„Mojego najgłębszego przekonania, iż alkoholikom należy zapewnić rozległy wzrost śmiertelności – zaprawdę powiadam wam, większy pożytek z jednego na śmierć zapitego, niż ze stu nawiedzonych ocaleńców z AA – ani głosić, ani bronić nie da rady. W końcu jest to nieco – powiedzmy – ryzykowne. Z drugiej strony, za bardzo mój pogląd podzielam, bym odeń odstąpił – tak czy tak morda w kufel”. [Jerzy Pilch, Drugi dziennik, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014]
Chociaż nawet modnie jest zacząć nie pić. Publiczne bicie się w piersi, odwyki, od dziś nie piję, etc.
A co z tymi, którzy nie chcą nie pić?
Bohaterowie Pod Mocnym Aniołem Pilcha, a niedługo i Smarzowskiego (nie mogę się doczekać!) też pili bo. Pili, bo pili. Pili, bo się bali. Pili, bo byli obciążeni genetycznie. Bo nie byli. Bo mieli słabe charaktery. Bo mieli zbyt silne charaktery. Bo wszystko.
Ale po co właściwie dorabiać ideologię; uwielbiam pić i nie zamierzam rezygnować. Może (nieco) mnie to niepokoi, ale nie na tyle, aby coś z tym robić. Właściwie. Chociaż czasem martwię sama siebie, gdy chowam butelkę wina do szafki z garnkami i otwieram drugą; tę oficjalną. Nie wiem, czy to już jest problem. Ale przecież nie muszę tego robić. Robię to dla przyjemności. Tylko trochę czasami się po prostu, nie wiem – wstydzę? Albo boję się, że mąż krzywo spojrzy.
Nie wyobrażam sobie natomiast życia w całkowitej abstynencji, więc nie ma opcji, abym zdecydowała się na nie picie.
Trzeba być wciąż pijanym. To cały sekret; w tym tkwi wszystko. Żeby nie czuć straszliwego ciężaru Czasu, który miażdży wam barki i zgina grzbiet ku ziemi, musicie wciąż się upijać. / Czym? Winem, poezją albo cnotą, wedle upodobania. Byle się upić; to Baudelaire w poemacie Upijajcie się!
Po pijanemu trzeba wszystko robić. – pisał Przybyszewski – Trzeźwy mózg odstąpić filistrom, kramarzom, wolnomyślicielom, politykom.
Tak, zwłaszcza politykom.
kolejność przypadkowa, obie sprawy bolą.
Która to już doba bez weny, bez wina, bez winy, niewinna.
Przestałam liczyć, ale ciężko.
Bóg jeden, czy inny tamten, który patrzy z góry
i śmieje się złośliwie, wie, jak bardzo ciężko.
Czas do kolejnego wiersza odmierzany bolesnymi skurczami,
i nie wiem już,
czy przez brak weny we krwi, czy przez brak alkoholu we krwi.
dźwięk wyciąganego korka
był najpiękniejszym dźwiękiem i nawet Bach,
nawet Bach; gówno. Nie mówiąc o Beethovenie.
Sobie, że nie jestem jednak pijaczką, jemu,
światu, komu? Bije dzwon.
A butelka nadal w kuchennej szafce.
Otwarta, bo nie wypił, kolacja nie była aż tak dobra.
Butelka stoi. Piękna i do połowy pełna.
Kieliszki też są piękne, i mają takie smukłe nóżki.
Wypolerowane. Czyste. Wysokie. Pojemne.
Puste.
Nie nalałam.
Odstawiłam w to samo miejsce, z którego podniosłam,
uniosłam niczym hostię
i trzasnęłam szafką, którą nie da się trzasnąć,
to mnie wkurwiło.
Zrobiłam zieloną herbatę, marne placebo. Żadne.
Ani na brak wina, ani na brak weny.
A wiersze nie płyną.
Wiem, że nie ma znaczenia, czy to jest wódka, czy piwo, czy dobre wytrawne czerwone wino albo szampan. To znaczy w tłumaczeniu się nie ma, bo smakowo znaczenie ma kolosalne. Dla mnie, by tak rzec, kluczowe.
Czy to znaczy że jestem chora i powinnam się leczyć? Czy powinnam się tego wstydzić, że uwielbiam mszyste czerwone wino i orzechowy posmak mojego ulubionego szampana? Czy to czyni mnie kimś gorszym i mniej wartościowym? Czy to zaburza moje postrzeganie świata? Czy mam się nazwać alkoholikiem i zacząć leczyć, czy może jestem po prostu drobnym pijaczkiem drogich win i to (nikomu) nie szkodzi.
Rozumiem, że teraz nagle życie stało się sprawiedliwe i piękne, a wszyscy ludzie szlachetni i wspaniali. Trochę wydaje mi się to naiwne. Może zapomnijmy o słowie trochę.
Alkohol nie pomaga mi zrozumieć świata i nie znieczula. Nie sprawia, że życie jest bardziej znośne. Życie i tak czasami bywa znośne (a ulubionym trunkiem tej, która to powiedziała, była nalewka cytrynowa według receptury Kornela Filipowicza, tzw. „kornelówka”…) i jedni potrzebują się napić, aby tak poczuć, inni nie, ale dlaczego mam czuć się źle, i od razu zagrożona alkoholizmem, z powodu tego, że po prostu szalenie lubię alkohol?
Myślę; wróć – wiem, że jest wiele mądrych, inteligentnych i wspaniałych osób, które uwielbiają alkohol i to nie robi z nich od razu alkoholików, ludzi zagrożonych chorobą, stoczeniem się, degeneracją. Osób, które nikomu tym, że lubią wypić, krzywdy nie czynią, nie są przez to mniej wartościowe, nie są gorszą frakcją ludzi, po prostu lubią się napić, cóż złego?
A ja nie chcę trzeźwieć. Może jakieś arcydzieło po tym winie wreszcie napiszę. Znam pisarkę, która zamykała się w samotni z kilogramem orzechów włoskich i butelką whiskey (albo dwiema?), aby skończyć książkę, a potem dostawała nominację do nagrody Nike i w ogóle wszelkich innych możliwych nagród. Wszystko więc przede mną! Na razie na zakończenie sonet; prowadzący zajęcia z poezji na UJ pochwalił, chociaż bankowo trzeźwy był, a i ja, kiedy pisałam.
tak jak mówiłeś, obiecałeś;
słowo się wtedy stanie ciałem.
Codziennie proszę, panie weź mnie.
czy może winne jest to wino,
że tak chcę twoją być dziewczyną.
Tak, właśnie ja, nie żadna inna.
które złożyłam ci w ofierze
znów pijąc twoją krew w kościele.
Weź mnie do siebie panie, proszę.
Z każdym kieliszkiem błagam szczerze.
Przecież codziennie modły wznoszę.
