Żeglowanie po „mariasowych” zdaniach czyli piękna literacka i intelektualna przygoda.

REKLAMA
Javier Marias – „Serce tak białe”
logo
Pierwsze zdanie: „Nie chciałem wiedzieć, ale dowiedziałem się, że jedna z dziewczynek, kiedy już nie była dziewczynką i niedawno wróciła z podróży poślubnej, udała się do łazienki, stanęła przed lustrem, rozpięła bluzkę, zdjęła stanik, odszukała serce i przyłożyła do piersi lufę pistoletu należącego do jej ojca, który z częścią rodziny i trójką gości siedział w jadalni.”

Jakże kapitalne jest, to pierwsze zdanie! I dość intrygujące, prawda? Zaciekawia przede wszystkim treścią - to pewnie będzie kryminał, myślimy - bo genialną formą może już nie aż tak bardzo. I przy tym otwierającym zdaniu mamy już pierwszą zmyłkę. Rzeczywiście w materiałach promocyjnych dotyczących tej książki, reklamuje się ją jako kryminał właśnie, ale jaki to kryminał?! To, że w treści pojawiają się trupy i pewna tajemnica z przeszłości, nie oznacza jeszcze, że mamy doczynienia z kryminałem. To zwykła ściema. Przecież gdyby kryminały były pisane w taki sposób, w jaki napisane jest „Serce tak białe”, nie byłyby jednym z najpopularniejszych gatunków literackich. Bo przy tej pozycji treść owszem, jest ważna, ale mimo wszystko jej cały literacki ciężar i główny smaczek zawierają się jednak w formie, strukturze i niebywałej, fantastycznej budowie jej kolejnych zdań. I tu o żadnej zmyłce i ściemie nie ma już mowy.
Ale po kolei. Kto to w ogóle jest ten Marias? W Hiszpanii ma status gwiazdy. Jego ostatnia powieść pt. „Rozkochania” sprzedała się w 100 tysiącach egzemplarzy! Natomiast w Polsce wydaje się jego książki już od kilkunastu lat, „Serce tak białe” wznowiono nawet w tym roku po raz drugi, ale jakoś bardzo znany i popularny, to on tu nie jest. Założę się o czapkę śliwek, że na hasło „hiszpański pisarz” losowo wybrani czytelnicy wymienili by od razu Zafona, Mendozę i Perez-Reverte. Dodali by może jeszcze Somozę, Juana Marse czy innego Montalbana, ale o Mariasie pewnie nikt by się nawet nie zająknął. Słyszałem nawet taką opinię na mieście, że Marias, to pisarz wyłącznie dla krytyków i literackich snobów. Być może coś w tym jest, ale śmiem sądzić, że trzeba to zmienić. W związku z czym przechodząc od słów do czynów zaczynam Was do czytania Mariasa zachęcać. Dlaczego? A choćby dlatego, że jak niebawem dostanie tego Nobla (a go w końcu dostanie!), to będziecie wtedy towarzysko błyszczeć i z oczywistą oczywistością na ustach, pytać ironicznie „No Mariasa nie znasz??! Heloł!!”
Javier Marias zaczął pisać powieści bardzo wcześnie, ale przez długie lata był też tłumaczem znanych dzieł anglojęzycznych autorów – przekładał m.in. Updike’a, Nabokova, Conrada, Faulknera, Audena i innych. Poza tym był jeszcze wykładowcą, lektorem, publikował w „El Pais”. No ale przede wszystkim pisał. Ma na swoim koncie kilkanaście powieści. Od jakiegoś czasu wymieniany jest jako główny kandydat do Nagrody Nobla i okrzyknięty jednym z najwybitniejszych pisarzy na świecie (zwłaszcza po opublikowaniu trylogii „Twoja twarz jutro” – w Polsce ukazały się już dwa tomy). Ale wszystko zaczęło się właśnie od powieści „Serce tak białe”, która przyniosła mu wielką międzynarodową sławę. Króciutko o jej fabule. Bohaterem jest niejaki Juan. Tłumacz konferencyjny pracujący m.in. dla ONZ. Juan się żeni i nie bez problemów próbuje odnaleźć się w roli męża. Przypadkiem dowiaduje się, że jego ojciec to trzykrotny wdowiec, a pierwsza jego żona popełniła samobójstwo. Poza tym od ojca dostaje radę (ważną dla fabuły książki), aby nigdy nie wyjawiał żonie swoich sekretów. I to z grubsza tyle.
Jak widać co do treści większego szału nie ma (chociaż jest tu też kilka ciekawych wątków pobocznych, a im bliżej końca tym napięcie coraz bardziej rośnie), ale jak już ustaliliśmy fabuła to małe miki. Przede wszystkim chodzi bowiem o styl. Marias pisze długimi, naprawdę długaśnymi frazami. Są to zazwyczaj fragmenty (relacje?) pełne dygresji, wątpliwości, retrospekcji, obserwacji, relacjonowania, nieustannego mieszania czasów, snucia domysłów… czego tam nie ma! Z jednej strony pisarz jest w tym wszystkim bardzo poetycki, a z drugiej refleksyjny niczym filozof, który ciągle rozmyśla - dlaczego? On wciąż coś bardzo precyzyjnie analizuje, rozbiera np. każde zachowanie się postaci na części pierwsze, czasem na ułamki. Ale najbardziej niesamowite jest to, że przy tym pozornym gąszczu wielopoziomowych myśli, te zdania są klarowne, ba!, wręcz kryształowe. Cudownie się przez nie płynie, swobodnie, lekko i z niesłabnącym zainteresowaniem. A to „żeglowanie” po mariasowych zdaniach, to do prawdy piękna literacka - ale i intelektualna również, bo autor to także erudyta - przygoda.
logo
Javier Marias Foto: Eamonn McCabe
Oczywiście pod warunkiem, że zaakceptuje się na wstępie taką formę. Mam bowiem świadomość, że nie wszyscy czytelnicy mogą dać się wciągnąć w takie meandrujące, wielostopniowe frazy. Będą tacy których taki styl szybko znuży i zmęczy. Ale żeby się przekonać, trzeba spróbować. Sam wolę zdania krótkie i konkretne, a narrację raczej prostą niż skomplikowaną, ale dla Mariasa poczyniłem wyjątek i na pewno czynić go będę dalej. Trzeba tylko poświecić tej książce trochę czasu, odrobinę skupienia, by dać się jej totalnie wciągnąć i ponieść. Całość jest naprawdę wspaniała, ale jest tu co najmniej kilka fragmentów, które są wręcz zjawiskowe - jak np. opis spotkania brytyjskiej szefowej gabinetu (Margaret Thatcher?) z hiszpańskim szefem rządu, którą ma przyjemność tłumaczyć, a raczej moderować Juan. Czy też wciągająca, intrygująca, a nawet lekko perwersyjna część o przyjaciółce Juana z Nowego Jorku, która nagrywa na video odważną sex-ofertę dla tajemniczego kochanka. To jest bezsprzecznie wybitna proza najwyższych lotów, w której pomimo takiego, a nie innego rozłożenia sił, nie ma absolutnie mowy o żadnym przeroście formy nad treścią. Marias po prostu rządzi i wymiata. Doszczętnie.
Ważnym motywem dla tej książki, o którym muszę tu jeszcze wspomnieć na koniec, jest jej motto z „Makbeta” Szekspira - „Moje ręce mają twoją barwę; lecz wstyd mi, że mam serce tak białe” – bo ta pozycja, to właśnie luźna wariacja na temat tego cytatu. W samej treści mamy również szerokie odniesienia do treści samego „Makbeta”, a Marias wygląda w ogóle na wielkiego fana Szekspira, skoro to nie pierwsza jego książka odnosząca się do twórczości tego angielskiego dramaturga (tytuł wydanej w 1994 roku powieści „Jutro, w czas bitwy, o mnie myśl”, też przecież wziął z Szekspira).
PS. Fatalna okładka.
Literackie tropy: Marias ma swój oryginalny styl, ale na upartego można napisać, że przypomina on nieco Marcela Prousta – tyle, że Marias nie jest aż tak nadęty i jest na pewno bardziej od Prousta przystępny.
Inne Tropy: Javie Marias jest też znanym ekscentrykiem. W nie przetłumaczonej na polski powieści „Negra espalda del tempo” opisuje m.in. jak został autentycznym królem karaibskiej wyspy Redonda (kawałek skały z wygasłym wulkanem). Jako król Marias książęcymi tytułami obdarował już m.in. Umberta Eco, Mario Vargasa Llosę czy Pedro Almodovara.