Wojciech Fibak nie będzie już komentował meczów tenisowych w TVP. Współpracę zakończono z uwagi na zamieszanie wokół artykułu o Fibaku, zamieszczonym w tygodniku „Wprost”. Szef redakcji sportowej, Włodzimierz Szaranowicz uznał, że „kontynuowanie współpracy z panem Fibakiem byłoby nieodpowiednie”. W międzyczasie Marcin Król i Tomasz Jastrun, w poczuciu niesmaku do metod zastosowanych przez redaktorów, zrezygnowali z pisania do „Wprost” a Internet huczy od krytyki paszkwilu „dziennikarskiego” tegoż tygodnika. Dla TVP to nie jest istotne. Oni już Fibaka osądzili.
Rówieśnik Michaela Jordana (mój idol) i Brada Pitta (też Strzelec), ale oni nie mieli szczęścia żyć w czasach przełomu
„Panie Wojtku, czy pomaga pan miłym dziewczynom poznać i zarobić przy poznaniu miłych panów” – od SMS tej treści zaczęła się „sprawa” Fibaka. A może nie? Może zaczęła się wcześniej, znacznie wcześniej, równo 40 lat temu, gdy Fibak wygrał Trofeo Bonfiglio w Mediolanie, turniej uznawany za nieoficjalne Mistrzostwa Europy w kategorii do 21 lat. A może rok później, gdy przerwał studia na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, postanowił zostać zawodowym tenisistą i wyjechał do Hiszpanii na cykl turniejów Grand Prix, zresztą wbrew woli Polskiego Związku Tenisa. A może w 1976 roku, gdy w Monte Carlo doszedł do finału pokonując między innymi Bjoerna Borga (to tak jak gdyby dziś Janowicz wygrał z Rafaelem Nadalem na kortach ziemnych), wygrał turniej w Wiedniu i rok zakończył na 8 miejscu rankingu Grand Prix najlepszych tenisistów świata.
Wokół gwiazd sportu zawsze kręciły się młode i piękne kobiety. Podobnie jak wokół gwiazd muzyki czy filmu. Im bardziej popularny sport, im więcej pieniędzy, tym piękniejsze kobiety. We Włoszech co druga młoda kobieta marzy by zostać „veliną” – piękną ozdobą telewizyjnych programów, której jedyne zadanie to „ładnie wyglądać”. Ale „velina” to tylko środek do prawdziwego celu – tym jest poznanie i poślubienie piłkarza.
Jakieś 15 lat temu byłem świadkiem, gdy w podwarszawskim Konstancinie, podczas prywatnego turnieju tenisowego zorganizowanego w jednej z willi, kilka szacownych pięknych dam najpierw rzuciło na łóżko gościa specjalnego turnieju, byłego wspaniałego tenisistę z Rumunii Ilie Nastase, a następnie rzuciło się (dosłownie) w ślad za nim, a dokładnie rzecz biorąc - na niego. Nastase pojawił się na turnieju na zaproszenie… Wojtka Fibaka. Czy można to zaliczyć do pomocy, której oczekiwała dziennikarka „Nie”? Fibak, zapraszając Nastase do Polski nie planował, nie oczekiwał i nie obiecywał Rumunowi żadnych ekscesów. Wszystkie panie były też mężatkami i raczej żadna nie planowała towarzyszyć Ilie w jego wyjeździe z Polski.
Byłem też świadkiem dziesiątek sytuacji, w Polsce, a zwłaszcza za granicą, gdy do Fibaka bez przerwy ktoś podchodził, dzwonił, bez przerwy o coś prosił, bez przerwy gdzieś zapraszał. Nie tylko piękne kobiety. Nie słyszałem jednocześnie, by kogoś zbył w sposób obcesowy, komuś nieładnie odpowiedział. Przeciwnie, szukał takich kontaktów, one były jego karmą, umiał z nich korzystać i uwielbiał je. Nie dla korzyści. Wielki świat lubi Wojtka a On lubi wielki świat i doskonale się w nim odnajduje. Jest po prostu jego częścią. Wszedł do niego 40 lat temu.
Nie usprawiedliwiam Wojtka. Ale też nie oceniam, a jeśli już, to ocenę zachowuję dla siebie. Nie wiem jak bym się sam zachował w jego sytuacji. Niestety, w swoich sukcesach tenisowych nigdy nie wyszedłem poza pozycję numer 1 na liście rankingowej TKKF „Sadybianka”. Kobiety same podchodzą do mnie z rzadka i żadna jeszcze nie przysłała SMS z niemoralną propozycją.
Daniel Passent, autor książki (w dwóch wydaniach) o Fibaku i człowiek, który poznał polskiego tenisistę lepiej niż inni, napisał na swoim blogu, że okazał On się być może - „delikatnie mówiąc - mało odporny na kobiece wdzięki” i związane z tym pokusy. Tylko tyle i aż tyle. Kto nie jest?
Fibaka tymczasem nie tylko poddano publicznej ocenie. Jak trafnie napisał mój przyjaciel z Facebooka, na Fibaku dokonano sądu, „napisano tekst z tezą i jednoznacznym wyrokiem na osobę może i publiczną, ale w sumie prywatną, którego wydźwięk jest jasny - sutenerstwo, stręczycielstwo, w najlepszym wypadku obśmianie starszego faceta, ze się ślini do młodych lasek, w tle orgie i handel młodym mięsem”. A redaktor naczelny postraszył, aby nikt nie poważył się na obronę tenisisty, że to dopiero początek. Wszystko w imię paru tysięcy dodatkowych sprzedanych egzemplarzy tygodnika, który nazywa sam siebie tygodnikiem opinii. Bo raczej nie w ramach krucjaty odnowy moralnej. Chociaż – nie, były przecież wyższe cele - przywalić gwieździe. Niech zna swoje miejsce w szeregu. Napiętnować ten stygmat sukcesu. Wykorzystać jego słabości. Dokopać rodzinie.
Teraz, jako pierwsza, do wyroku przyłącza się Telewizja Polska. Nie ma znaczenia doświadczenie Fibaka jako tenisisty, jego wielki talent do opowiadania o tenisie i komentowania meczów. Zewsząd słychać chichot zawistników. I konkurencji.