Od dwóch dni odbywa się spektakl medialny, w którym opinii publicznej zadawane są pytania, na które od dawna znana jest odpowiedź. Odpowiedź tę znają zarówno pytające media, jak i atakowani przez prasę, tymi wiadomościami, adresaci. W odróżnieniu od mediów, opinia publiczna nie posiada równoważnej platformy pozwalającej na formułowanie podobnie nośnych komunikatów. Opinia publiczna nie ma rzecznika prasowego, ani żadnej ścieżki umożliwiającej wyartykułowanie informacji zwrotnej, odpowiadającej mediom na treść i formę wiadomości, którymi zalewają przestrzeń życia publicznego.
Nie istnieje żadna różnica w ocenie obyczajowej, moralnej czy też prawnej zachowania opoja, który zachowuje się agresywnie wobec kogokolwiek – niezależnie od tego, kim jest. Jeżeli agresja wymierzona jest w funkcjonariuszy państwa powołanych do utrzymania porządku oraz stosowania prawa, odpowiedzialność prawna i moralna takiej osoby jest podwyższona, o ile piastuje ona jakiekolwiek stanowisko lub funkcję związaną ze szczególnymi obowiązkami wobec społeczności. W przypadku funkcji obieralnej, odpowiedzialność ta jest oczywista w stopniu najwyższym.
Z drugiej zaś strony, każdy obywatel ma prawo do obrony i nie może być ono umniejszane z jakiegokolwiek powodu. Zarówno szary obywatel, jak i poseł na Sejm ma dokładnie identyczne prawo do odpierania wysuwanych pod swoim adresem zarzutów, czy oskarżeń, które uznaje za niesłuszne. Jak w każdym przypadku, podjęta obrona jest konfrontowana z całością zebranych dowodów.
Wszelkie próby zakrzykiwania winy lub niewinności, czy to poprzez enuncjacje polityczne, czy też materiały prasowe, wywiady, zdjęcia itd., dla biegu analizy prawnej nie powinny, nie mogą mieć żadnego znaczenia. Materiałem, na podstawie którego określone zachowanie ocenia prokurator, a w dalszej instancji sąd nie są krzykliwe tytuły prasowe, barwne fotografie, czy też gromkie zawołania dochodzące ze studiów telewizyjnych, lecz zawartość akt, które zawierają dowody procesowe ( a nie partykularne emocje, czy też interesy polityczne).
Tak więc pijany poseł, senator, minister, który narozrabiał w granicach prawa nie ma się czego obawiać. Jeżeli natomiast owe granice (prawa) przekroczył, nie powinien spodziewać się żadnej taryfy ulgowej. Nie powinny także sugerować jej media.
Przy całym szacunku dla roli mediów trzeba wskazać, że ustaleniem „co się wydarzyło” zajmują się powołane do tego kompetencyjnie organy ścigania. Nie umniejsza to w niczym prawa mediów do patrzenia prokuraturze i policji na ręce, by wytropić ewentualne nieprawidłowości. Jeśli zostaną znalezione, trzeba je nagłaśniać, krytykować i z całą mocą piętnować. Jeśli ich się jednak nie znajdzie, to kontestowanie ustaleń dla samego kontestowania jest działaniem antypaństwowym i antyspołecznym, a więc sprzeniewierzeniem się roli prasy w wolnym kraju.
O ile każdy z nas, także każdy z posłów może od czasu do czasu w życiu prywatnym nadużyć alkoholu (z wyłączeniem kierowców), o tyle media zawsze muszą zachować trzeźwość oceny własnej relacji.
Stawianie pytania, czy nietrzeźwemu parlamentarzyście wolno więcej niż zalanemu Kowalskiemu może być dowodem, że media zgubiły alkomat. Jest oczywiste, że wolno mu zdecydowanie mniej. Z kolei odwracanie całej sytuacji do góry nogami i odpytywanie na wizji ministra spraw wewnętrznych w sprawie ulicznej burdy wywołanej przez jakiegoś posła, jest przejawem niezdrowej nadgorliwości mediów, które – nolens volens – mieszają tym sposobem Kowalskiemu w głowie.
Tak się mimowolnie złożyło, że nadużycie alkoholu przez posła Wiplera wygenerowało podstawowe pytania o naturę i wymiar naszej demokracji. A więc o pozycję, znaczenie i siłę prawa, kompetencje organów powołanych do jego egzekwowania oraz społeczne zaufanie do ich działania, istotę immunitetu parlamentarnego, ale także – o, czego media wyjątkowo nie lubią – pytanie o kondycję prasy, a przede wszystkim o moralny wymiar ich odpowiedzialności za kształtowanie życia społecznego i politycznego.
Można rzec: bardzo ciekawy przypadek. A może użyć go do budowy chcianego państwa?