Jadąc do kina, po 1,5 roku absencji przed wielkim ekranem, zastanawiałem się, czy zrobiłem dobrze, kiedy wybierałem film. Myślałem o kilku, ale postawiłem na "Jumanji: Następny poziom", bo za kryterium posłużyła mi rozrywka. Przecież ambitne kino mógłbym zobaczyć kilka miesięcy później w domu. Dostałem dużo więcej niż się spodziewałem.

REKLAMA
Konsola do Jumanji przypomina mi wczesne lata dzieciństwa, gdy brat wprawdzie wyginał na wszystkie strony joystick, nie pada, Amigi 600, lecz była to właśnie era pierwszych platformówek, które jako jedyne miały moc zatrzymania dzieci w czterech ścianach. Wkładaliśmy kasetkę z grą i heja. Starsi nie zawsze to rozumieli, dlatego mogłoby się wydawać, że łączenie filmu z grą wideo przyciągnie przed ekrany niszę, ale Jumanji jest tego antyprzykładem. Kino było wczoraj o godz. 12:45, miesiąc po premierze, pełne.
Co więcej, w akcję kolejnej części kultowego filmu zaangażowano aktorów różnego pokolenia. Oto teraz do świata fantastycznego zostało wciągniętych dwóch emerytów. Miejsce obok mnie siedział na oko dziesięciolatek i w pewnym momencie zwierzył się mamie, że to dziadek był dla niego najlepszym bohaterem. Nie cnotliwy osiłek a la Mikołaj Roznerski, nie przebojowa i seksowna Martha, lecz właśnie staruszek. Film spełnił więc jeden ze swoich celów - połączył pokolenia, podobnie jak zrobił to w Jumanji.
Jest skierowany do młodzieży, nie można spodziewać się po nim niebanalnych tekstów i intelektualnych przestworzy. Wręcz przeciwnie, mówi prostym językiem o najważniejszych problemach. Nie o gender, prawach mniejszości seksualnych, historiach armii, których słusznie bądź nie mamy dzisiaj na pęczki. Prostuje zgubione gdzieś ścieżki przebaczenia, zrozumienia drugiego człowieka, wzajemnych relacji, esencji życia w realu, której błędnie poszukujemy w sieci. Jumanji nie ogranicza się tym razem jedynie do świata wykreowanego na potrzeby gry, ale zakłada możliwość istnienia kreatora, bo alegorycznie uderza w tony eschatologiczne, dając alternatywę istnienia po śmierci. A może wprost przeciwnie, sugeruje, że życie pozagrobowe to tylko fikcja? Przypominam sobie słowa Albusa Dumbledorea z "Harrego Pottera", który zapytał kiedyś swojego najlepszego ucznia, czy jeśli coś dzieje się w głowie, to aby na pewno jest nieprawdziwe.
Film, na który wybrałem się do kina, był ideowy, lecz tonowany humorem. Taki, jakie było kino chociażby w latach dziewięćdziesiątych czy na początku dwudziestego pierwszego wieku, dokładnie z czasów konsoli. Oczywiście zbudowany na świadomym marketingu - znajdziemy w nim motywy zaczerpnięte z "Mad Maxa" czy "Dra Dolittle", utwory Guns N'Roses i Inner Circle - ale, na Boga, to też są stare lata! Dlatego cieszę się, że na niego poszedłem, że po tylu miesiącach siedzenia w pieluchach, na wielki powrót nie wybrałem kolejnego filmu gangsterskiego albo kryminalnego, gdzie reżyserzy prześcigają się w detalach masakrowania, ani kina przeintelektualizowanego, które wprawdzie obrazuje istotne problemy, ale w sposób mało zrozumiały dla prostego człowieka. Takich filmów jak Jumanji dziś brakuje. I mam nadzieję, że wielki ekran zacznie się wznosić sinusoidą w tym kierunku.