
Po dziesięciu latach Michaił Chodorkowski żegna się z zesłaniem. To tam zastały go wiadomości o zamachach w moskiewskim metrze, tragedii w Biesłanie, zamordowaniu Anny Politkowskiej i śmierci Borysa Jelcyna. To tam postanowił się nie poddać, a jego głos był słyszany w Rosji i na świecie.
REKLAMA
Próba zneutralizowania Chodorkowskiego jak kułaków w latach 30' zakończyła się niepowodzeniem. To na jego przykładzie Rosjanie musieli wybrać, czy w biednym kraju powinno się bardziej nienawidzić człowieka za to, że ma pieniądze, czy Kreml za to, że tak łatwo mu je zabiera. To może nieco naiwnie zarysowana alternatywa, ale w gruncie rzeczy, od strony społeczeństwa, do tego się ten dylemat sprowadzał. A Putin tę głupią próbę sił przegrał.
Sprawa Chodorkowskiego pokazuje drogę, którą społeczeństwo rosyjskie przebyło przez ostatnich dziesięć lat. To on stał się ostatecznie symbolicznym sterem, żeglarzem i okrętem rosyjskiej opozycji - jej manifestacji, haseł i nadziei. Zesłany i pozornie unieszkodliwiony, straszył Kreml bardziej niż gdyby był na wolności. Kasparow i Nawalny organizowali się od środka, ale na sztandarach był Chodorkowski.
Dziesięć lat zajęło przestarzałej strukturze, zasłaniającej się "dyktaturą prawa" zrozumienie, że największą krzywdę władza robi sobie sama. Ułaskawienie Chodorkowskiego (i aktywistek Pussy Riot) to żadne akty wolności, tylko gesty bezradności i wymuszona reakcja na coraz bardziej liberalną opinię społeczną. Formuła stalinowskich procesów i przesłuchań rodem z prokuratora Wyszyńskiego już się szczęśliwie wyczerpała i miejmy nadzieję, że se ne vrati.
Co będzie dalej z Chodorkowskim? Myślę, że byłby świetnym kandydatem na prezydenta. Wątpliwe jednak, by po tym, co przeszedł, zdecydował się na wejście w ostrą walkę polityczną. W interesie Kremla na pewno będzie natomiast dobrze z nim żyć.
