Puszcza Białowieska – ostatni naturalny las nizinnej Europy to temat, który nie wyczerpuje się na wycince drzew, ministrze
Szyszce i ekologach – czyli narracji, w którą łatwo się wpisać i ustawić po konkretnej stronie, a potem toczyć zapamiętałe walki. Żeby sumiennie i rzetelnie opowiedzieć o Puszczy, trzeba umieścić ją w szeregu kontekstów – historycznym, mitycznym, ekonomicznym, politycznym czy lokalnym.
W Puszczy ścierają się najrozmaitsze płaszczyzny interesów, przekonań, a nawet wierzeń, czy definicji, jakimi próbuje się Puszczę określić. Choć kusi, by w obecnej wojnie o Puszczę podzielić strony na dobrych ekologów i złych leśników – lub na odwrót – to te role wcale nie są takie oczywiste. Choć z całą pewnością można stwierdzić, że wprowadzenie ciężkiego sprzętu – harvesterów – to mord na tym prastarym lesie. Ale od początku.
Nieustanne rżnięcie
Simona Kossak, przyrodniczka i ekolożka, która swoje życie spędziła w Puszczy, spisała dzieje tego lasu. Z książki “Saga Puszczy Białowieskiej” można się dowiedzieć, że historia tych pradawnych kniei od wieków nierozłącznie związana jest z siekierami i łowiectwem – czasami bardzo nierozważnym. Istotne jest więc to, by zdawać sobie sprawę z tego, że Puszcza nie rosła spokojnie do czasu, kiedy na stanowisku ministra środowiska pojawił się Jan Szyszko. Szkodników było znacznie więcej, począwszy od samego Stefana Batorego, który lubował się w polowaniach.
Daleko mu jednak było do Augusta III Sasa, który z polowań uczynił sport, ufundował order Świętego Huberta (patrona myśliwych) i zapamiętale wybijał żubry oraz drobniejszą zwierzynę. Puszcza dość szybko też została potraktowana jako skład drewna, zwłaszcza gdy w okolicach XV w. zaczęło w Europie brakować tego surowca.
Jak podaje w swojej książce Simona, pierwszy kontrakt na wycinkę drewna podpisano w 1660 roku za panowania Jana II Kazimierza. To, co się działo potem, niewiele miało wspólnego ze zrównoważonym gospodarowaniem. Rżnięto całe połacie lasów, a do skarbca państwowego nie wpadało złoto, bo na handlu drzewem bogaciły się poszczególne rodziny, które doszły do perfekcji w machlojkach i kombinacjach związanych z obrotem drzewem. Kossakówna stwierdza nawet, że ktokolwiek był przy władzy, w Puszczy słychać było siekiery.
Co ciekawe, w Białowieży nie działali wyłącznie nasi krajanie. Po pierwszej wojnie światowej tereny Puszczy Białowieskiej zostały udostępnione pod wycinkę Anglikom. Ci dostali zgodę na wyrąb 7 mln 200 tys. m3 drewna. W miejsce wyrżniętych drzew zaczęto równiutko sadzić świerki, które rozpanoszyły się w Puszczy, a o niebezpieczeństwie, jakie ze sobą niosą, pisano już w XIX wieku.
Równe rzędy świerków, które wyparły bory sosnowe oraz inne niezbędne w dzikiej puszczy gatunki, takie jak lipa, dąb czy grab – wszystko przy pomocy leśników, zaburzyły naturalny ekosystem tego obszaru. Dziką i nieskażoną Puszczę już wieki temu zaczęto przekształcać w las gospodarczy, dla którego kornik rzeczywiście stał się problemem, którym nie byłby dla niezmierzonego boru.
I dopiero z tą świadomością i pełnym zrozumieniem różnicy między lasem gospodarczym a perłą przyrody, jaką Puszcza mimo wszystko wciąż jeszcze jest, można zaczynać rozmowę o dzisiejszych kontrowersjach dotyczących cięcia białowieskich drzew.
Obóz aktywistów w Pogorzelcach
Po wejściu na teren obozowiska zaczepia nas Joanna Pawluśkiewicz, która jest w Obozie od początku. Porozmawia ze mną, ale najpierw rozpakuje paczkę, która właśnie przyszła. Paczka to opakowanie po butach, owinięte w szarą taśmę. Nie ma adresu nadawcy, ale dla wszystkich w środku są prawdziwe skarby. Herbata, paprykarze i czekolada, która zostaje natychmiast odpieczętowana. – Dostajemy takie prezenty od ludzi, którzy chcą nas jakoś wesprzeć. To naprawdę wspaniałe – tłumaczy Pawluśkiewicz.
Obóz działa od połowy maja. – Chodziło o to, żeby powstało miejsce wypadowe do różnych działań związanych z ochroną Puszczy Białowieskiej. Takie, gdzie można rozmawiać, przeprowadzić warsztaty, zorganizować spacer. Jesteśmy w środku wsi a nie zakopani gdzieś w lesie. Żeby nie mieć w tym wszystkim gęby ekologa, ekonazisty – tłumaczy Joasia.
Aktywiści podkreślają, że obozowisko nie jest zorganizowane przez organizacje pozarządowe, ale to ruch obywatelski. Żywią ich między innymi ludzie z Warszawy, w Poznaniu jest piekarnia, której właściciel przysłał chleb. Produkty przywożą też mieszkańcy regionu. Fortuny Sorosa, przynajmniej przy pobieżnym rzucie oka, na terenie obozowiska nie widać. Joanna czasami jest zirytowana określeniami, jakimi aktywiści są nazywani.
– Siła tej propagandy jest porażająca. Jak czytam te komentarze, ile my tu pieniędzy zarabiamy, to śmiać mi się chce, a czasem płakać – zależnie od humoru. To przykre, że wielu Polakom tak trudno jest uwierzyć, że coś można robić ideologicznie. Że komuś się w głowie nie mieści, że mogę tu przyjechać i bronić zakątka Polski, który jest dla mnie ważny z powodów emocjonalnych, ale przede wszystkim to jeden z najcenniejszych obszarów przyrodniczych. Ta Puszcza musi ocaleć i to bardzo boli, kiedy w związku z tym wyzywają cię od satanistów. Ostatnio w internecie przeczytałam czyjąś relację z naszego obozu, że podobno oferowaliśmy komuś pieniądze. To przecież jawne kłamstwo. Ale przykład idzie z góry, skoro Lasy Państwowe i Minister Szyszko kłamią tak w żywe oczy, no to dlaczego inni mieliby nie rozsiewać propagandy – stwierdza Pawluśkiewicz.
Wbrew pozorom aktywiści nie spędzają 90 proc. swojego czasu na blokowaniu wycinki. Trzeba zadbać o obóz, posprzątać. Na miejscu przeprowadzane są warsztaty, a każdy spragniony informacji może tu zajrzeć i dowiedzieć się wszystkiego, czego potrzebuje. Podstawową funkcją aktywistów jest zwracanie uwagi publicznej na to, co dzieje się w Puszczy Białowieskiej, patrole w lesie, dokumentowanie wycinki, nielegalnych działań czy przyłapywanie leśników na kłamstwie – np. gdy wycinane są ponadstuletnie drzewa.
Mariusz Duchewicz z Fundacji Dzika Polska uważa, że bardzo ważne jest to, by patrzeć leśnikom na ręce. – Wiele osób uczestniczyło w patrolach leśnych i na podstawie ich dokumentacji i raportów były przygotowane skargi do Komisji Europejskiej czy wcześniej UNESCO. Mieliśmy żywe dowody, zdjęcia z dokładną datą, że w obszarach stuletnich drzew tną na potęgę. I to niekoniecznie świerki, ale też inne gatunki.
Dziś każdą maszynę (harvestera) ochrania kordon 20-30 strażników, których trzeba było ściągnąć z całej Polski. I mimo że w odpowiedzi dla naTemat Lasy Państwowe zaznaczyły, że ta ochrona nic dodatkowo nie kosztuje, ponieważ takie aktywności należą do obowiązków leśników, to nie zająknęli się o tym, że część leśników jest sprowadzona z innych rejonów Polski, co oznacza, że trzeba ich przywieźć, zakwaterować oraz nakarmić, a to już są koszty.
Kto natomiast rezyduje w obozie?
– Idea obozu jest obywatelska, tutaj nie ma organizatora, nie jesteśmy z żadnego stowarzyszenia, a jednym z naszych najważniejszych postulatów jest to, żeby rozszerzyć teren parku narodowego. Nie ma tutaj zarządu, decyzyjność mają po prostu ludzie – tłumaczy Joanna Pawluśkiewicz.
Ludzie przyjeżdżają nie tylko z Polski. – Jest bardzo wielu Czechów, sami niedawno mieli swoją obronę lasu w
Szumawie, są Niemcy, Holendrzy, Amerykanie, był chłopak z Kolumbii, to w dużej mierze aktywiści, ale przyjeżdżają też oburzeni naukowcy. Wszystko robimy sami, ludzie nas wspierają, przywożą rzeczy, co jakiś czas pod płotem pojawia się skrzynka jabłek albo warzyw. To super symptomy, zwłaszcza, gdy widzisz to, co się dzieje w Polsce i obserwujesz ten totalny brak zaufania w społeczeństwie.
Strefa wpływów
Lasy Państwowe to ogromna i bardzo bogata instytucja. Nadzorują aż 1/3 terenów w Polsce. Puszcza jest tego drobnym procentem, ale takim, którym każdy przy władzy chce rządzić. Bo – jak tłumaczy mi Mariusz Duchewicz z fundacji Dzika Polska: – Puszcza pomaga w rządzeniu wybitnie. W samych Lasach Państwowych pracuje ok. 25 tys. ludzi, do tego trzeba doliczyć ich rodziny i ludzi związanych z leśnikami interesami.
A interesy mogą być najróżniejsze. Minister Szyszko jest znany z takich dziwnych układów, które wychodzą po czasie. Przed końcem jego poprzedniej kadencji zostało podpisane rozporządzenie o zwiększeniu norm hałasu przy drogach i dlatego powstały ekrany. Ktoś na tym zarabia do tej pory. Tutaj może być tak samo, sprzedają komuś wysokiej jakości drewno, za cenę niższą, bo np. będzie pokornikowe.
Są względy ekonomiczne związane z handlem drewnem, które rzeczywiście wywożone jest masowo z Białowieży. Będąc w okolicy nie sposób nie natknąć się na ciężarówkę wyładowaną ściętymi balami. Teorie o tym, że pokornikowe drewno nie nadaje się do handlu można włożyć między bajki. Okopress
opublikowało ostatnio listę odbiorców białowieskich drzew, którzy ewidentnie nie przejmują się tym drewnem “gorszego sortu”. Jednak w całej układance nie chodzi tylko o pieniądze z obrotu drzewem. Leśnicy nie chcą objąć całej Puszczy mianem parku narodowego z banalnego powodu. W zwykłym nadleśnictwie zarabia się po prostu lepiej.
– Jeśli chodzi o zarobki w budżetówce, to te leśników są drugie co do wielkości w kraju. Wynagrodzenie zwykłego leśnika to około 8 tys zł. brutto plus dodatki: samochód, bardzo często służbowe mieszkanie. Nadleśniczy zarabia tyle, co premier – to jest taka skala. A oni dodatkowo mają naprawdę dużo możliwości dorobienia, więc jest o co tutaj walczyć – tłumaczy mi Mariusz Duchewicz. – W parku narodowym też pracują leśnicy, ale nie zarabiają tyle, co w zwyczajnych nadleśnictwach. To trochę absurd, bo leśnik, który pracuje w parku narodowym musi mieć znacznie większą wiedzę i wyższe wykształcenie – dodaje.
Trudno się więc dziwić, że niektórzy lokalsi niechętnie odnoszą się do idei rozszerzenia Parku Narodowego na całą Puszczę. Nikt nie będzie dobrowolnie zrzekał się wyższych zarobków i przywilejów. Oczywiście rozwiązanie jest proste, wystarczy wyrównać te stawki w parkach narodowych, jednak tutaj decyzyjność nie leży po stronie leśników. Dodatkowo sytuację utrudnia fakt, że Minister Szyszko poustawiał tych leśniczych swoją ekipą. – Oni przyjmują zasadę, że możesz być z nami albo przeciwko nam – dodaje Duchewicz.
Ambicje i żale
Czym jest spowodowana ta masowa wycinka? Tutaj głosy są różne. – Ja ma wrażenie, że chodzi częściowo o takie poczucie bezkarności. Coś, co w sumie można zaobserwować z innymi sprawami w kraju – sądami czy reformą szkolnictwa – mówi Mariusz Duchewicz.
– Może Ministerstwu chodzi trochę o urażoną ambicję, interesy, utarcie nosa organizacjom ekologicznym. To wybuchowa mieszkanka położona w epicentrum dziedzictwa polskiego. Walka ideologiczna. Niestety władza nad Puszczą to też władza nad pewnymi symbolami. Jest w tym jakaś zaciekłość, ale jest też rozpacz – uważa Joanna Pawluśkiewicz.
Z kolei pracownicy stacji benzynowej w Białowieży reagują dość nerwowo. – To miło, że pani pyta, bo w całej tej dyskusji nasze zdanie jest najmniej brane pod uwagę, a chyba mamy jednak coś do powiedzenia. Mój teść jest leśnikiem i uważam, że ta wycinka jest potrzebna. Dlaczego? Dlatego, że chcę iść z rodziną na spacer po Puszczy i nie bać się, że spadnie mi na głowę uschnięte drzewo – tłumaczy.
Pracownica pralni chemicznej mówi mi, że to wszystko, co tu się dzieje, jest z wielką szkodą dla Puszczy. – Uważam, że wiele spraw jest zakłamanych, a ekolodzy też nie robią dobrze – niechętnie jednak odpowiada.
– Na sprawę warto też spojrzeć z antropologicznego punktu widzenia – podkreśla Małgorzata Anna Charyton, antropolożka z Supraśla. – Dla mieszkańców, to jest ich Puszcza i oni teraz widzą siebie w perspektywie postkolonialnej. Przyjechali najeźdźcy z Warszawy, z jednej strony politycy, z drugiej strony ekolodzy i tłumaczą im, co z Puszczą robić. A oni się przecież w tej Puszczy wychowali – nie tylko oni – całe pokolenia ich rodzin.
I tak z nadanymi z Warszawy leśnikami mieszkańcy muszą sobie radzić w pracy, a dodatkowo aktywiści rozbijają im się w okolicy i chcą ich edukować. A wiele osób uważa, że leśnicy z Białowieży też chcą chronić Puszczę, tylko postrzegają ją inaczej niż aktywiści.
– Nie słuchamy się nawzajem i to jest największy dramat tej sytuacji – tłumaczy mi przewodniczka z Białowieży, której mąż jest leśnikiem, ale – jak podkreśla – tym wyedukowanym.
W Białowieży działa grupa, która nazywa się Lokalsi przeciw wycince.
Członkiem tego stowarzyszenia jest m.in. właściciel Bike Cafe. Na pytanie, co sądzi o całej awanturze wokół Puszczy uśmiecha się i odpowiada pytaniem: A nie widać?
Rzeczywiście w całej kawiarni porozwieszane są koszulki nawołujące do obrony Puszczy, właściciel ma natomiast przypiętą zieloną wstążkę.– Ta wycinka to nie tylko dramat dla Puszczy, ale dla całej społeczności. Przez to zamieszanie znacząco zmniejszył ruch turystyczny. Na pewno odczujemy to w portfelach – dodaje.
Kornik a sprawa Puszczy
Jednym z największych bohaterów okołopuszczańskiej awantury jest kornik, który niszczy drzewa i to on jest najważniejszym argumentem, dla którego w lesie poszły w ruch piły.
– Trzeba zacząć od przypominania, że Puszcza Białowieska jest wyjątkowym miejscem w Polsce, ostatnim naturalnym lasem nizinnej Europy i nie można jej traktować w taki sam sposób, co zwykłe lasy gospodarcze, plantacje drzew nasadzane przez człowieka – zaznacza Jakub Rok, biolog, z którym rozmawiam w Pogorzelcach.
– Warto pamiętać, że Puszcza Białowieska to jest mniej niż jeden procent lasów w Polsce, więc cała ta narracja, że bez tej wycinki zabraknie drewna i papieru, jest naprawdę grubymi nićmi szyta. Puszcza Białowieska powinna być rządzona zupełnie innymi regułami, dlatego cała powinna być parkiem narodowym, bo tutaj chodzi o zachowanie naturalnych procesów – podkreśla.
Rok zaznacza, że Puszcza jest ostatnim miejscem, gdzie ludzka interwencja nie była tak silna, żeby te naturalne procesy przerwać i zagospodarować. – Nie należy zamieniać naturalnej puszczy w źródło surowca. Walka z kornikiem jest czynnością gospodarską, jeśli traktujemy puszczę, jak pole uprawne, to trzeba zwalczyć szkodnika – to jasne.
Natomiast jeśli traktujemy ten las jak puszczę, to zostawiamy kornika w spokoju, bo on ma swoją funkcję, bardzo ważną. Duży dopływ biomasy z powalonych drzew pozwoli odtworzyć zasoby i pozwoli kolejnym pokoleniom drzew czerpać z tego, co zostanie w glebie zgromadzone. Problemem jest wąskie spojrzenie na ten problem – jak na plantację drzew. Puszcza zasługuje na specjalne traktowanie – kwituje.
Czym jego zdaniem spowodowana jest ta wycinka? – Problem leży głębiej i chodzi tutaj o sposób patrzenia na przyrodę. W perspektywie wielu leśników przyroda jest traktowana jako źródło surowca i jako zbiór przedmiotów mających służyć człowiekowi. To radykalne uproszczenie katolickich zasad w połączeniu z zasadami gospodarskimi. Nie może dojść do zmarnowania nawet bala, cały surowiec trzeba wykorzystać, ale to są zasady, które można stosować do plantacji, a nie do naturalnej puszczy.
Skala wycinki jest potężna. Od 1 stycznia do 14 lipca wycięto 39 tys. metrów sześciennych drewna tylko w jednym z puszczańskich nadleśnictw, co oznacza 200 procent średniego rocznego pozyskania. A tempo wzrasta, więc jeśli dalej utrzymają te standardy, to do końca roku to będzie 400 procent. Harvestery tną jak szalone. W ciągu dnia powalają około 200 drzew. To tyle, co pilarze w ciągu jednego miesiąca.
Z końcem 2017 roku leśnicy mogą wyczerpać swój 10 letni limit ustalony w planie urządzenia lasu. Jednak jest bardzo prawdopodobne, że ta norma zostanie zwiększona, tak jak było w aneksie do planu w nadleśnictwie Białowieża (ponad trzykrotne zwiększono limit dopuszczalnej wycinki) i być może tak samo będzie w przypadku Browska.
– Z kolei według naszych rachunków limit Hajnówki będzie wyczerpany w pierwszym kwartale przyszłego roku – dodaje Rok.
– Ale trzeba zaznaczyć, że te plany wycinki wcześniej zostały drastycznie zmniejszone – tłumaczy mi mieszkanka Białowieży, oprowadzająca wycieczki po rezerwatach w Puszczy.
– Wcześniej było 500 tys. metrów sześciennych rocznie, zmniejszono do 50 tys. Nadleśnictwa na początku były przekształcane w kierunku edukacji, ale nie brano za to pieniędzy, więc ta bezpłatna edukacja ich zmęczyła. I wtedy stało się coś, co popsuło stosunki leśników z ekologami.
W 2012 zieloni, ekolodzy mieli duży wpływ na regionalną dyrekcję i zyskali akceptację, by nie ciąć
zainfekowanych drzew od razu i zostawić pierwsze pokornikowe drzewa naturze. Chciano zobaczyć, co z tego będzie. Ale leśnicy zastosowali się i przez 5 lat nie robili nic. Dlatego teraz Lasy Państwowe nerwowo reagują na każdy przejaw doradzania ze strony ekologów. Bo oni uważali, że to były rady, które trzeba było tak po prostu puścić bezmyślnie.
Jednak podążając za narracją ekologów kornik nic złego nie zrobi w Puszczy, wręcz przeciwnie, jest jej potrzebny.
– A co natura może zrobić w sztucznym lesie? Gdyby powstał wszędzie park, to upadłaby ta durna propaganda rozsiewana bezmyślnie do bezmyślnych ludzi.
Od znawczyni Puszczy dowiaduję się, że w latach 90. ogłoszono moratorium, czyli zakaz wycinki starodrzewi. W 2003 roku ministerstwo utworzyło Lasy Naturalne Puszczy Białowieskiej, ale to objęło tylko połowę starodrzewi. Reszta została objęta ochroną moratoryjną, która w marcu tego roku została zdjęta – stąd lęk, że ponadstuletnie drzewa też będą wycinanie. Dlaczego drzewa pokornikowe nie pomogą w odrodzeniu się Puszczy?
– Jak weszły na ten teren Lasy Państwowe i zaczęły tu sadzić, to była to wyłącznie monokultura – czyli jeden gatunek. Mieli obowiązek nasadzania siedliskowego, i te nasadzenia zjadł kornik. Bardzo leśnicy mu pomogli, bo nie stosowali wszystkich zasad hodowlanych. Takie zasady mówią, że drzewo pokornikowe okorowuje się i wywozi, ale korę się albo zakopuje, albo pali, albo zostawia ptakom. Wszystko zostawiali ptakom, co spowodowało ogromną wylęgarnię korników. I teraz się śmiejemy, że ten kornik, to jest rzeczywiście jedyny element naturalny w ich sztucznym lesie – mówi przewodniczka.
Dlaczego sztucznym? Bo Puszcza nie odrodzi się na terenach, gdzie są same sztucznie nasadzone świerki. Niezbędne jest, by odsiały się tzw. gatunki lekkonasienne. Potem zwierzęta tam naciągają nasion i powstaje puszcza właściwa. Taka naturalna sukcesja trwa około 300-400 lat, żeby osiągnąć klimaks, czyli stan kiedy las się już samodzielnie produkuje. To trwa bardzo długo i zrozumienie tego jest niezbędne, by pojąć jak, ogromne szkody może powodować nieroztropne zarządzanie Puszczą.
– W rezerwatach na Wysokim Bagnie kornik wszedł pokazowo, zniszczył drzewostan świerkowy, ale od dołu poszło przepiękne naturalne odnowienie. I leśnicy nie mogą tu nic powiedzieć. Tylko na tych monokulturkach nie ma nasadzeń, które są sienne. Nie ma dębu, grabu, jesionu, nie ma tej naturalnej różnorodności. Leśnicy mogą umówić się ze społeczeństwem, co zrobią z drzewem pokornikowym – żeby to wszystko było jasne, przejrzyste. Ja bardziej przejmuję się tym, jaka będzie przyszłość terenów pokornikowych, niż samym ściętym drzewem. Jeśli znowu wsadzą monokulturę, to puszcza przepadła.
Niestety, na chwile obecną nie ma w Puszczy rozmowy. Jest wojna. I to prawie dosłowna. Leśnicy są uzbrojeni po szyję. Spisują ekologów, a gdy ci idą na blokadę harvestera, harvester zwiewa z miejsca wycinki.
– Nie słyszymy siebie nawzajem. Leśnicy mówią hermetycznym językiem. Ci, którzy z sercem podchodzą do puszczy, często są naiwni i nie do końca wiedzą, o co tu chodzi. W pewnym momencie konflikt był tak silny, że mówiono, że spalą tych wszystkich ekologów – słyszę od mieszkanki Białowieży.
I to jest dziś jeden z największych dramatów Puszczy. Bo na spalonej glebie nic już nie urośnie.