
Dziś w Janowie Podlaskim zaczyna się Pride of Poland, słynna na cały świat aukcja koni arabskich, hodowanych w najstarszej, niemal dwustuletniej państwowej stadninie w Polsce. Co roku przyjeżdża tu z rodziną i przyjaciółmi Charlie Watts, perkusista Rolling Stonesów. Sprawdziliśmy co go tu urzekło i co można zobaczyć na Podlasiu, oprócz zachwycających mustangów.
REKLAMA
Piątek, godz. 18.00
Carskie rozkosze
Carskie rozkosze
Gdy car Piotr Wielki podróżował incognito po Europie, docierając aż do Holandii, zatrzymał się również na trzy dni w folwarku należącym do największych magnatów tej części Europy – Radziwiłłów. Niemal dwumetrowy, potężny Rosjanin zdobył serce dziedziczki fortuny Anny z Sanguszków Radziwiłłowej. Dziewięć miesięcy później urodził się Hieronim Potocki, jeden z najmężniejszych członków szacownego rodu.
Jednak do XIX wieku w Roskoszy, majątku leżącego pięć kilometrów od Białej Podlaskiej, był typowy folwark wiejski. Dopiero ostatnie dwieście lat przyniosło gwałtowny rozwój majątku. Po II Wojnie Światowej właścicielem Roskoszy stały się Państwowe Gospodarstwa Rolne (PGR) a potem Ochotnicze Hufce Pracy. Jest tu dziś ośrodek szkoleniowy i pensjonat ze stu miejscami noclegowymi i doskonałą, naprawdę tanią, restauracją. Spory apartament kosztuje dwieście złotych za noc. Kolacja dla dwóch osób (fantastyczne klopsiki z surówką i butelką chilijskiego caberneta – 62 zł).
Klasyczystyczny dworek otacza malowniczy park ze starodrzewem. Zwraca uwagę najstarszy w Polsce, dwustuletni tulipanowiec, a obok niego potężny modrzew, na którym po Powstaniu Styczniowym carski komisarz kazał powiesić jednego, złapanego z bronią bojownika. Dla postrachu.
Mimo odczuwalnej obecności duchów przeszłości, noc przechodzi spokojnie, a rano zajadamy się na śniadanie jajecznicą i parówkami (po 15 zł). Prawdziwa Roskosz.
Sobota, godz. 10.00
Końska dawka
Końska dawka
Milion euro, to całkiem zwyczajna cena za dobrze rokującą klacz rasy arabskiej. Ale w Janowie Podlaskim emocje i pieniądze są na dalszych miejscach. Liczą się przede wszystkim konie. Stajnie są zabytkowe, dziewiętnastowieczne. W ten weekend odbywa się tu słynna aukcja koni arabskich i angloarabskich Pride of Poland. Jak zwykle spodziewani są znamienici goście ze świata: bajecznie bogaci szejkowie z Bliskiego Wschodu i hodowcy – multimilionerzy. A wśród nich Charlie Watts, perkusista The Rolling Stones.
Jeśli nie możemy sobie pozwolić na kupienie pięknego konia czystej krwi, to przynajmniej całkiem za darmo możemy się do niego przytulić. Tak jak Magda...
godz. 14.00
Malownicza granica
Zaledwie kilka kilometrów dzieli Janów od Bugu – rzeki oddzielającej na tym odcinku Polskę od Białorusi. Krajobraz jest tu bukoliczny. Obsypane złotem pola, zielone dąbrowy i błękitna wstęga rzeki. Otwieramy okna samochodu i słyszymy śpiew skowronków. Dojeżdżamy do przeprawy promowej. Niby prom pływa, ale wokół miejscowi zaparkowali swoje volkswageny Golfy z lat dziewięćdziesiątych, jest też kilka daewoo Tico, które zapewne jeździły kiedyś po ulicach Warszawy, potem Białej Podlaskiej, a teraz służą mieszkańcom Gnojna. Kilku śmiałków kąpie się w Bugu. Ale my patrzymy w mętny, pełny wirów nurt i zamiast wskakiwać do wody, wolimy poopalać się na brzegu, mocząc co najwyżej stopy w ciepłej wodzie.
godz. 16.00
Wolny rynek
Zgłodnieliśmy. Chcemy coś zjeść. Najlepiej miejscowy przysmak. Może zeppelina? Albo kiszkę ziemniaczaną? Posiedzieć w ogródku restauracji i przyglądać się ludziom wędrującym po zacisznym ryneczku z karczmy do kościoła i z powrotem. Jedziemy więc do tutejszej metropolii – Białej Podlaskiej.
Parkujemy przy głównym placu miasta. Całkiem dużym, jakby budowanym z niepotrzebnym rozmachem. Obchodzimy go dwa razy, w poszukiwaniu miłej restauracji. Niestety, same pizzerie, kebaby i piwiarnie. Jesteśmy tak głodni, że machamy ręką i siadamy w ogródku piwnym. Można tu na szczęście coś zjeść. W menu sałatka „cesarska” i placek po chłopsku (zwany w innych regionach plackiem po węgiersku, góralsku, kaszubsku, cygańsku, itd) czyli placek ziemniaczany z gulaszem. Jeśli przy rynku są gdzieś regionalne przysmaki, to nie udało nam się ich znaleźć.
godz. 18.00
W łóżku z legendą
„Szukacie regionalnych smaków? Komfortu i fantastycznej obsługi? – upewniał się szef restauracji w Białej Podlaskiej. – To jedźcie do Zaborka!”.
Powiedział to takim tonem, jakby to było oczywiste. Więc pojechaliśmy. Trafić nie było specjalnie łatwo (tylko jeden znak z nazwą miejscowości informujący, że trzeba zjechać z głównej szosy w prawo, żadnych informacji o skansenie czy pensjonacie), ale i znów nie tak trudno. Pensjonat „Uroczysko Zaborek” niespecjalnie dba o reklamę, bo nie musi.
Na pierwszy rzut oka: piękny skansen. Młyn, leśniczówka, bielona wapnem chata, na drewnianych płotach suszy się bielizna i ceramiczne garnki, jak w „Samych swoich”. Ale czemu obok wiatraka jest lądowisko dla helikopterów? Tajemnica okazuje się oczywista: to nie skansen, tylko luksusowy ośrodek dla wyjątkowych klientów. Takich, jak Charlie Watts, perkusista Rolling Stonesów, który regularnie, co rok, wpada tu w drodze na aukcję koni w Janowie.
Ośrodek ma sto miejsc noclegowych w cenie 340 zł za pokój z obiado-kolacją i śniadaniem. Tutejsza kucharka, pani Basia, potrafi naprawdę zrobić zjawiskowego zeppelina – wielką pyzę z mięsem.
Niedziela. Trzy wyznania w 60 minut
Taki był przynajmniej plan. Gdy spojrzeliśmy na mapę i zobaczyliśmy, że kościoły, które chcemy zobaczyć są w odległości zaledwie dwudziestu kilometrów, na jednej, prostej trasie wzdłuż malowniczych rozlewisk Bugu, to myśleliśmy, że dalibyśmy radę „obskoczyć” je w godzinę na rowerze, a co dopiero samochodem. Jednak – a może na szczęście – okazało się, że to bez sensu. Zarówno same zabytkowe budynki, jak i tajemnice, które w sobie kryją, a także zagmatwana historia, której były świadkami, zasługują na to, by poświęcić im znacznie więcej czasu.
godz 13.00
Unia Wschodu z Zachodem
Tuż przed Terespolem z ulgą zjeżdzamy z drogi prowadzącej do przejścia granicznego z Białorusią. W radio trzeszczy białoruska stacja, ale.... uff, wreszcie nie jedziemy pomiędzy wielkimi tirami, a wąska jednopasmówka przebiega przez lasy i spokojne wsie. Naszym celem jest zagubiona z dala od głównej drogi maleńka parafia neounicka.
Proboszcz cerkwii św. Nikity Męczennika w Kostomłotach, z dumą mówi nam od progu: „Trafiliście do wyjątkowego miejsca. To jedyna tego rodzaju cerkiew unicka w Polsce!”. Miejsce jest kameralne. Maleńka, jednonawowa drewniana konstrukcja, niewielki ikonostas, sceny z życia świętego Nikity. Do parafii należy nieco ponad stu wiernych, ale i tak mały budynek w czasie nabożeństw wypełnia się po brzegi.
Unici? Ale kto to? Ten odłam chrześcijaństwa kojarzy nam się jedynie z lekcjami historii o XVI wieku. Wtedy właśnie, w 1596 roku, na mocy Unii Brzeskiej połączono katolicką wierność papieżowi z bizantyjskim obrządkiem. Kościołów tego rodzaju w Polsce jest jak na lekarstwo. Neounici powstali przy próbie odnowienia na terenach dawnego zaboru rosyjskiego kościoła unickiego, zlikwidowanego przez władze carskie w 1875 roku. W czasie II wojny tutejsza plebania służyła za kwaterę żołnierzy niemieckich. Dziś jest celem wycieczek turystów, pragnących zobaczyć miejsce jedyne w swoim rodzaju.
godz. 16:00
Pokuta i rozgrzeszenie
Ruszamy dalej. Przed nami Kodeń. Sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej – Królowej Podlasia. To najcenniejsze miejsce regionu i jedno z najważniejszych sanktuariów Polski. Cudowny obraz został przywieziony z Rzymu przez Mikołaja Sapiehę. Zaraz, zaraz! „Przywieziony” to stanowczo zbyt duży eufemizm. Nasz kresowy magnat po prostu rąbnął święty obraz papieżowi Urbanowi VIII z jego prywatnej kaplicy w Watykanie. Ponoć Matka Boska Gregoriańska uzdrowiła Sapiehę podczas pielgrzymki. Ten chciał przywieźć cudowny wizerunek do Polski, ale że nie uzyskał zgody papieża, postanowił sam załatwić sprawę. Przekupił zakrystiana papieskiego obiecując mu 500 złotych dukatów, a ten w nocy wykradł obraz z kaplicy i wręczył go księciu. Sapieha uciekając do Polski ukrywał się, więc nie dopadł go pościg, za to dosięgła papieska ekskomunika. Ojciec św. Urban VIII, ukarał księcia, rzucając na niego klątwę kościelną (zakaz wstępu do świątyni, zakaz uczestniczenia we mszy, zakaz przystępowania do spowiedzi i komunii). Książę bardzo boleśnie przeżył tę karę kościelną, ale nie oddał „swojej” uzdrowicielki. Obraz jest w Kodniu do dziś.
Jednak bardziej niż on, fascynująca jest architektoniczna maestria budowniczych świątyni. Kościół w stylu barokowym, z iluzjonistyczną fasadą, zaskakuje niezwykłymi elementami. A w niszach, w których zazwyczaj stoją figury świętych, patronów lub ewangelistów, znajdujemy wizerunki Sapiehów. Uzurpacja? Magnacka pycha?
Wnętrze świątyni to czysty przepych i esencja baroku. Lubimy, więc spędzamy w chłodnych murach dłuższy czas. Na koniec idziemy do gościnnej jadłodajni prowadzonej przez ojców Oblatów. Kupujemy też w przyklasztornym sklepiku tutejszy specjał Nektar św. Eugeniusza z mniszka lekarskiego (9 zł za słoiczek). Podobno ma niezwykłe lecznicze właściwości. Uzdrawia mdłe ciało od słabości i krzepi duszę. Zobaczymy...
godz. 17:00
Prawowierni mnisi
Kręta droga prowadzi nas między lasami i szczelnie pokrytymi rzęsą jeziorami. Dojeżdżamy do zagubionego monastyru św. Onufrego w Jabłecznej. Klasztor powstał w miejscu cudownego objawienia się ikony świętego Onufrego, którą właśnie tu wyrzuciły na brzeg fale Bugu. Od XV wieku, jako jedyny na tych terenach, nieprzerwanie działa tu prawosławny klasztor (mnisi nie poddali się unii brzeskiej i wytrwali w prawosławiu, z czego są niezwykle dumni).
Główny budynek, w stylu klasycystycznym, przypomina raczej świątynię grecką, z kolumnami doryckimi i fryzem tryglifowym. Choć należy pamiętać, że taka świątynia na planie krzyża greckiego, kryje również symbolikę prawosławną. W latach 70-tych przełożonym monasteru został archimandryta Sawa, dzisiejszy metropolita Polski, przeorem był tu także ihumen Miron, prawosławny ordynariusz wojska polskiego, który tragicznie zginął w katastrofie pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku.
Godz. 18.30
Kofitajm
Wracamy w stronę Warszawy. Nagle po prawej stronie widzimy piękny, rokokowy pałac. Sprawdzamy na mapie – to Radzyń Podlaski. W świetle zachodzącego słońca bieli się i złoci pyszny symbol magnackiej fantazji i potęgi. Siedziba rodu Potockich do dziś robi kolosalne wrażenie. Powinny się tu odbywać zjazdy arystokratów, plenery artystyczne, a turyści, gdyby tylko wiedzieli, że coś takiego się tu znajduje, mogliby zjeżdżać z całego świata.
Tymczasem dziedziniec, wzorowany na francuskim „cour d’honneur” jest pusty, jeśli nie liczyć grupki młodych ludzi dyskutujących na trawniczku. Podchodzimy z lekką obawą, ale okazuje się, że to zebranie stowarzyszenia kulturalnego. Omawiają duży projekt, który już za parę tygodni ma zachwycić miejscową społeczność.
Robi się ciemno, więc razem z naszymi nowymi przyjaciółmi idziemy na kawę. „Kofi&Ti” na ul. Warszawskiej to piwnica artystyczna, jakiej nie powstydziłaby się Warszawa, Berlin, czy Nowy Jork. Na ścianach obrazy. Przy stolikach całe rodziny. Panie sączą latte (7 zł), panowie wcinają domowy sernik (6 zł), dzieci grają w scrabble. Czas mija błyskawicznie. Weekend powoli, ale nieubłaganie się kończy.
