– O, Najdroższy – zapiszczałam już rozbudzona. – Wyspałeś się, odpocząłeś? – zamrugałam rzęsami, żałując w takich sytuacjach, że nie mam sztucznych.
– Mhm – odrzekł sucho i wbił wzrok w ścianę, tak między kinkietem a góralem z ciupagą na obrazie. – Tyle tylko – dodał, wciąż patrząc w przestrzeń – że, Ty, kochanie, kiedy się przewracasz w nocy, to wyskakujesz w górę jak ryba, zmieniasz pozycję w locie i łubudu, całym ciężarem, aż się hotel trzęsie – wyjaśnił, w przeciwieństwie do mnie, W OGÓLE nie zmieniając pozycji…
Już się chciałam ucieszyć, że mnie chwali za sprawność w akrobacji, gdyby nie ten dudniący "ciężar" aż do zatrzęsienia.
Miałam wybór, zawsze mamy wybór – awanturka na szybko i nici z nart, albo szklanka do połowy pełna i radość z salta w powietrzu. Nie po to 500 km do Szklarskiej jechałam... I ruszyliśmy na stok. Mam, nawet nie ukryty, talent narciarski, ale że ujawniam go raz w roku, wciąż się muszę "rozjeżdżać" na pierwszym zjeździe. Niestety warunki słabe, klimat nam się zmienia, pogoda na plusie, a śnieg tak sztuczny i plastikowy, że przy nim nasze celebrytki to sama natura.
Mulda za muldą, a ja podświadomie w tym słońcu krokusów wyglądałam i żeby nie najechać na nie. Pędzę więc, niewygodnie i nieswojo, ale w dół, co w moim przypadku nie jest takie oczywiste. I nagle widzę: góra przede mną, kopiec ogromny z prawej.
Dzieci, uginamy nóżki i pługiem, pługiem jedziemy z instruktorem, a po lewo przepaść, gdzie strumyk płynie z wolna, a nad nim szumi gaj.
Wiecie już, że mamy WYBÓR, z tym że czeluści nie brałam w ogóle pod uwagę. Czyli, co? Wślizg w dzieciary i instruktora albo prosto na lodowiec. Pamiętajcie – zawsze mamy ten cholerny wybór – nie jest on czasem na naszą korzyść, ale jest. Czyli, że stóg niczym Wielka Krokiew! I nagle jak mnie nie wyrzuciło w górę, jak nie obróciło w powietrzu, jednak R. nie przesadza z tą nocną akrobatyką – pomyślałam tylko, a potem odpięła się narta, zgubiłam kask, kijki żyły swoim życiem, a ja runęłam. Jak Boga kocham, piosenkę "chodź, pomaluj mój świat, na żółto i na niebiesko" Dutkiewicz to musiał pisać po niezłym pierdolnięciu, skoro mu jeszcze tęcza na niebie stanęła.
Czyli jednak z nart nici, a awantury już też nie mogłam zrobić, bo jak huknęłam, to się cała ziemia zatrzęsła, a nie tylko hotel, więc R wiedział co mówi. Jak zawsze, zresztą, co mnie czasami wkurza, ale fajny jest i jak trzeba mnie ,,na lisa” to też zaniesie. W pokoiku, przy stoliku, machnęliśmy sobie kawę i ,,co tam Panie w polityce” trzeba było zobaczyć. A w polityce z grzybnią! Wciąż na czele ojciec kota, Pinokio Matołuszek i Pani Witek, z domu Zbanuch, co tłumacząc na język potoczny oznacza ni mniej, ni więcej, tylko DZBAN
Zaraz za nimi Ruda goni w piętkę, bo ją ten organ wezwał i się w sądzie nie stawi, a na końcu pokrzykuje spocony notariusz robiąc sobie selfie z osłem A mnie się zarumienił ŚWIAT i nie ma to nic wspólnego z pełnym słońcem i wszystkimi kolorami Ziemi. Świat mi się na czerwono zarumienił, zawstydził się mój ŚWIAT , rozbity, okaleczony.Noga jakoś tak boleć przestała, wstrząśnięta głowa się zagoiła, może dlatego, że mi nikt w niej nie zamieszał, jak w Martini lub TVP. Wbiłam teraz ja wzrok w ścianę pod kinkietem i wyjąkałam: ,,Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy…” I jak trzeba będzie, to , kulawa, ale pójdę gasić. Nie muszę, ale mogę. Bo wiecie, wybór, zawsze mamy WYBÓR.