstały gigantyczne liniowce, wybudowano nowoczesny budynek muzeum. Po wejściu do środka czujemy się jak w brzuchu wielkiego wieloryba.
logo
Nie zapomniano o filmowym Titanicu Jamesa Camerona. M. Micuła&S. Pinkwart

MAGDA: Nowoczesna bryła muzeum otwartego rok temu, w stulecie największej morskiej katastrofy w czasach pokoju, kryje w swoim wnętrzu historię powstania i zatonięcia olbrzyma. Śledzimy rysunki i wyliczenia przygotowane przez głównego architekta statku, Thomasa Andrewsa, oglądamy książki z wypłatami dla pracowników i inżynierów, gdzie wprawne oko wyśledzi także stawkę, jaką dostawał Andrews za swoją pracę. Siedząc w przejeżdżającym przez cztery poziomy muzeum wagoniku możemy z bliska obejrzeć kolejne etapy budowy giganta, podglądać robotników przy pracy i osłaniać się przed snopami iskier, powstającymi podczas spawania stalowych komponentów. W kolejnych salach zobaczymy zastawę i wnętrza eleganckich salonów, w których mieszkali najzamożniejsi pasażerowie statku. Wreszcie, najbardziej przejmujący, niezwykle dotykalnie przedstawiony moment katastrofy. Pod rozgwieżdżonym niebem, z echem nadawanych bez przerwy alfabetem Morse’a sygnałów S.O.S., niemal czuje się chłód lodowatej wody i przerażającą pustkę w jakiej znaleźli się nagle bawiący się jeszcze przed chwilą w luksusowych wnętrzach pasażerowie...
logo
Połączenie hologramów i ekspozycji. Możemy podglądać życie pasażerów pierwszej klasy. M. Micuła&S. Pinkwart

SERGIUSZ: Mnie najbardziej wzruszyły pamiątki po muzykach, którzy przeszli do historii grając do końca. Zdjęcia, nuty, nawet skrzypce należące do Wallace’a Hartleya – koncertmistrza zespołu (ale domyślam się, że to był raczej instrument, który zostawił w domu, a na rejs wyruszył z innym). Można sobie wyobrazić, jak grają „Nearer, My God, to Thee” – podniosły religijny hymn. A potem, gdy ostatnia łódź z pasażerami pierwszej klasy odpływa, Hartley poprawia przekrzywioną muszkę pod wykrochmalonym kołnierzykiem, formalnym uściskiem dłoni dziękuje kolegom za wspólny występ, mówi słynne zdanie: „Panowie, to był dla mnie honor, grać z wami dziś wieczór”. A potem tonie, wraz z całą orkiestrą, w odmętach Atlantyku.
MAGDA: Do końca też trwał na posterunku telegrafista...
SERGIUSZ: Może dobrze, że nie było wtedy „czarnych skrzynek”, w których rejstrowałyby się wszystkie słowa wykrzyczane na sekundy przed zatonięciem, na mostku kapitańskim. Dzięki temu ostatnia, urwana w połowie depesza brzmi elegancko. Pamiątek z „Titanica” oczywiście nie ma w muzeum zbyt wiele – większość rzeczy wciąż leży na głębokości czterech kilometrów pod powierzchnią wody. Ale to co się zachowało, nawet po stu latach budzi emocje. Dla mnie jednak, najciekawsze były sale, w których zgromadzono informacje o tym co tragedia „Titanica” zmieniła. Symptomatyczne są efekty pracy specjalnej komisji powołanej przez brytyjski rząd. Zamiast skupić się nad przykładnym odnalezieniu i ukaraniu potencjalnych „winnych”, opracowano zalecenia dotyczące wyposażenia statków pasażerskich i procedur w przypadku katastrof. M.in. zwrócono uwagę na to, by pojemność łodzi ratunkowych odpowiadała liczbie pasażerów, a załoga odbywała szkolenie na wypadek ewakuacji. Wprowadzono też obserwację gór lodowych na trasach transatlantyków. To budujące, że po tragedii „Titanica” nigdy już nie doszło do podobnego wypadku. Wystawę kończy ekspozycja dotycząca filmu Jamesa Camerona.
MAGDA: No i sklepik...
logo
Taką biżuterię nosiły damy na pokładzie najsłynniejszego statku świata. Dziś repliki można kupić w sklepiku muzealnym. M. Micuła&S. Pinkwart

SERGIUSZ: No tak, sklepik, w którym kupiliśmy herbatę „prosto z Titanica”.
MAGDA: Taką samą, jaką podawano na liniowcach sto lat temu.
SERGIUSZ: Tylko w jednorazowych torebkach. Ominęliśmy wielką gablotę z biżuterią, gdzie królowały pierścienie à la Kate Winslet. Zastanawiałem się za to nad kurtką przeciwdeszczową z logo liniowca. Kupiliśmy jednak zamiast bluzy maleńkie „titanicowe” skarpeteczki dla niemowlaka.
MAGDA: Masz w szafie trzy podobne bluzy. Wystarczy.

Chcesz dostawać info o nowych wpisach?