„Dominikana - białe, bajeczne plaże w cieniu palm i rytmie merengue”, „Kuba – plaże, tytoń, rum i radość życia”, „Meksyk – mistyczna kultura i słoneczne plaże”. Kiedy prześledzimy katalogi biur podróżniczy okaże się, że raj jest naprawdę blisko, może nie zawsze dosłownie. Czemu tak bardzo go pragniemy?

REKLAMA
Białe plaże, krystalicznie czysta woda, statyczne przyjemności jak leżenie pod palmą, które od lat działają i przyciągają rzesze turystów. Dla bardziej aktywnych „podróżników” biura podróży oferują inne kierunki i inne slogany: „Kostaryka – tropikalny raj nad Atlantykiem i Pacyfikiem, kraina wulkanów, lasów deszczowych i rwących rzek. Unikalny świat zwierząt i roślin. Po prostu Pura Vida!” Czy każdy wie co oznacza „Pura vida”? Pewnie nie. Ale dla każdego brzmi to egzotycznie. Okazuje się, że w przypadku produktu wakacje są jak szampon do włosów – nikt nie wiedział co to jojoba, a już tym bardziej, w czym może pomóc naszym włosom, ale „widniała” jako jeden z głównych składników szamponu, i co najważniejsze to właśnie ona „sprzedawała” produkt. Kiedy pracowałam w agencji reklamowej i pisaliśmy teksty ulotek kremów do twarzy, klient sugerował zawsze kilka słów, które brzmią egzotycznie i tajemniczo, niczym cudowna mikstura, która zagwarantuje wieczne piękno.
Kiedy cudowne hasła reklamowe skuszą nas do wykupienia idealnych wakacji, czekają nas kolejne aktywności, przygotowane specjalnie dla nas przez biura podróży. Pierwszym z nich jest spotkanie informacyjne. Biuro nie tylko dba, abyśmy nie opuszczali hotelu po zmroku (a czasem lepiej wcale nie opuszczali hotelu, jeśli nie jest to konieczne – jak poradziła mi kiedyś pilotka z jednego z popularnych w naszym kraju biur podróży), nie zapominali o open barze, nie zgubili kartki na ręczniki i nie dali się nabrać „naganiaczom na plaży”. Bo przecież poza biurem podróży, z którym wybieramy się na wyjazd, każdy chce nas oszukać. Nie należy wierzyć lokalnym biurom, bo to niebezpieczne. Przecież już jesteśmy na Kubie czy w Meksyku – wcale nie musimy opuszczać hotelu. Każdemu turyście biuro poleca wycieczki „pełne wrażeń”, aby „przeżyć coś więcej”. W programie najczęściej 1-dniowej wycieczki (przecież turysta nie po to płaci za hotel w pakiecie, aby miał pokrywać koszty kolejnych noclegów i wyżywienia), na którą skusimy się z naszymi nowymi, wakacyjnymi „przyjaciółmi” znajdziemy wszystkie najważniejsze atrakcje. A najważniejszych atrakcji okazuje się być tyle, na ile starcza czasu w programie, w którym musi być obowiązkowo czas na zakup pamiątek oraz lunch. Bo czego bardziej pragniemy niż zdjęcia pod palmą, czy „lokalnego” souveniru, który po powrocie pokażemy znajomym i dumnie umiejscowimy na półce.
Biorę do ręki nowy katalog TUI. Po lewej spis treści, po prawej pytanie: „Szukacie raju, nietkniętej przez człowieka natury i odrobiny przyrody?” „Szukamy” chórem odpowiadają stojąc na baczność wszystkie komórki mojego ciała. Teraz powinna być tylko budująca napięcie muzyka i głos speakera „and the winner is...” KOSTARYKA. „Dobrze trafiliście... odpowiada na zadane przez siebie pytanie TUI – to wszystko czeka na Was właśnie tu.” Jednak już kilka stron dalej dowiaduje się, że prawdziwy raj znajduje się bliżej od Warszawy – bo w odległości zaledwie 100km od wybrzeży Afryki, „z nieskończenie długimi plażami z jasnym saharyjskim piaskiem i krystalicznie czystą wodą, w morzu plaż, znajduje się Fuerteventura”. Ale i ta wyspa nie kończy „listy rajów” w katalogu TUI. Półwysep Synaj to raj dla każdego miłośnika nurkowania, z kolei Dubaj jest od dawna prawdziwym rajem dla robiących zakupy. Czyli wniosek – raj jednak zależy od naszych potrzeb. Cudownie. A czy jest raj, w którym nie dominuje oferta all inclusive, który ma szanse mieć piękną przyrodę, dbać o nią, mieć prawo, które nakazuje turystom szanowanie miejsca, w którym się znajdują, a nie zadeptanie, zniszczenie i opuszczenie?
Jakie znacie miejsca, które można określić jako raj?
logo
logo
logo