Trzy niegrzeczne opowiadania autora kultowego „Trainspotting”!
REKLAMA
Irvine Welsh – „Ecstasy: Trzy romanse chemiczne”
Pierwsze zdanie: „Rebecca Navarro siedziała w przestronnej oranżerii i spoglądała na jaśniejący świeżą zielenią ogród.”
Irvine Welsh rozpoczął swoją pisarską karierę od symbolicznego złotego strzału – w 1993 roku zadebiutował powieścią „Trainspotting”, która od razu stała się wielkim hitem, ale także pozycją ważną i przełomową. Trzy lata później książka doczekała się ekranizacji i to nie byle jakiej, film pod tym samym tytułem w reżyserii Danny Boyle’a, to dziś już obraz kultowy. Znacie kogoś kto go nie oglądał? Ja nie. W 1996 roku Welsh stał się więc pisarzem-celebrytą. „Transpotting” przyniósł mu pieniądze, rozpoznawalność i sławę, ale jeżeli chodzi o dorobek literacki stał się dla niego prawdziwym przekleństwem. Autor bowiem nie napisał już nic lepszego od debiutu, a niestety od kilku dobrych lat każda jego kolejna książka jest raczej gorsza od poprzedniej (wyjątek to niezłe „Porno” z 2002 roku). Na szczęście po raz pierwszy wydane w Polsce „Esctasy”, to rzecz z 1996 roku, z czasów kiedy Welsh był jeszcze w wysokiej formie.
Podtytuł zbioru tych trzech rozbudowanych opowiadań nie kłamie, to naprawdę są romanse chemiczne, a ich cichym bohaterem rzeczywiście jest tytułowy, rozrywkowy narkotyk. Ale skupmy się na ludziach. W pierwszym opowiadaniu popularna powieściopisarka głupawych romansideł dostaje udaru. Po powrocie ze szpitala, w którym zaprzyjaźniła się z niepewną swej seksualności pielęgniarką, dowiaduje się, że jej mąż jest uzależniony od pornografii. W drugim kaleka dziewczyna przy pomocy zakochanego w niej tępawego kibola, mści się na człowieku, który wprowadził do obiegu lek winny jej niepełnosprawności. Natomiast w ostatnim tekście śledzimy losy dojrzałego handlarza narkotyków i miłośnika house’owych imprezek oraz młodej, nieszczęśliwej dziewczyny, która dusi się w związku małżeńskim.
Zdecydowanie najlepsze jest opowiadanie ostatnie, aczkolwiek pozostałe dwa również trzymają poziom. Całość czyta się lekko i przyjemnie choć każde story, aż ocieka od wulgaryzmów, seksu, brutalnej przemocy no i tytułowej ecstasy, tudzież innych narkotyków. Zresztą jak ktoś czytał cokolwiek innego tego autora, to chyba nie spodziewa się po nim grzecznych opowieści. Z nim tak już jest, że albo się kupuje tą jego niegrzeczną literaturę albo nie. U Welsha jest krew, pot i łzy oraz bardzo przekonywująco opisane srogie narkotykowe zejścia. Nie mówiąc już o zoofilii i nekrofilii. Tak, tu nie ma miękkiej gry, tu nie ma zmiłuj. Najważniejsze, że czemuś to służy. To brutalna proza, łamiąca konwenanse ale zaangażowana społecznie (w końcu Welsh to wrażliwy swojak z Leith, portowej dzielnicy Edynburga), odważna i bezkompromisowa. Te opowieści chociaż nieco nieprawdopodobne są jednak prawdziwe, a ich bohaterki i bohaterowie, to ludzie z krwi i kości. I choć tematyka i sposób jej przedstawienia już nie robi takiego wrażenia jak w latach dziewięćdziesiątych, to ja tam Welshowi nadal wierzę.
Oczywiście żadna to wielka literatura, ale bawiłem się przy tej książce przednio. Specyficzne poczucie humoru autora, jego cynizm i ironia bardzo mi leżą. Podobnie jak miejscami skłonność do niepokojących, mrocznych klimatów i zagłębiania się w psychikę pokręconych bohaterów. Szkoda tylko, że Welsh w tak zwanym międzyczasie nie utrzymał tej dobrej formy i zaczął się rozmieniać na drobne. Bywa. Aha, jeszcze jedno – jak już się zacznie te opowiadania, to nie chce się przerywać, czytają się błyskawicznie.
Literackie tropy: wiadomo - Chuck Palahniuk, Bret Easton Elllis, Hubert Selby Jr. czyli grupa pisarzy lubiących szokować i przekraczać wszelkie granice.
Inne tropy: Na podstawie „Ecstasy” nakręcono niedawno film
