Święta będą takie jak chcemy i z tymi, którzy naprawdę nas lubią. Nie muszą kochać. Wiecie jak jest: miłość rodzinna to mocno przereklamowany towar, w święta sprzedawany po podejrzanie promocyjnych cenach, często na lichwiarski kredyt. Sorry.
REKLAMA
21.12.2012. Dzień końca świata. Sytuacja w Kościelisku wygląda tak: za oknem przecudne słońce, śniegu niewiele, ale jest i obiecuje zostać na święta. Choinka już stoi, zajmując pół salonu w moim małym drewnianym domku. Jest zdecydowanie za duża, ale za to tak piękna, że waham się czy ją w ogóle ubierać. Pod nią dwie plamy światła. W jednej wygrzewa się pies, w drugiej kot. W chłodnej sieni stygnie bigos, obok „foki”, czyli narty skitourowe, błyskają zachęcająco wiązaniami. Ale nie dzisiaj. Dziś pieczemy z córką pierniczki, robimy śledzie, pakujemy prezenty.
Wigilię spędzimy u przyjaciół. W pierwszy i drugi dzień świąt to my zaprosimy gości. I jedno jest pewne: nie będzie żadnej „ napinki”, nerwówki i świątecznego stresu. Ugotujemy tylko to, co miło jest ugotować i zjeść. Będziemy śpiewać kolędy, ktoś może się troszkę upije, ktoś poopowiada plugawe dowcipy, które rozbawią nas do łez. Ktoś się będzie do kogoś przytulał i wracał za rękę z ukochanym w mroźną noc. Będzie dużo śmiechu, będą fajne filmy, będziemy spać do oporu, a rano w piżamach zjemy niesamowicie wytworne śniadanie z szampanem. Będzie bałagan, kot będzie przewracał śmietnik, a góra prasowania będzie nadal górą. Święta będą takie jak chcemy i z tymi, którzy naprawdę nas lubią. Nie muszą kochać. Wiecie jak jest: miłość rodzinna to mocno przereklamowany towar, w święta sprzedawany po podejrzanie promocyjnych cenach, często na lichwiarski kredyt. Sorry. Słowa o pojednaniu przy wigilijnym stole tak rzadko stają się ciałem. Tam, gdzie najmniej miłości, często się piętrzą największe sterty prezentów. Wypasiony stół, pełen drogiej porcelany i potraw rodem z kulinarnych show, zamiast uosabiać gościnność i radość spotkania, często staje się sceną, na której czyjeś ego tańczy swój makabryczny taniec samochwały. Niejedna perfekcyjna pani domu więcej uwagi poświęca w święta ( sic!) sztućcom, niż własnym dzieciom. Nie jeden zajeżdżony w korkach niemal na śmierć, mąż i ojciec, jeszcze przed wigilią, marzy tylko o tym, by wreszcie się urżnąć w spokoju. Potrafimy schrzanić święta sobie i innym, oj potrafimy! Sama mam w tej dziedzinie nie małe osiągnięcia.
Nie chce mi się publicznie rozważać co takiego (i komu) próbowałam udowodnić, osiągając podręcznikową perfekcję w produkcji: uszek, barszczu, grzybowej, pierogów, karpia co najmniej na dwa sposoby, śledzi, ryby po grecku, sałatek, kapusty z grzybami, klusek z makiem, sernika oraz piernika etc. – to na wigilię. A także: schabiku, cielęciny, pasztetu, rostbefu, szyneczki, indyczki, kaczki, ćwikły z chrzanem, borówek i żurawiny (uff!)- to na tzw. święta. Chcę powiedzieć, że co roku, pod koniec grudnia, doprowadzałam się do stanu tak ekstremalnego wyczerpania, że właściwie kwalifikowałam się do szpitala (pytanie czy nie psychiatrycznego?). Wyhamowałam za sprawą błogosławionego instynktu samozachowawczego, który podrzucił mi taką myśl: „Jeszcze chwila i wykitujesz!” Przeprowadziłam się w góry. Odpuściłam. Nie tylko świąteczny amok, ale i całą masę innych, straszliwie żrących energię, a nic nie dających w zamian, aktywności. Okazało się, że moja nieobecność na różnych rautach, konferencjach, naradach i spotkaniach, a co za tym idzie w rubrykach towarzyskich, zupełnie nie wpływa na oglądalność „Miasta Kobiet”, które prowadzę w TVN Style z Dorotą Wellman i nie powoduje zapaści finansowej w moim portfelu. Przeciwnie, przynosi sympatię widzów zmęczonych celebryckim sztafażem i niemałe oszczędności: nie muszę się „ubierać”, malować i sztafirować, mieć idealnych paznokci i nakręconych włosów, co kosztuje przecież fortunę.
Nie też muszę gadać z ludźmi, którzy mnie nie interesują i dobrze mi nie życzą. Nie muszę suszyć zębów na jakichś ściankach z czyimś logo, ani się popisywać całkiem niezłą jeszcze nóżką. Wystarczy, że jedna osoba z przyjemnością mnie po niej pogładzi. Dobrze śpię, budzę się uśmiechnięta, życie ma dla mnie czas , a ja mam siebie dla siebie. Zamiast miotać się bezproduktywnie po Warszawie, napisałam w Kościelisku „ Zakopane Odkopane, lekko gorszącą opowieść góralsko ceperską”, która całkiem nieoczekiwanie okazała się bestsellerem. Zjeździłam pociągami pół Europy, byłam w Australii, Indiach i Nepalu. Za kilka dni oddam do wydawnictwa drugą książkę sygnowaną 2012. Nie chcę się tu przechwalać, ale to był bardzo dobry rok. Możecie wierzyć, lub nie – mam porównanie. Wiem co to 7 chudych. Chcę tylko, z okazji świąt, powiedzieć, że warto odpuścić. Poluzować i przestać się starać. Robić swoje, ale się nie zajeżdżać, nie popisywać przed innymi, bo oni i tak mają nas gdzieś. Kto nas naprawdę lubi, będzie szczęśliwy z nami przy stole niezależnie od tego, co się na nim znajdzie. A kto naprawdę kocha, chce nas, a nie naszej perfekcji.
Życzę więc wszystkim naprawdę wesołych, wyluzowanych, leniwych i pełnych ciepła- świąt!
