
Jak bardzo cisza jest zakorzeniona w naszej kulturze? Czy mieszka w nas, czy mamy ją w sobie od urodzenia? A może potrzeba ciszy jest nabyta - musimy się jej nauczyć i odkrywamy ją poznając świat. Jeden w ciszy odnajduje szczęście, bo słyszy własne myśli, inny przyjemność znajduję w tłumie czy śmiechu. Wisława Szymborska napisała: „Kiedy wymawiam słowo Cisza, niszczę ją”, Albert Einstein uważał, że „gdyby ludzie rozmawiali tylko o tym, co rozumieją, zapadłaby nad światem wielka cisza”. Trochę mnie to przeraża, ale ja coraz częściej rozkoszuje się ciszą (może dlatego, że po prostu się starzeje). Dziś bardzo jej potrzebowałam, ale musiałam się natrudzić, aby ją odnaleźć. Paradoksalnie znalazłam ją siedząc wśród ludzi w kinie (film Siostra mojej siostry gorąco polecam!). A Wy szukacie ciszy? Marzycie o trekkingu w Nepalu, ciszy w Himalajach, albo może we własnym mieszkaniu? Czy wolicie zatłoczone place, zgiełk w kawiarniach, gwar bazarów we włoskich miasteczkach czy grille ze znajomymi? A może wszystko zależy od waszego nastroju?
Pierwsza słoneczna wrześniowa niedziela. No to zrobiłam herbatę, wzięłam książkę (opowiadania Trumana Capote – kto nie czytał - polecam) i usiadłam na balkonie. No i od razu mi się przypomniało, że mam sąsiadów – sąsiadów, z których większość w ciszy nie wypoczywa. Czytam fragment, a tu sąsiad włączył sobie radio – i próbuje przekrzyczeć wszystkich wykonawców. Jak wchodzi już na tak wysokie tony, że słowa stają się piskiem, zaczyna zanosić się śmiechem. Reklama w radio. Chwila spokoju, ale nie... to po prostu sąsiad zakłócił malucha, który mieszka piętro wyżej. Krzyczy jak głośno może, a kiedy brakuje mu tchu słychać mamę: „Jak nie przestaniesz tak krzyczeć to zaraz zamknę cię na balkonie!. Nie chce słyszeć takich wrzasków!”. No cóż – mamie pewnie przez myśl nie przeszło, że ja tym bardziej nie.
Szwajcaria, Zurych
Mój znajomy kilka lat temu wyprowadził się z Polski. Ma tam dobrą pracę, mieszka w ładnym mieszkaniu. Z sąsiadami ma bardzo poprawne kontakty – kiedy się mijają mówią sobie dzień dobry, do widzenia, czasem są uśmiechy, a czasem „Halo, co słychać?”. Zawsze bardzo grzecznie i kulturalnie. Znajomy pracuje dość długo, potem zwykle idzie na kolacje albo do piwa do jakiegoś lokalu. Potem wraca do domu. Któregoś dnia, kilka minut po godzinie 22:00, kiedy nastała już cisza nocna przychodzi do niego policja miejska. Dostała wezwanie: brał prysznic i spuszczał wodę. Zgłoszono, że powtarzało się to już kilka razy po godzinie 22:00.
Meksyk, Mexico City
W stolicy Meksyku każdemu polecam przejażdżkę metrem. Meksykanie nie szanują prawa do ciszy (oczywiście zakładając, że takie prawo istnieje). A może tej ciszy po prostu nie potrzebują. W metrze leci głośna muzyka, handlarze przekrzykują się oferując podróżującym wszystko, co są w stanie wnieść ze sobą do wagonu. Najgorsze jest to, że do wagonu nie wchodzi jeden sprzedawca, który ma różne towary. Nie! Każdy najpierw staje na środku i wykrzykuje co sprzedaje; jak jeden skończy to zaczyna zbyt swoich towarów, a wtedy następny sprzedawca „komunikuje” już kolejne produkty. A zwrócić uwagę tłumu, który jest przyzwyczajony do hałasu nie jest łatwo. Są gwizdki, krzyki, gwizdy. Dodatkowo dźwięki różnych rodzajów muzyki, które zdają się przekrzykiwać – bo przecież ile osób, tyle gustów muzycznych.
Wynajęłam najmniejszy samochód, bez zimowych opon, bo wydawało mi się, ze to dopiero listopad. Chciałam oglądać fiordy więc przez 3 dni pobytu w Norwegii cały czas jechałam. Ja i mój samochód czekaliśmy na prom, aby przeprawić się na drugą stronę fiordu i często czekaliśmy sami - wokół nie było nikogo. Kiedy jechałam po jakimś płaskowyżu lodowcowym mijał mnie jeden jeep na godzinę. Było pusto. I cicho. Nocą szukając hotelu nie było nikogo na ulicach, aby zapytać o wskazówkę. Zastanawiałabym się może nad przeprowadzką w tamte rejony, gdyby nie to, że wracając z Bergen do Oslo jechałam cały dzień; większość miejsc po drodze było już zamkniętych na zimę, nie było gdzie się zatrzymać na jedzenie, ani na kawę.
Natura, cisza i zapachy pociągają mnie w Azji najbardziej. Przed wschodem słońca w Luang Prabang warto wybrać się na deptak w centrum miasta lub w pobliże jednej z licznych świątyń. Panuje półmrok, czuć lekki chłód. W powietrzu unosi się zapach kadzideł. Wzdłuż wielu uliczek tłoczy się wielu ludzi, ale panuje cisza. Zgodnie z buddyjską tradycją o świcie na ulice miasta wychodzą odziani w jaskrawo pomarańczowe szaty mnisi. Kroczą jeden za drugim, czasem w długim szeregu. Zawsze w milczeniu. Zbierają pożywienie i inne dary od klęczących mieszkańców miasta oraz naśladujących ich turystów. Jest to przepiękna stara tradycja, którą możemy obserwować lub stać się jej częścią. W dawnych czasach zebrane w ten sposób przez mnichów datki były ich jedynym pożywieniem. Obecnie za zebrane pieniądze (mnisi dostają ryż, warzywa, owoce, ale też pieniądze) kupowane jest także jedzenie z lokalnych stoisk z żywnością. Mnisi rozdzielają dary między sobą, pamiętając przy tym o innych potrzebujących.
