Szyb Daniłowicza o zmierzchu.
Szyb Daniłowicza o zmierzchu. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Dla rozrywki, w poszukiwaniu emocji, albo dla poratowania zdrowia. W 700-letniej historii, wykute pracą ludzkich rąk komory odwiedziły miliony turystów, a wśród nich głowy państw i cesarze. My także poznaliśmy niezwykłe atrakcje tego miejsca, przeszliśmy kilometrami korytarzy i spaliśmy 125 metrów pod ziemią.

REKLAMA
– Szybciej, skręć tutaj, nie widzisz, że jest objazd?!
GPS wariuje, a Magda przerzuca się na „analogową” mapę patrząc z pogardą na elektroniczny sprzęt, bo jako pilot wycieczek z założenia nianawidzi nawigacji. Wieliczka jest rozkopana, wszędzie objazdy, a my wściekle się spieszymy, bo wejście do kopalni mamy wyznaczone z precyzją szwajcarskiego zegarka, jeżeli się spóźnimy, nie ma przeproś – winda odjedzie bez nas, uwożąc w czeluście Kopalni Soli w Wieliczce grupę turystów. Z piskiem opon podjeżdżamy pod Hotel Grand Sal i biegiem przez park ruszamy do pobliskiego Szybu Regis.
Piątek, godz. 14.00
Sanatorium

Pod ziemią? Ale prawdziwe sanatorium, takie jak w Ciechocinku? – dopytujemy się zjeżdżając windą na poziom trzeci, minus sto trzydzieści pięć metrów pod powierzchnię ziemi. Pani Agnieszka, fizjoterapeutka pracująca na co dzień w wielickim sanatorium, cierpliwie nam tłumaczy: „Wszystko zaczęło się w 1840 roku, gdy kopalniany lekarz, doktor Feliks Boczkowski, zauważył, że górnicy z kopalni soli w Wieliczce, w przeciwieństwie do swoich śląskich kolegów z kopalni węgla kamiennego, dożywają późnej starości w zdrowiu i wspaniałej kondycji fizycznej. Zaczął badania i tak powstała subterraneoterapia. Sub-terra-neo-terapia – sylabizuje przewodniczka patrząc mi przez ramię i sprawdzając, czy dobrze zapisuję ten trudny termin, który oznacza po prostu leczenie przez pobyt pod ziemią.
logo
Sala rekreacyjna nad Jeziorem Wessel w wielickim sanatorium. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Winda się zatrzymuje się i na twarzy czujemy podmuch orzeźwiającego, pachnącego solą powietrza. Przed nami trzysta metrów podziemnego chodnika do komory „Jezioro Wessel”. Słony wiatr, który czujemy na twarzy, to powietrze, które jest tłoczone do najniższych poziomów i wędruje do góry nasycając się solą. Dzięki temu jest tu dziesięć razy więcej soli w powietrzu niż nad morzem. Doskonale się tu czują wszelkiego rodzaju alergicy, bo oprócz ożywczych soli, wdychamy pożyteczne mikroelementy: potas, magnez i jodki. – Jod-ki! – powtarza pani Agnieszka i znów zagląda mi przez ramię – Nie jod, tylko jodki.
logo
Pozostawione w kopalni sprzęty błyskawicznie pokrywają się osadem z czystej soli. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Jeszcze tylko pokonujemy szczelne grodzie i nagle znajdujemy się nad pięknym, podziemnym jeziorem. Wokół spacerują kuracjusze wdychając drogocenne jodki, biegają dzieciaki, czwórka młodych ludzi gra w ping-ponga na zielonym stole. Kilkanaście metrów dalej, po drugiej stronie słonej tafli (zasolenie przekracza 30 procent) młode dziewczyny pedałują na rowerkach stacjonarnych, a grupa przedszkolaków ćwiczy pod okiem instruktora na materacach. Przypomina to jakąś wielką, naturalną salę gimnastyczną, niczym w bazie kosmicznej gdzieś, na Księżycu. Przypominam sobie, że kilkaset metrów stąd Juliusz Machulski kręcił „Seksmisję”.
Podchodzimy do biurka pielęgniarek. Każdy kuracjusz przed zjechaniem do podziemnego sanatorium musi zrobić serię badań: EKG, RTG, badania krwi (pełna morfologia) i moczu. Gdy przejdziemy przez to, możemy już korzystać ze zbawiennego mikroklimatu, który nauczycielkom leczy stargane nerwy i struny głosowe, a dzieciom znakomicie podnosi odporność.
logo
Zajęcia ruchowe dla dzieci w podziemnym sanatorium. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Rozmawiam z rodzicami siedmioletniego Franka, który zimą zawsze chorował. Ale odkąd jesienią przyjeżdża na dwa tygodnie do wielickiego uzdrowiska, przestał w ogóle się przeziębiać. Zajęcia polegają na intensywnym wdychaniu zdrowego powietrza. Stąd to bieganie, sporty i tańce. Urządza się tu podobno nawet dyskoteki. Coraz więcej jest tu kuracjuszy obcojęzycznych, bo w świecie już się rozeszło, że Wieliczka jest nadzwyczajnym miejscem. A jeden zjazd na sześć godzin (poniedziałek-piątek godz. 8-14 lub 14-20) kosztuje 180 zł.
Godz. 19.00
Kolacja w Grand Sal

Na terenie kopalni, tuż obok głównego wejścia do Szybu Daniłowicza, który prowadzi do najpopularniejszej trasy turystycznej, znajduje się najelegantszy hotel w Wieliczce.
logo
Najelegantszy hotel w Wieliczce – Grand Sal, znajduje się na terenie kopalni, tuż przy Szybie Daniłowicza. materiały promocyjne

Grand Sal, to rzeczywiście obiekt światowej klasy z obsługą, która swobodnie rozmawia w kilku językach i ujęło nas to, że gdy okazało się, że przyjechaliśmy z małym dzieckiem, to błyskawicznie zorganizowano nam dziecięce łóżeczko i wanienkę dla niemowlaka. Warto wpaść tu choćby do restauracji. Magda zaszalała i za 45 zł zamówiła rewelacyjnego sandacza duszonego w białym winie i porach, ze szpinakowym ravioli.
logo
Potrawy w kuchni hotelu Grand Sal doprawia się wielicką solą. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Sergiusz ograniczył się do fileta z piotrosza na ziemniaczanych racuszkach w cebulowej glazurze (44 zł). Jedzenie było świetne, ale właściwie najedzeni byliśmy już po przystawkach, czyli pasztecie i białym serku na ostro, z pieprzem i octem balsamicznym. Kolacja naprawdę godna żupnika, którego stać było, by „słono” (czyli tak naprawdę – solą) płacić za swoje uciechy i kulinarne atrakcje. My po wieczornej sesji w saunie i jaccuzzi spaliśmy świetnie, a rano, kiedy musieliśmy już przed 8 stawić się na spotkanie z naszym przewdonikiem, gratulowaliśmy sobie za pomysłu zamieszkania w hotelu na terenie kopalni.
Sobota, godz. 8.00
Trasa turystyczna

Otulamy się mocniej swetrami. Na dole jest między 14 a 16 stopni, a przed nami prawie 3 kilometry krętych korytarzy, do pokonania kilkaset schodów, przejście pochylniami i poprzeczniami. Zwiedzanie trasy turystycznej rozpoczyna się od zejścia 325 stopni w dół, na pierwszy poziom, leżący 64 metry pod ziemią.
logo
Niezwykła perspektywa po spojrzeniu w dół klatki schodowej, którą schodzimy pod ziemię. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

To najłagodniejsza z tras, które poznamy w wielickiej kopalni, bez wysiłku pokona ją każdy członek rodziny. Ale jeszcze tego nie wiemy, więc chodzimy za przewodnikiem podziwiając kolejno 20 komór na naszej trasie – wysoką Komorę Michałowice, Komorę Józefa Piłsudskiego z podziemym jeziorkiem czy reprezentacyjną Komorę Warszawa, w której odbywają się najważniejsze uroczystości i bankiety.
logo
Podczas zwiedzania trzeba się rozglądać i zaglądać w szczeliny, by dostrzec niezwkłe, naturalne piękno kopalni. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Kopalnia soli w Wieliczce została wpisana na pierwszą listę UNESCO (a to nie byle co, bo w pierwszym, historycznym dokumencie uznającym światowe dziedzictwo kulturowe, z 1978 roku, znalazło się 12 unikalnych miejsc z siedmiu państw. W tym aż dwa z Polski – stare miasto w Krakowie i Kopalnia Soli w Wieliczce). 5 września uroczyście obchodzono 35-lecie tego wydarzenia.
logo
Wykuty z soli znak upamiętniający wpis na pierwszą listę UNESCO. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Ze zdumieniem śledzimy pracę ludzkich rąk, które przez wieki wykuwały podziemne labirynty i podziwiamy siły przyrody tworzące tu krystaliczne jeziorka i solne nacieki. Przed wejściem do najpiękniejszego z klejnotów kopalni – Kaplicy świętej Kingi, poznajemy legendę o pierścieniu księżnej Kingi, która za pomocą cudu przyniosła bogactwo soli na polską ziemię.
logo
Święta Kinga odnajduje pierścień – podziemne rzeźby z soli. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Kiedy wrzuciła ona swój zaręczynowy pierścień do zasobnej w sól kopalni w Maramuresz, odnalazła go w bryle soli po przyjeździe do Polski na dwór swojego męża, Bolesałwa Wstydliwego. W kaplicy jej poświęconej, najpiękniejszej i największej podziemnej świątyni na świecie, wsłuchujemy się w niezwykłą akustykę i wpatrujemy w zdobiące ją jedyne w swoim rodzaju solne dzieła sztuki.
logo
Korytarze w kopalni ciągną się kilometrami. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Na naszej trasie Sergiuszowi najbardziej podobała się Komora Staszica, najwyższe wyrobisko w kopalni. Mierzy 36 metrów, co robi naprawdę duże wrażenie, kiedy wjedzie się pod jej sklepienie windą panoramiczną. – Odbył się tu pierwszy w historii podziemny lot balonem, a także ekstremalny skok na bungee – opowiada nasz przewodnik.
logo
Solne jeziorko w Komorze Piłsudskiego. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Magdę szczególnie wzruszyło wysłuchanie nokturnu Fryderyka Chopina nad brzegiem jednego z solankowych jezior. A nasz dwumiesięczny syn, jak się okazuje najmłodszy w 700-letniej historii tego miejsca turysta, najbardziej doceniał spożywane pod ziemią mleczko. A propos posiłków – po przejściu trasy turystycznej dopisuje apetyt i po zwiedzaniu dobrze jest zjeść posiłek pod ziemią, w restauracji w komorze Budryk. Wszystko znakomicie tu smakuje, ale też dobrze się śpi na głębokości 120 metrów pod ziemią, w otoczeniu solnych ścian. Mieliśmy się o tym wkrótce przekonać.
logo
Nasz przewodnik, pan Tadeusz, okazuje nacieki na ścianach, zwane kalafiorami. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl
Sobota, godz. 14
Trasa górnicza

Kask, kombinezon, przewieszona przez jedno ramię metalowa puszka z pochłaniaczem na wypadek pożaru, chlebak z akumulatorami, no i połączona z nim latarka, którą można zamocować na kasku. Zjeżdżamy windą na najstarszy (czyli najpłytszy poziom) kopalni. Pierwsze chodniki drążyli tu jeszcze górnicy w XIV wieku. Czujemy dreszcz emocji. Drewniane stemple potrzymujące strop są poczerniałe od starości i pokryte grubą warstwą soli. Sprawdzają się tu doskonale, bo w przeciwieństwie do żelaza, które w kontakcie z wilgocią i solą błyskawicznie rdzewieje, drewno się utwardza i po kilku wiekach ma trwałość betonu. Dochodzimy do komnaty, która kiedyś służyła górnikom za pierwszą kaplicę. Na polecenie przewodnika gasimy latarki i stoimy w kompletnej ciszy i ciemności, tak gęstej, smolistej, że nie przypomina niczego, co znamy. Dwie minuty i umysł zaczyna wariować. Nie wiemy gdzie jest góra, a gdzie dół. Zmysł orientacji kompletnie nie działa. Zapalamy latarki. Tak lepiej.
logo
Turyści, pod czujnym okiem sztygara piłują stemple ręczną piłą zwaną "moja-twoja". fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Krętymi chodnikami wędrujemy za przewodnikiem wystawiając twarz do słonego wiatru. Wokół nas wszystkie ściany są z... soli. Czasem bardziej zanieczyszczonej, a czasem czystej, krystalicznej. Są solne „kalafiory”, a nawet cieniutkie, przypominające babie lato pasemka zwane „włosami świętej Kingi”. Dochodzimy do starej stajni. Nasz przewodnik, pan Jan, przepracował w kopalni trzydzieści lat i o koniach opowiada z ogromnym sentymentem. To na jego odcinku do 2002 roku pracowała „Baśka”. Po minie pana Jana można poznać, że decyzję o odesłaniu „Baśki” na emeryturę (pod wpływem petycji obrońców praw zwierząt), uważa za gruby błąd. W końcu rozgaduje się: Górnicy zawsze ogromnie szanowali konie i dbali o nie bardziej niż o siebie. „Baśka” pracowała nie dłużej niż półtorej godziny dziennie, ciągnąc niespiesznie po trzy wagoniki wyładowane solą, albo sprzętem górniczym na czterokilometrowej trasie. Teraz górnicy muszą sobie radzić sami. Taki jeden wagonik pcha czterech mężczyzn. Na próbę pchamy taki wagonik. Jest pusty, a idzie nam ciężko. Przydałaby się „Baśka”.
logo
Po koniach w kopalni pozostało tylko dobre wspomnienie. Choć, w przeciwieństwie do „Łyska z pokładu Idy”, w kopalni soli konie nie ślepły i miały się całkiem dobrze, to w 2002 roku zastąpiono je... ludźmi. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Mamy, pod opieką sztygara, nabyć różnych górniczych umiejętności. Uczymy się mierzyć poziom metanu, czy określać, na podstawie ułożenia pęknięć na stemplach, w którą stronę napiera na drewno siła górotworu. Wybieramy słoną wodę z instalacji odwadniającej i – w końcu – przy pomocy młotka i dłuta obrabiamy bryłę soli.
logo
Dla turystów taka praca to atrakcja. A własnoręcznie wykopany kawał soli można zabrać ze sobą na pamiątkę. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Jeszcze tylko nauka detonowania dynamitu i jesteśmy gotowi. Przyklękamy na jedno kolano, sztygar „pasuje” nas na górnika swoją zakończoną metalowym okuciem laską, skaczemy przez owczą skórę i odbieramy dyplomy. Jesteśmy górnikami!
godz. 19.00
Nocleg w kopalni

Skoro jesteśmy górnikami, czas na coś ekstremalnego. Postanawiamy zrezygnować z luksusów naszego hotelu na powierzchni i przenieść się na noc pod ziemię. Wchodzimy do budynku Szybu Daniłowicza i nagle znajdujemy się w innym świecie.
logo
Przewodnicy po kopalni soli w Wieliczce. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Przewodnicy w czarnych mundurach górniczych ze złotymi guzikami opowiadają o 700-letniej historii kopalni, pracy górników i legendach związanych z podziemnym złożem. Ich wywody przerywa czasem tylko rozdzierający górniczy dzwonek, którym operatorzy wind przekazują sobie sygnały. – Jedno uderzenie w dzwon – stój, dwa – do góry – mówi nam konfidencjonalnym szeptem nasz przewodnik. Słyszymy dwa razy po trzy uderzenia. To znaczy, że jedziemy w dół na trzeci poziom.
Winda górnicza jest bardzo mała, więc wszyscy stoimy zbici w ciasną grupkę. I ruszamy, pędem w dół, 4 metry na sekundę, winda trzęsie się i z impetem wpada w ciemną czeluść. Emocje jak na rollercoasterze w wesołym miasteczku. Wreszcie kabina zatrzymuje się i wysiadamy na trzecim poziomie, na głebokości 135 metrów. Kopalnia w Wieliczce ma 9 poziomów, najniższy sięga na głębokość 327 metrów.
logo
Długi podziemny chodnik wydaje się nie mieć końca. Zwłaszcza, jak się nim ciągnie walizkę. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Rytmiczny stukot walizek na kółkach ciągniętych podłużnią Antonia od podszybia szybu Daniłowicza oznacza, że na oto na nocleg w Komorze Słowackiego zjechali turyści. Śmiałkowie, którzy zdecydowali się na nocleg w spartańskich warunkach pod ziemią, zamiast wypoczywać w luksusowym hotelu na powierzchni muszą pokonać kilkaset metrów zanim znajdą się u celu. Tam czeka na nich wspólna sala z piętrowymi łóżkami pogrupowanymi w zaciszne, rodzinne kąciki.
logo
Nocleg pod ziemią. Atrakcyjnie, emocjonująco, a przede wszystkim zdrowo. Takiej ciszy jak głęboko w kopalni nie ma nigdzie na powierzchni ziemi. No i może nam się przyśnić Skarbek. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Po wejściu do komory dzieciakom aż świecą się oczy na myśl o niezwykłej przygodzie, która je czeka. Bo rzeczywiście, nocleg w takim miejscu to niezwykłe przeżycie. Czujemy się trochę jak na koloniach, bo mieszamy we wspólnej sali, a w sali rekreacyjnej obok jest rozstawiony stół do ping-ponga, a na ścianie wisi telewizor.
logo
Przed snem zamiast telewizji – partyjka ping-ponga. Sport sprawia, że oddychamy głębiej i przyjmujemy więcej zbawiennych mikroelementów. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Oba pomieszczenia łączy antresola, na której umieszczono niewielką biblioteczkę i wygodną czytelnię. Jest super, choć wszyscy trochę się boją, że sąsiad będzie chrapał. Wszyscy jednak szybko się zaprzyjaźniają (w końcu, jak ktoś już decyduje się na nocleg 125 metrów pod ziemią, to musi być gość) i wspólna sala przestaje przeszkadzać, a wszyscy zapadają w spokojny, zdrowy sen. Spanie pod ziemią rzeczywiście niezwykle uspokaja i odpręża. czas wydaje się płynąć inaczej, a cisza, która nas otacza, jest totalna i nieprzenikniona. Śpimy jak zabici i mamy wrażenie, że noc tutaj wyciągnęła z nas znużenie i zmęczenie. Budzimy się jak nowonarodzeni i po sycącym śniadaniu w komorze Budryka jesteśmy gotowi na nowe wyzwania. Bo w cenie noclegu pod ziemią jest kolacja, śniadanie oraz zwiedzanie.
Niedziela, godz. 7.00
Msza w kaplicy Św. Kingi

Na dole wstaje się o 7 rano, ale także z powierzchni pierwszymi windami zjeżdżają ci, którzy chcą przeżyć niewykłą mszę 101 metrów pod ziemią, w Kaplicy Świętej Kingi.
logo
Msza w największej podziemnej kaplicy, to przeżycie mistyczne. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Ten największy na świecie i najpiękniejszy podziemny kościół, zachwyca solnymi rzeźbami i żyrandolami z kryształków soli. Ma też doskonałą akustykę. Koncertował tu między innymi Nigel Kennedy. Kaplica została wykuta i poświęcona w 1896 roku. Jest rzeczywiście imponująca – długa na 54 metry, szeroka na 18 i wysoka na 12 metrów, zdobiona figurami i płaskorzeźbami wykonanymi z soli – jest tu solny pomnik i relikwie Jana Pawła II, a także relikwie św. Kingi.
logo
Do kaplicy św. Kingi można dotrzeć „na skróty” windą szybu Daniłowicza. Droga jest tak pomyślana, by nie było na niej schodów i była dostępna także dla niepełnosprawnych. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Faktycznie, wypowiadane z ambony słowa księdza brzmią tu niezwykle donośnie, a rodzące się wśród krystalicznych ścian kaplicy śpiewy wiernych, choć dobywają się z serca ziemi, zdają się dochodzić do samego Boga.
Godz. 10.00
Trasa tajemnice wielickiej kopalni

To najbardziej wymagająca fizycznie trasa w wielickiej kopalni. Na początek znów zostajemy wyposażeni w hełmy, lampy górnicze, pochłaniacze tlenku węgla i zostajemy przeszkoleni w dziedzinie bezpieczeństwa w kopalni. Tu zaczyna rządzić prawo górnicze.
logo
Turyści na najtrudniejszej trasie wiodącej szlakiem tajemnic wielickiej kopalni. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Nasza podróż po solnym labiryncie rozpoczyna się od zjazdu zabytkowym szybem Regis. Pracował on już w czasach, gdy na ziemiach polskich rządzili Jagiellonowie. Już w windzie przewodnicy pozdrawiają się nawzajem gromkim: „Szczęść Boże!” i zapalają latarki. Jeżeli Bóg pozwoli, zgasimy je dopiero po wyjściu na powierzchnię.
logo
Kiedyś górnicy schodzili pod ziemię wykutymi w soli stopniami lub po drewnianych drabinach. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Trasę zwiedzania poprowadzono na I, II i III poziomie Kopalni, przez szczególnie cenne i interesujące pod względem historycznym i geologicznym miejsca. W kolejnych chodnikach i komorach przewodnik wyjaśnia nam, w jaki sposób na przestrzeni wieków eksploatowano sól.
logo
Pomiar zasolenia wody, to ważna rzecz. Zagrożeniem dla kopalni jest woda... słodka. Solanka nie rozpuszcza ściań. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Podczas czterech godzin wędrowki dokonujemy pomiarów zasolenia wody, zatrzymujemy się i gasimy lampy górnicze, by zatopić się w totalnym mroku i w bezkresnej ciszy, a nawet możemy odpalić... ładunek wybuchowy!
logo
Pokonywanie ciasnych korytarzy wielickiej kopalni na trasie „przygodowej”. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Schylamy się w ciasnych, niskich korytarzach, by po chwili podziwiać niezwykłe solne sklepienie i wchodzimy po wilgotnych drabinach, podziwiamy solne nacieki układające się w niezwykłe kształty i formacje o nazwie „włosy świętej Kingi”. Jesteśmy coraz bardziej brudni i zmęczeni, ale z każdym metrem czujemy się jak Indiana Jones. Ta trasa to świetna propozycja dla poszukiwaczy przygód, jest idealna dla tych, którzy lubią aktywnie poznawać nowe miejsca. Jest super, ale i tak największą atrakcją jest wyjście na moment na trasę turystyczną.
logo
Teraz zamiana ról i to my jesteśmy atrakcją dla "zwykłych" turystów. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Tam, umorusani, w kombinezonach, hełmach i z lampami górniczymi, jesteśmy wśród zwyczajnie wyglądających turystów prawdziwą sensacją. A z naszą ekstremalną grupą wszyscy chcą sobie robić zdjęcia.
Godz. 15.00
Wycieczka po mieście

Wieliczka to przede wszystkim kopalnia. Szyby są w centrum miasta i wokół soli wszystko się tu kręci. Ale górnicy musieli gdzieś mieszkać, coś jeść, modlić się... Dziś na płycie głównej rynku główną atrakcją jest malowidło 3D Kaplicy św. Kingi.
logo
Malowidło 3D na wielickim rynku. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Tuż obok wyłaniają się spod ziemi metalowe postacie górników. Schodzimy lekką pochyłością w dół do kościoła Św. Klemensa – patrona ludzi pracujących pod ziemią. Zaraz za kościołem znajduje się szyb „Regis”, czyli „królewski”. Idziemy w stronę widocznego z daleka franciszkańskiego klasztoru o.o. Reformatów. XVIII-wieczny kompleks budynków klasztornych góruje nad miastem.
logo
Wnętrze XVIII-wiecznego kościoła o.o. Reformatów. fot. Micuła&Pinkwart/www.fromwarsawwithlove.pl

Oglądamy namalowany na kamiennej płycie obraz Matki Bożej Łaskawej. Górnicy zawsze byli niezwykle religijni, a „swoją” Matkę Boską otaczali czcią, modląc się do niej o łaskę, by przez 300 kilometrów korytarzy kopalni, prowadziła ich bezpiecznie do domu. Czasy się zmieniają, kopalnia już nie wydobywa soli kamiennej (tylko produkuje sól warzoną z solanki, która w naturalny sposób gromadzi się w kopalni), ale 500 górników, pracujących dziś pod ziemią w Wieliczce, wciąż ufa w Bożą opatrzność i pozdrawia się starym, tradycyjnym: „Szczęść Boże!”.