Jak dyslokować armię naszych sił, aby awansem i bezpiecznie domaszerować do pierwszej gwiazdki na wigilijnym niebie? Jaką strategię przyjąć, aby rozbroić przedświąteczny pośpiech, zmęczenie i stres?
Moda to dla mnie zjawisko z pogranicza psychologii i antropologii kultury. Ulegamy jej nieświadomie ale także ją współtworzymy. Sprawia nam przyjemność ale bywa też niebezpieczna
Najczęściej powtarzanym błędem taktycznym z ubiegłych lat jest kupowanie prezentów w ostatniej chwili. Na froncie centrów handlowych z moździerzy głośników ogłusza nas zaciekły atak amerykańskich, optymistycznych Christmas songów. OK. Santa claus is coming to town…
Słaniając się po pierwszym ataku, heroicznie przedzieramy się przez zasieki stroików i opary broni chemicznej wydobywające się z licznych drogerii i perfumerii. Survival trwa. Na wystawach wyścig zbrojeń na wielkość i pomysłowość sklepowych bombek
Przygnieceni miażdżącą przewagą wroga, nacierającego ze wszystkich stron, uzbrojonego po zęby paczkami i siatkami, bliscy kapitulacji doczołgujemy się do domowych okopów. Niestety tam teren też zaminowany i wojna wisi na włosku. Kiczowate, świąteczne reklamy bombardują nas ze wszystkich telewizyjnych kanałów. Wykrwawieni biznesowymi Christmas Party i swojskimi „śledzikami”, ostatkiem sił zbliżamy się do linii demarkacyjnej naszych nerwowych możliwości.
Wreszcie nadchodzi godzina zero. Zdetonowani po całodziennym podminowaniu i nagłych wybuchach, zasiadamy do wigilijnego stołu, aby przy opłatku podpisać rodzinny pakt o nieagresji. Chociaż na ten jeden wieczór… Następnie w odwecie zaatakujemy nasze wątroby.