Potwierdza się zasada, że w dobie wszelkiej maści eksperymentów, z których większość to gra na niskich lotów brutalizmie oraz wykorzystaniu obrazu i efektów dźwiękowych (czyli, jak mawia A. Poniedzielski, metaloplastyki), zawsze warto wrócić czasem do nieśmiertelnej klasyki.
REKLAMA
Iwan Wyrypajew po raz pierwszy wystawia sztukę, której nie jest autorem. Co ważne, reżyser podchodzi do tekstu Gogola z szacunkiem i dzięki temu unika wywrócenia znaczeń. Na płaszczyźnie językowej determinuje to nieco przekład Juliana Tuwima, ale przecież psuto już niegorsze przekłady. Najbardziej charakterystycznym przykładem jest chyba „2007: Macbeth” Grzegorza Jarzyny, który ma więcej wspólnego z „Gwiezdnymi Wojnami” George'a Lucasa niż z dramatem Szekspira. Tyle tylko, że "Makbet", w przeciwieństwie do „Ożenku”, to sztuka przeklęta, której, jak mówią teatrolodzy, jeszcze nikomu nie udało się dobrze zrealizować.
Wyrypajew z „Ożenkiem” radzi sobie świetnie. Nie dysponuje, co prawda, plejadą gwiazd, (jedynie Karolina Gruszka i Mirosław Zbrojewicz są powszechnie rozpoznawalni), ale w końcu z teatrem jest, żartobliwie metaforyzując, trochę jak z Realem Madryt – gwiazdy nie zawsze grają albo – często – grają zawsze tak samo. W spektaklu tak naprawdę nie wyczuwa się w obsadzie słabszych punktów. „Ożenek” jest też bardzo sprawny scenicznie. Muzyka jest świetna, a scenografia stosunkowo skromna, co jest w tym przypadku raczej zaletą.
Specyficzny sposób intonacji, wykorzystany przez Wyrypajewa już między innymi w „Lipcu”, idealnie pasuje do gogolowskiej satyry. Pozwala wybrzmieć hiperbolom, a jednocześnie jest na tyle nienarzucający się, że nie wzbudza irytacji. Jedyną jego wadą jest chyba zbyt łatwy wpływ na reakcję publiczności. Mimowolnym tego efektem jest fakt, że mniej wprawni widzowie śmieją się jeszcze wtedy, kiedy zupełnie nie ma już się z czego śmiać - w końcu „Ożenek” to jedna z najbardziej smutnych komedii w historii teatru.
Nie odbierając reżyserskich praw pozostałym twórcom, nie sposób jednak nie wspomnieć, że od razu widać, że spektakl jest dziełem Rosjanina. Doskonale czuje się dziewiętnastowieczną Rosję i mam wrażenie, że zostało to osiągnięte bardzo naturalnie. Wbrew metodzie scenicznej wielu reżyserów, nie jest prawdą, że wystarczy postawić na scenie bałałajkę i samowar, żeby oddać klimat na przykład „Wiśniowego sadu”.
Reasumując, „Ożenek” w Teatrze Studio to widowsko obowiązkowe. Należy mieć nadzieję, że przyjdzie nam oglądać więcej takich spektakli.
