Potężna, epicka saga napisana kunsztownym i eleganckim językiem, z jedną drobną niedogodnością czyli najpierw się porządnie wgryź, a później delektuj!

REKLAMA
Alan Hollinghurst – „Obce dziecko”
logo
Pierwsze zdanie: „Ponad godzinę leżała w hamaku, czytając poezję.”
Dawno, dawno temu pewien kolega ze szkoły, w pełnej konspiracji pożyczył mi do przeczytania „Klub Koryncki” Alana Hollinghursta. W tej chwili klasykę powieści gejowskiej. Wtedy, powieść ta zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Dziś po tych kilkunastu latach pamiętam z niej niewiele. W zasadzie pamiętam tylko tyle, że opowiadała o bogatym, przystojnym chłopaku, który był gejem. No i że pikantne momenty były. Teraz zastanawiam się właśnie, co będę pamiętał za kilkanaście lat z „Obcego dziecka” tegoż samego autora? Bo jakby nie patrzeć, jest to w dużej mierze książka o pamięci. Mam więc nadzieję, iż trochę więcej niż to, że to książka o młodym poecie-geju, który napisał pewien wiersz, a tenże wiersz przyniósł mu nieśmiertelność. Mam taką cichą nadzieję, bo pomimo pewnej drobnej niedogodności, najnowsza powieść Hollinghursta, to potężna, epicka, bardzo klasyczna, niezwykle elegancko napisana i zajmująca saga. Dzieło z gatunku tych, jakich teraz już raczej się nie pisze. Udowadniające, że prawdziwa sztuka powieści może i umarła w Polsce, ale w Anglii na pewno nie.
Literacko-fabularny rozmach i skala tej książki muszą robić wrażenie. Na ponad 600 stronach blisko stuletnia historia dwóch rodzin, dwóch domów i jednego wiersza. Pięć obszernych rozdziałów, a każdy z nich opisujący inną epokę z życia Wielkiej Brytanii. Okres przed I wojną światową (a zatem Anglia edwardiańska), międzywojnie (konkretnie rok 1926), lata 60-te, lata 70-te Margaret Thacher i część ostania dziejąca się współcześnie (2008 rok). I każda z tych części nie skupia się jedynie na głównych bohaterach, ale w bliższy lub dalszy i w mniej lub bardziej zaakcentowany sposób, ukazuje nam również brytyjskie tło społeczne, co jest - choćby w rozdziale trzecim o latach 60-tych i rozwijającej się wówczas rewolucji seksualnej - bardzo interesujące.
Treść w dużym skrócie. Jest 1913 rok. Młody arystokrata Cecil Valance ma romans z Georgem Sawle, zadurzonym w nim koledze ze studiów. W trakcie odwiedzin Valance’a w rodzinnym domu Georga, Cecil zapisuje wiersz pt. „Dwa Akry” w pamiętniku siostry Georga – Daphne. Później Cecil ginie na wojnie, Daphne wychodzi za mąż za jego brata, wiersz m.in. po wykorzystaniu go przez młodego Winstona Churchilla obrasta legendą, a Cecil staje się „pierwszorzędnym przykładem drugorzędnego poety, który głębiej zakorzenił się w społecznej świadomości niż wielcy mistrzowie”. Dalej pojawia się jako jedna z centralnych postaci tej powieści niejaki Paul Bryant, nieśmiały gej, pracownik banku, który chcąc zostać pisarzem (biografem Valance’a) namiętnie bada, a w zasadzie z zacięciem grzebie w życiorysach Cecila, Daphne, Georga i innych. Niby chce dotrzeć do prawdy, ale tak naprawdę strasznie go kręci odkrywanie różnych wstydliwych sekretów. A ci którzy znali, pamiętają i mają coś do powiedzenia na temat „pierwszorzędnego drugorzędnego” - kluczą, błądzą, mieszają, przemilczają i kłamią.
logo
Allan Hollinghurst
I tu dochodzimy powoli do wspomnianej na początku niedogodności – rozpiętość stu lat, rozbudowana fabuła, pełno pojawiających się i znikających postaci, ich złożone relacje, prowadzone i porzucane wątki, zagadki, postrzępiona chronologia itd. Wszystko to sprawia, że nie jest to łatwa książka w odbiorze. Żeby nie napisać, że to dość skomplikowana powieść. Trzeba jej więc poświęcić dużo uwagi. Nie jest łatwo się w nią wgryźć. Często przecież bywa tak, że opowieść porywa nas od pierwszych stron. Tu tak nie jest. Początkowo ciężko jest wejść w jej wewnętrzny rytm, w te długaśne opisy, w ten cały świat wykreowany przez Hollinghursta. Ale jeżeli już się w to „Obce dziecko” wgryziemy, jeśli zaakceptujemy te modernistyczne zabiegi, wtedy naprawdę nie jest łatwo się z kolei od niego oderwać. Co będzie dalej? Jak to naprawdę było? Kto? Z kim? Kogo? Kiedy? Dlaczego? Pytań jest bez liku, a ciekawość rośnie szybciej niż bambus w tropikach.
Przede wszystkim, jest to jednak kawał kunsztownej, dopracowanej i wymuskanej prozy. Chociaż z drugiej strony Jacek Dehnel w "Wyborczej" zżymał się i udowadniał, że książka jest kiepsko przełożona – nie wiem, nie czytałem oryginału, nie znam się, nie zauważyłem, nie wyczułem. Mnie ten plastyczny, miejscami poetycki język, elegancki styl, same poszczególne frazy, fajne, żywe dialogi, rozbudowane opisy, konstrukcje postaci (o dziwo świetnie przedstawione kobiety! zwłaszcza Daphne) czy specyficzny melancholijno-nostalgiczny klimat, w który z czasem się wsiąka - cała ta literacka robota naprawdę bardzo mi się podobała. Nie mówiąc już, że oprócz tego, iż jest to książka ciekawa, zajmująca, inteligentna i miejscami nawet dowcipna, to jest też zwyczajnie mądra. Mówi bowiem o ważnych sprawach - przemijaniu, pamięci, życiowych wzlotach i upadkach, niespełnionych miłościach oraz o kwestii fundamentalnej – prawdzie. Nie jest to co prawda rzecz genialna, ale z pewnością więcej niż dobra.
A na koniec jeden krótki cytat – co prawda większość moli podobno opisów przyrody nie lubi, ale ja, zwłaszcza takie jak u Hollighursta, lubię i to bardzo:
„Spacer skrajem lasu miał w sobie słodką doniosłość. Zdawało się, że nagle zrobiło się znacznie później. Nawet bliskie odległości były tajemniczo odgrodzone i zatłoczone zielenią; masywne pnie drzew zamazywały cienie, podczas gdy sklepienie lasu tworzył odległy, poruszający się wolno blask. Kasztany i lipy stanowiły wielką, płynną ścianę wokół boiska do gry, mieszały się na dalszym planie z ogromnymi dębami i ponurymi grupami cisów.”

Literackie tropy:
klasycy brytyjskiej powieści Henry James i E.M. Forster.
Inne tropy: Cecil Valance to oczywiście postać fikcyjna, ale wzorowana na angielskim poecie Rupercie Brooku, a powieściowe „Dwa akry” mają swoje autentyczne odbicie w wierszu „Stara plebania” tegoż autora.