Podana niedawno informacja, że skazana przed laty za zbrodnię popełnioną na szkodę dziecka obecnie wykonuje zawód nauczyciela, a ponadto jest ekspertem Ministerstwa Edukacji Narodowej wywołała nie lada sensację.
W tym, powiedzmy szczerze niebywałym kontekście, zarówno media jak i opinia publiczna zainteresowała się bliżej przyjętymi przez prawo karne zasadami. Jedną z tych zasad jest zatarcie skazania. Publicznie zostało postawione pytanie, czy zasada, że skazanie po upływie określonego ustawą czasu uważa się za niebyłe jest słuszna. W obawie, że może na nie paść odpowiedź twierdząca, wnet postawiono publicznie kolejne pytanie: czy zatarcie skazania jest równoznaczne z absolutnym zakazem przypominania faktu będącego przyczyną skazania? Czy wolno zaszłość sprzed lat ujawniać? Jeśli nie – dlaczego? Jeśli tak – pod jakimi warunkami?
Powyższe pytania wykluły kolejny problem, wobec którego w pierwszym rzędzie stanął Minister Edukacji Narodowej oraz dyrekcja szkoły zatrudniającej ex-zbrodniarza: czy dopuszczalne jest kolejne „ukaranie” człowieka zwolnieniem, który został skazany, odbył wymierzoną mu przez sąd karę, po czym jego przypadek został „zapomniany” przez prawo karne, a to skutkiem upływu czasu niezbędnego do zatarcia skazania.
Problem ministra i dyrekcji szkoły wnet przeniósł się w przestrzeń otwartej debaty publicznej, w ramach której wielokrotnie ponawiano pytanie, na czym polega zatarcie skazania oraz po co takie rozwiązanie w ogóle istnieje.
Jak to zwykle bywa, opinie się podzieliły. Jedni uważają, że zły czyn może być trwale wymazany i zapomniany, podczas gdy inni uznają, że życiowej drogi człowieka nie można usunąć; więcej – że można ją przypominać, gdy okaże się to konieczne z punktu widzenia wartości wyższych.
Kwestia jest nośna m.in. dlatego, że prawo jej nie rozstrzyga, a więc należy ją oceniać wyłącznie w przestrzeni etycznej (co dla wielu może być wyzwaniem intrygującym).
Powstaje zatem pytanie, czy nasze, zapisane urzędowo lub choćby tylko w ludzkiej pamięci, czyny mogą zostać wygumkowane tak, jak dawniej pozbywano się kleksa.
Dobrym przykładem jest kolejny paradoks prawa karnego wyrażony w zasadzie domniemania niewinności. Polega ona na tym, że osoby postawionej pod zarzutem sąd, ani nikt nie może uznać za winną przestępstwa zanim nie zostanie skazana wyrokiem. Bardzo piękna zasada, tylko jak ją odnieść do przestępcy schwytanego na gorącym uczynku. Przecież wiadomo kto i co popełnił. Czemu zatem służyć ma fikcja, że do czasu wyroku ma być traktowany jak osoba niewinna? Otóż prawo broni przed zbyt pochopnym osądem. Może się bowiem okazać, że sprawca nie ponosi odpowiedzialności, bo np. jest niepoczytalny lub też zachodzą inne szczególne przypadki wpływające na możliwość skazania lub też wymierzenia kary (na przykład obrona konieczna, działanie pod wpływem niezawinionego błędu itd.).
W tym kontekście paradoks przestaje być paradoksem, a prawo pozwala uchwycić istotę zdarzenia, czynu oraz odpowiedzialności (prawnej, moralnej).
Jednak paradoks instytucji zatarcia skazania wydaje się czymś innym, sztucznym, niezgodnym z naszym wewnętrznym poczuciem. Bo ono właśnie dyktuje pytanie dlaczego nie wolno nam pamiętać o czymś, co aż nadto dobrze pamiętamy?
Trzeba zatem uwolnić tę tamę, bo spiętrzenie wątpliwości może naruszyć fundamenty zaufania do słuszności prawa. O ile bowiem w przypadku fikcji wyrażonej w zasadzie domniemania niewinności wpisana w nią zostaje (czasowo) pewna wątpliwość, ostrożność przed zbyt łatwym osądem, o tyle fikcja uznania skazania za niebyłe oznacza, że prawo nakazuje fałszowanie rzeczywistości. A to jest już sprawa arcypoważna.
Zatarcie skazania jest tzw. instytucją prawa karnego, a to rodzi określone konsekwencje. Skazanie zatarte oznacza tylko tyle, że w procedurach prawnych skazany, po upływie określonego czasu korzysta z prawa „wygumkowania” przewiny, ale wyłącznie z annałów, w których owo skazanie zostało odnotowane.
Zatarcie skazania oznacza zatem niemożność przypomnienia w ramach procedur prawnych faktu, że delikwent był wcześniej skazany za to i za to. Tak więc prokurator oskarżając nie może powołać się na fakt uprzedniej, ale zatartej karalności oskarżonego, a sąd nie może się na tę okoliczność, skazując, powołać.
Jednak we wszystkich innych procedurach, podczas których istotną rolę odgrywa weryfikacja kondycji moralnej kandydata – o ile jest ona istotna i podlega badaniu, prześledzenie pełnej drogi życiowej może okazać się kluczowe z punktu widzenia trafności wyboru lub też kompletnej pomyłki.
Aby rzecz oprzeć o przykład wystarczy sobie wyobrazić, czy byłoby dopuszczalnym kandydowanie na ważny urząd przez ex-zbrodniarza, którego skazanie uległo zatarciu na prawach kodeksu karnego? Każdy może sobie na tak postawione pytanie odpowiedzieć dowolnie, jednak czy spotkałoby się z akceptacją społeczną wybranie na prezydenta państwa ojcobójcy – choćby sprzed 35 lat?
Tego rodzaju pytań można postawić bez liku, ponieważ liczba strasznych czynów jest znaczna. Powstaje zatem pytanie, czy te pytania wolno stawiać, czy też instytucja zatarcia skazania jest aż tak omnipotentna, że może wszystkim zamknąć usta.
Wydaje się, że najbardziej słusznym w tej sytuacji jest odwołanie się do kategorii dobra wspólnego oraz poprawnie ułożonej hierarchii chronionych wartości. Nie trudno zauważyć, że w tym kierunku, choć jak zwykle z opóźnieniem, podąża również litera prawa. Stąd implementowane są rozwiązania np. chroniące dzieci przed zagrożeniem ze strony skazanych pedofilów. Z tego samego źródła troski płynie postulat Minister Edukacji Narodowej, aby ustawowo ochronić dzieci przed kontaktem pedagogicznym z osobami, które dopuściły się przestępstw przeciwko życiu i zdrowiu popełnionych wobec małoletnich.
Jednak pytanie, czy stosować paradoks prawa karnego wyrażający się w zasadzie, że przestępcę należy, po opływie czasu, traktować tak, jakby nigdy niczego złego nie popełnił nadal zakończone jest znakiem zapytania.
Wolno ten znak uchylić. Bo choćbyśmy usilnie chcieli z naszych życiorysów wygumkować złe uczynki, nawet wyspowiadane, to one jednak miały miejsce. Życie człowieka obejmuje wszystkie jego dni i wszystkie jego postępki. Pamięć prawa może część z nich usunąć ze swoich zasobów, ale pamięć ludzka działa zupełnie inaczej. Prawo zapomina, człowiek nie.
Tak więc w sytuacji, w której uzasadnionym jest – ze społecznie ważnego punktu widzenia lub też istotnej potrzeby państwa (które przecież działa na rzecz dobra wspólnego) – ujawnienie niechlubnej przeszłości danego człowieka, upływ czasu, który minął od wypominanych zdarzeń nie ma żadnego znaczenia. Zasada ta stanowi istotną prerogatywę prasy, która może wywlekać z naszych życiorysów wszystko, co pokaże opinii publicznej prawdę o nas, o ile tylko in spe mamy wywrzeć wpływ na bieg spraw dotykających interesów powszechnych. Jeśli zatem stajemy w konkury w wyborach lub mamy być nominowani dyskrecjonalną decyzją publicznej zwierzchności na jakiś urząd musimy się zgodzić na skonfrontowanie naszych ambicji z przebytą drogą życiową. Jej prześwietlanie, bynajmniej nie w poszukiwaniu sensacji lecz prawdy, należy przede wszystkim do wolnej prasy. Nikt zatem nie może mieć pretensji o to, że – skoro jest osobą publiczną lub też aspiruje do takiej roli – prasa wytropi złe uczynki, publicznie je ujawni a opinia publiczna skonfrontuje te informacje z prezentowanym wizerunkiem oraz oczekiwanymi standardami.
Być może niektórym łatwiej na te sprawy spojrzeć poprzez pryzmat osi czasu Facebooka. Właściciel konta może wygumkować wszelkie dane ze swojego profilu, może „zatrzeć wszystkie swoje skazania”, ale Facebook pamięta. Jeśli ktoś chce się wybić w przestrzeń publiczną, to każdy potencjalny zwolennik powinien mieć prawo wejrzenia w pełną oś czasu kandydata, aby przekonać się, czy go rzeczywiście chce popierać. Prawda zawsze wszystkiemu pomaga.