Nie jestem fanem piłki nożnej, nie jestem zwolennikiem Euro2012, wszystkich wydatków związanych z mistrzostwami i całego zamieszania medialnego. Na ten temat zostało powiedziane już wszystko, dyskusje "za" i "przeciw" ciągną się od tygodni. Ale ja nie o tym.
REKLAMA
Słabo znam reguły obowiązujące podczas gry, o zasadach spalonego dowiedziałem się w ostatnich dniach dzięki Facebookowi. I nie, nie uważam tego za jakiś szczególny grzech, mimo, że popularne media kreują Polskę jako kraj sukcesu zamieszkany przez 38 milionów kibiców. W relacjach wszyscy są biało czerwoni i całymi rodzinami po wieczornej modlitwie siadają przed odbiornikiem TV oglądając mecze i zachwycając się wirtuozerią gry polskich reprezentantów.
I ja właśnie o tym. Z tego co orientuję się, to mieliśmy najłatwiejszą grupę w całych mistrzostwach. Z tego co wiem, zajęliśmy ostatnie miejsce. Nie trzeba wielkiego umysłu by wyciągnąć wniosek, że zajęliśmy ostatnie miejsce w turnieju. Z tego co wiem nie zarejestrowano nieuczciwych sędziów czy ustawianych meczy, więc możemy uznać, że Polska była najsłabszą drużyną na Euro. Brzmi już trochę jak targanie świętości, prawda?
Któryś z tryliarda ekspertów zapraszanych przez studia sportowe (czyli notabene wszystkie, bo w naszym kraju nie dzieje się już nic poza Euro) powiedział, że "trochę szczęścia" i wygralibyśmy z Czechami. Któryś z katolickich urzędników czuł (widział?) unoszącego się ducha Ojca Świętego (Ojciec Święty jest jeden, domyślny, polski). Przepraszam bardzo, ale dotąd nie zdawałem sobie sprawy, że szczęście oraz duchy zmarłych osób mają wpływ na rozgrywki sportowe. Ale tak jak już pisałem - nie znam wszystkich reguł futbolu.
Nie potrafię również zrozumieć wielkiej fety narodowej po zremisowanym meczu z Rosją. Pomijając już obrzydliwą formę nienawiści, która przybierała formy dosłowne w postaci burd, ale też formy niedosłowne w postaci stwierdzeń, że "Ruskim musimy dokopać, bo...". Bo Smoleńsk, bo PRL, bo Katyń. Powodów by "dokopać Ruskim" jest tysiące. A wracając do meczu - dotąd uważałem, że wygrywa drużyna, która strzeli więcej bramek przeciwnikom. Okazuje się, że w polskiej specyfice jest inaczej - wystarczy remis z Rosją, byśmy ją pokonali, rozłożyli na łopatki, dopięli swego.
Kolejna z "mądrych głów" powiedziała, że to dobrze, że Polska odpadła, bo rząd nie będzie zbierał profitów z ewentualnych dalszych sukcesów. Nie jestem fanem ani rządu ani piłki nożnej, ale postawa co najmniej zaskakująca. Lepsza klęska niż sukces, by rządowi było gorzej? Jestem zdecydowanym krytykiem rządzącego ugrupowania, ale nigdy w życiu nie pomyślałbym tym torem. Logika zaskakująca!
Tymczasem u Moniki Olejnik dzień po dniu kolejni piłkarze opowiadają dlaczego stało się tak jak się stało. A Polacy czyli kibice śpiewają przy czwartym piwku siedząc przed swoim odbiorniku: "Nic się nie stało...". Stało się, przegraliśmy na całej linii i obiektywnie byliśmy najgorsi.
I ja właśnie o tym. Z tego co orientuję się, to mieliśmy najłatwiejszą grupę w całych mistrzostwach. Z tego co wiem, zajęliśmy ostatnie miejsce. Nie trzeba wielkiego umysłu by wyciągnąć wniosek, że zajęliśmy ostatnie miejsce w turnieju. Z tego co wiem nie zarejestrowano nieuczciwych sędziów czy ustawianych meczy, więc możemy uznać, że Polska była najsłabszą drużyną na Euro. Brzmi już trochę jak targanie świętości, prawda?
Któryś z tryliarda ekspertów zapraszanych przez studia sportowe (czyli notabene wszystkie, bo w naszym kraju nie dzieje się już nic poza Euro) powiedział, że "trochę szczęścia" i wygralibyśmy z Czechami. Któryś z katolickich urzędników czuł (widział?) unoszącego się ducha Ojca Świętego (Ojciec Święty jest jeden, domyślny, polski). Przepraszam bardzo, ale dotąd nie zdawałem sobie sprawy, że szczęście oraz duchy zmarłych osób mają wpływ na rozgrywki sportowe. Ale tak jak już pisałem - nie znam wszystkich reguł futbolu.
Nie potrafię również zrozumieć wielkiej fety narodowej po zremisowanym meczu z Rosją. Pomijając już obrzydliwą formę nienawiści, która przybierała formy dosłowne w postaci burd, ale też formy niedosłowne w postaci stwierdzeń, że "Ruskim musimy dokopać, bo...". Bo Smoleńsk, bo PRL, bo Katyń. Powodów by "dokopać Ruskim" jest tysiące. A wracając do meczu - dotąd uważałem, że wygrywa drużyna, która strzeli więcej bramek przeciwnikom. Okazuje się, że w polskiej specyfice jest inaczej - wystarczy remis z Rosją, byśmy ją pokonali, rozłożyli na łopatki, dopięli swego.
Kolejna z "mądrych głów" powiedziała, że to dobrze, że Polska odpadła, bo rząd nie będzie zbierał profitów z ewentualnych dalszych sukcesów. Nie jestem fanem ani rządu ani piłki nożnej, ale postawa co najmniej zaskakująca. Lepsza klęska niż sukces, by rządowi było gorzej? Jestem zdecydowanym krytykiem rządzącego ugrupowania, ale nigdy w życiu nie pomyślałbym tym torem. Logika zaskakująca!
Tymczasem u Moniki Olejnik dzień po dniu kolejni piłkarze opowiadają dlaczego stało się tak jak się stało. A Polacy czyli kibice śpiewają przy czwartym piwku siedząc przed swoim odbiorniku: "Nic się nie stało...". Stało się, przegraliśmy na całej linii i obiektywnie byliśmy najgorsi.