Są ludzie, którzy mieli w domu alkoholików ale ten akurat fakt zupełnie na nich nie wpłynął. Są jednak tacy, dla których ta kwestia jest w życiu kluczowa. Czego oni potrzebują? Najpierw nazwy. Alkoholizm rodzica bywa często nie nazywany. To jedna z najważniejszych gier w wielu takich rodzinach. Nie nazywamy tego. Tymczasem rodzic – alkoholik nazywa sobie kogo chce i ile wlezie. Narzuca dyskurs, który tworzy szkielet myślowy potomków. Na przykład nie mówi o tym jak się dogadać. Zamiast tego mówi o oszustach, zdrajcach, kombinatorach.. Nie nazwiesz dyskursu, to nie zobaczysz niczego co w nim się nie mieści. Tym i tylko tym jest terapia przez mówienie, bo to słowa tworzą strukturę w jakiej żyjemy. DDA to słowo. Wprowadzenie do języka nowego pojęcia zmienia rzeczywistość na zawsze.

REKLAMA
O DDA któż nie słyszał. To jak ADHD – tu trzy literki, tam cztery i wszystko jest jasne. Ja mam ADHD. A ja jestem uzależniony od seksu. AS. Anonimowy seksoholik. A ja jestem DDA. Ja DDR. Dorosłe dziecko rozwiedzionych. A ja mam depresję. Jaki jest skrót dla depresji nie mam pojęcia. Niektórzy nazywają już siebie depresantami, a spotkałem i takich facetów, co otwarcie mówili o sobie „jestem przemocowcem borderlajnowcem”. Od progu. Sprawa jest zrozumiała, bo na pewno potrzebujemy się jakoś określać. Nazwanie czegoś tworzy nową jakość. Ojciec to ten, który nazywa rzeczy – mówi Colette Soler w rozmowie na stronie Kronosa. No więc mnożymy nazwy.
Nawiasem - ostatni amerykański katalog DSM-5 - biblia uczonych nazw jakimi można człowieka legalnie na podstawie samej tylko rozmowy określać miał mieć nowych terminów ze sześć razy więcej niż pierwszy i ponoć rzecz była jeszcze rozwojowa. Nic dziwnego, że amerykańska narodowa agencja zdrowia w końcu straciła cierpliwość i powiedziała „sprawdzam”. Albo kochani pokażecie jakiś materialny dowód – skan mózgu, wynik badania krwi, hormonów, czy czegokolwiek co pozwoli jednoznacznie odróżnić jedną pozycję w waszym katalogu od drugiej, albo z kolejnym DSM, jeszcze grubszym i jeszcze bardziej drobiazgowo spisującym ludzkie zachowania (których różnorodność jest przecież nieskończona) w ogóle do nas nie przychodźcie. Nie będziemy płacić za „diagnozy”które nie są niczym więcej niż kombinacją słów z czegoś co nie jest niczym więcej niż słownikiem i które tylko na podstawie słów (mówionych, pisanych bądź podkreślonych w kwestionariuszu) się wydaje.
To się musiało tak skończyć. Tylko czemu tak długo? Odpowiadają, że teraz jak dobrze przysiądą, rurki w laboratoriach porządnie wygną, bańki szklane rozedmą, do laptopów większe jakieś dokupią pamięci to na pewno na każdą nową nazwę znajdą z tego katalogu charakterystyczny neurologiczny, genetyczny albo inny tam fizyczny odpowiednik. A że do tej pory tego nie zrobiono, to tylko przez nieuwagę, no i że czasu nie było. One na pewno tam są te fizyczne odpowiedniki, bo czym innym mogłoby być to o czym mówimy?
Jeśli się czegoś nie wie, nie należy zmyślać – mówi we wspomnianej rozmowie Soler – nieocenione moje źródło cytatów. I póki co tyle.
No ale jak z tym DDA? Naukowe to czy nie naukowe? Jest czy nie ma?
Moja żona jest DDA, zresztą ja też – mówi siedzący przede mną człowiek od razu na wejściu, oczekując, że praktycznie w tej samej chwili mój umysł skieruje się na określone tory i rozmowa będzie miała znany przebieg. Co to jest DDA? Tym skrótem określa się dorosłego, który miał lub ma nieszczęście mieć w rodzinie kogoś uzależnionego od alkoholu. Najczęściej kogoś z rodziców.
Alkoholizm alkoholizmowi nie równy. Pani Krystyna nigdy nie kupuje całego litra. Nawet 0,75 nie miała w ręku. Bierze w sklepie takie małpeczki 0,25 i tak po dwa, trzy albo i cztery razy dziennie wychodząc sobie do sklepu a to po bułki, a to po puszkę dla kota a to po papierosy za każdym razem pod marketowy katalog wstydliwie taką buteleczkę podłoży. Telewizor włączy, kota na kolana weźmie i po łyczku popija. A jak się butelka wysuszy to przypomina sobie, że musi wyjść jeszcze po kostki do zmywaka. Pod wieczór zwykle jest nieźle naprana i dzwoni do syna. Tak jest od lat. Ale nikt nigdy nie znalazł w jej domu butelki. Nie widział pijanej. Nie leży na schodach, nie awanturuje się, mówi „dzień dobry” każdemu. Tylko jej syn wie jak jest. I jego żona.
- przyjdziesz jutro?
- jutro nie mogę
- a co, nie puści cię z domu? Dobrze cię trzyma ta twoja.. Jakoś w ogóle źle ostatnio wyglądasz. Wszystko między wami w porządku..?
Ale już pan Karol inaczej. Kiedy pije, pije ostro. Naprawdę ostro. W piwnicy z kolegami, później już w piwnicy z kimkolwiek albo i sam pod drzewem. Kiedyś wódkę, dziś cokolwiek na co kumple się złożą. Czasem wynosi coś z domu by wymienić na alkohol jeśli żona nie upilnuje. Kiedy wypije, a zawsze do końca, to po prostu leży na ulicy. Czasem w tym stanie zanim padnie przypomina sobie, że ma dziecko i wtedy idzie pod szkołę. Siada przed wejściem na ławce i zasypia. Dzieciaki widzą go wychodząc. To ojciec Jacka.
Jacek mija go obojętnie, starając się nie patrzeć w tę stronę, ale i tak wszyscy wiedzą. Jacek parę razy bez powodu pobił kogoś w szkole kto się tylko do niego uśmiechał (zdiagnozowano „zaburzenia zachowania” co daje numer F.91 z katalogu) ale uczy się nieźle. A pan Karol nikogo nie bije. Do domu go żona/matka po pijaku nie wpuszcza, więc śpi na schodach. Rano nie ma siły na nic, wchodzi bez słowa, kładzie się na łóżku i odsypia. Później się wstydzi, nie wychodzi z pokoju, ale po paru godzinach wymyka się jednak i pije. Czasem zmyśla rzeczy których nie było. Że Kulczyk interes mu proponuje, że pobił dziesięciu, że ma dla Jacka odłożone mnóstwo kasy na książeczce.. I tu akurat „fizyczny odpowiednik” którego domaga się amerykańska narodowa agencja znalazłby się bez problemu. Pan Karol na skutek lat picia ma już Zespół Korsakowa.
Dorota ma innego pijącego ojca. Kiedy wypije, robi się naprawdę niebezpiecznie. Potrafi rzucić kimś o podłogę i kopać i specjalnie nie robi rozróżnień. To nie są żarty. Potrafi i najmłodszego za balkonową barierkę na rękach wystawić i pięścią w twarz Dorocie przyłożyć i nierzadko w domu prócz krzyków i płaczów autentyczna krew się leje. Oto jest ten, który „nazywa rzeczy”.
Czy to może mieć jakieś znaczenie w przyszłości? A może mieć znaczenie, kiedy się widzi, że rodzic latami próbuje wyjść z picia i nie może? Liczysz na niego, on sam liczy na siebie, już się cieszy, że mu się uda tym razem, aż któregoś dnia ta wieża pod niebo wznoszona pada z hukiem. I tak przez lata raz po raz.
A może mieć znaczenie, że jednak z tego picia wreszcie wyszedł? Mówi to coś o świecie? A jeśli wyszedł, ale żąda wybaczenia bezwarunkowo to to coś zmienia?
Czytam rozmowę z doktorem Witkowskim na stronie TOK FM. Zarzeka się, że to wszystko znaczenia całkiem nie ma żadnego. Z punktu widzenia naukowych badań na które się powołuje cały „syndrom DDA” to hucpa w biały dzień i kpiny z publiki. Bo cóż to za testy osobowości to DDA wykrywają? Albo jesteś całkiem niedbały, albo nadmiernie dbały. Albo przesadnie dotrzymujesz zobowiązań, albo wcale żadnych. Masz przesadnie tradycyjne wyobrażenie rodziny albo w ogóle żadnej rodziny założyć nie możesz. Czasem zastanawiasz się co jest w ogóle normalne. Kłamiesz czasem choć wcale nie musisz. Łatwo cię przekonać, że rzeczy mają się całkiem inaczej niż się mają.
Jasna rzecz, że jeśli tak się postawi pytania, to pół ludzkości się pod tym podpisze, a z kobiet to pewnie trzy czwarte. Nie, to nie mój seksizm. Naprawdę tak z badań wynika. Tak zwane testy DDA na ślepej próbie robione najskuteczniej co wykrywają to nie alkoholizm opiekuna a płeć testowanego. Ale czy to wystarczy by skwitować całą rzecz twierdzeniem, że to wszystko tylko efekt Barnuma? Sprawa nie jest nowa, żeby daleko nie szukać, to w internecie już ze cztery lata wisi artykuł o tym właśnie traktujący.
Coś trochę nie tak z tymi kwestionariuszami i samym pojęciem skoro tyle do niego zastrzeżeń. Z drugiej strony zidentyfikowanie siebie jako DDA na podstawie takich kwestionariuszy to dla niektórych ludzi silne przeżycie. Czasem jedno z ważniejszych w całym ich życiu. Punkt zwrotny. Właśnie odkrywasz, dlaczego to wszystko tak nie idzie. Dajesz rzeczy nazwę. Oto ten który nazywał rzeczy sam teraz zostaje nazwany.
Wielu mówi, że to szalbierstwo. Efekt horoskopowy, wieloznaczne zdania pasujące do każdego, sugestia i pseudonaukowy wcisk co naznacza ludzi co by bez tego żadnego ze sobą problemu nie mieli. Czyli (wedle krytyków) mają problem, bo im go psycholodzy wmówili. I chodzą na terapię DDA by się wyleczyć z czegoś, co im wmówili terapeuci DDA, którym to także wmówiono. I tak się wszyscy czarują nawzajem i leczą zdrowe, zamiast uświadomić sobie, że to wszystko tylko udaje, że jest.
Czym jest efekt horoskopowy można sobie tu obejrzeć, Derren Brown to bardzo klarownie tłumaczy.
Duży kawał prawdy. Ale kawał prawdy to wciąż tylko część. Bo widzimy tu ważny mechanizm ale nie rozumiemy potrzeby, która za nim stoi. Potrzeby „kogoś, kto nazwie rzeczy”. Czym ona jest?
Na studiach do zaliczenia statystyki kazano nam zaprojektować jakieś proste badanie. Wymyśliłem sobie temat „czy uczestnictwo w rytuałach religijnych wpływa na zachowania altruistyczne”. Stary samochód ustawiliśmy w niedzielę pod kościołem. Ludzie wychodzili, a człowiek podobny z twarzy całkiem do nikogo prosił ich, by mu pomogli zapalić. Bo siadł akumulator i trzeba popchnąć. Samochód oczywiście nie zapalał a my liczyliśmy metry pchania. Ile metrów pchali ci, co z kościoła wyszli? A ile metrów ci, co szli całkiem gdzie indziej? Ile podejść jedni, ile drudzy zrobili nim machnęli ręką? Badanie wyszło jakeśmy chcieli czyli, że uczestnictwo nie wpływa. Jakie słowa by zdołały opisać nasz zachwyt? Oto jednym nie działającym samochodem obaliliśmy dwa tysiące lat tradycji. Święty Tomasz z miejsca padłby trupem. Paweł by się podał z miejsca do dymisji. Dumni byliśmy jak pawie.
Dopiero dziś widzę cośmy przeoczyli. Obliczyliśmy, że w religii nie ma nawet tyle siły, by poruszyć jednego starego rzęcha metr dalej. Ale nie zauważyliśmy, że zdolna jest tak poruszyć ludzi by zbudować kościół, a nas może zmusić by pod niego podstawiać samochód i namawiać dziesiątki nieszczęśników do pchania byśmy mogli ich altruizm przeliczać na metry. Wszystkie metry w całym badaniu pojawiły się przecież właśnie dzięki religii. Powie ktoś "ale nie ma w tym przecież altruizmu". I słusznie. W tym nie ma. Ale jest w dyskursie w którym czemuś łączymy go właśnie z religią. Ona istnieje dzięki nadziei, że on się pojawi. I ta nadzieja porusza wiele samochodów na dużo więcej niż metr, choć konia z rzędem temu, kto to policzy w badaniach.
Skąd się bierze pytanie o DDA? Bo są dziesiątki tysięcy i miliony ludzi którzy pamiętają swoich rodziców tak jak by ich nigdy nie chcieli pamiętać i czują, że ta pamięć skopała im życie. Czy każdy, kto miał rodzica alkoholika będzie miał tak samo skopane? No oczywiście, że nie. Bo człowiek to nie rzęch spod kościoła. Tu dużo bardziej złożone procesy działają. Są ludzie, którzy mieli w domu alkoholików ale ten akurat fakt zupełnie na nich nie wpłynął. Są jednak tacy, dla których ta kwestia jest w życiu kluczowa. Czego oni potrzebują? Najpierw nazwy. Alkoholizm rodzica bywa często nie nazywany. To jedna z najważniejszych gier w wielu takich rodzinach. Nie nazywamy tego.
Tymczasem rodzic – alkoholik nazywa sobie kogo chce i ile wlezie. Narzuca dyskurs, który tworzy szkielet myślowy potomków. Na przykład nie mówi o tym jak się dogadać. Zamiast tego mówi o oszustach, zdrajcach, kombinatorach.. Nie nazwiesz dyskursu, to nie zobaczysz niczego co w nim się nie mieści. Tym i tylko tym jest terapia przez mówienie, bo to słowa tworzą strukturę w jakiej żyjemy. Nasz świat się składa nie z białek, bo nie białka tworzą mówiącego. Nasz świat się składa ze słów. Ilu nazw własnej osoby musiał wysłuchać człowiek, którego rodzic upijał się regularnie? Kłamiesz (gdzie matka poszła), ukradłeś (mi pieniądze jak na schodach spałem), kombinujesz (zawsze), no i śmiejesz się ze mnie (też zawsze) w kułak. Tak całe lata.
Nie jestem jakimś wielkim wyznawcą ani uczniem profesora Mellibrudy. Ani przeciwnikiem, żeby było jasne. Generalnie nie jestem wielkim fanem obowiązującego w Polsce paradygmatu leczenia i rozumienia uzależnień choć na ten temat nic nie będę pisał, bo to nie moje rejony. Polecam Politykę narkotykową wydawnictwa KP do czytania i tyle ode mnie.
Rozumiem jednak czym jest punkt zwrotny w życiu człowieka i to pośrednio właśnie dzięki Profesorowi. W pierwszej klasie szkoły średniej zawędrowawszy do biblioteki odkryłem jego książkę. Ja - ty - my. Wydanie chyba z 80 roku (myli się Wikipedia pisząc tylko o wydaniu z 2003, ale z wiadomym artykułem już się tam widać pośpieszono) i dużo lepsza moim zdaniem okładka niż ta najnowsza. Czy mnie ta książka powaliła? Niewątpliwą zaletą było to, że była o tym jak się dogadywać a nie o tym kogo można zdemaskować, komu nie pozwolić się naciągnąć i kto jest oszustem i draniem. Dyskurs w niczym nie przypominał paranoi, a to w dzisiejszych czasach robi się coraz cenniejsze. Wciągnęła mnie na tyle, że sięgnąłem po kolejną psychologiczną pozycję na półce.
Szkolna biblioteka nie była specjalnie wybredna, brała jak leci z rozdzielnika, ale ogólnie dawało to niezły efekt. Na drugi ogień poszedł więc (do dziś pamiętam) Świat urojony Syristovej, później Kępiński kolejno Schizofrenia, Psychopatia i Melancholia, Kratochvil Psychoterapia nerwic, Horney, Fromm i wreszcie Wstęp do psychoanalizy Freuda. Przy którym zostałem. Zaraz też doszły kserówki o różnych psychoterapiach wydawane przez Laboratorium Psychoedukacji, bo wtedy to tylko tak na ksero mogło być wydawane. Wszystko to rzecz jasna są oszustwa, które demaskuje wspomniany na wstępie artykuł kolejno ratując chyba pół ludzkości, bo z tego co tam wymieniają to chyba każdy coś robił lub będzie. No cóż ja mogę powiedzieć? Mnie pomogło. I lata własnej terapii też dobrze wspominam. Dużo mi dała. I trening interpersonalny też dobrze zadziałał. Psychodrama też się przydała. Ta pierwsza książka do czegoś prowadziła.
Wśród moich pacjentów sporo było osób z alkoholowym wątkiem w rodzinie. W Polsce to rzecz dość powszechna. Czy to działa jak czarna magia? Masz alkoholika w rodzinie – bęc – na sto procent uzyskujesz efekt X? Oczywiście, że nie. Ludzki umysł to nie jest układ mechaniczny na korbę, gdzie określona pozycja trybików w jednym momencie po pokręceniu korbą daje zawsze tę samą pozycję trybików na koniec. Ale to, że któreś z rodziców jest alkoholikiem j a k i e ś znaczenie ma zawsze. Nie znaczy, że kluczowe. Mamy mozaikę. Kamyczki zależą od siebie wzajemnie. Nie ma „ważniejszego” kamyczka. Którykolwiek obrócisz – zmienią się pozycje wszystkich. Ale ludzie powracają do tych wspomnień i terapia wcale nie musi polegać na „rozmowie o dzieciństwie” żeby wracali.
Nawiasem mówiąc każdy kto przeszedł terapię albo choć jedną jakąś poprowadził wie, że dzieciństwo nigdy nie jest tematem. Jeśli jest omawiane, to raczej dlatego, że się tego po prostu nie daje uniknąć, a nie dlatego, że terapeuci mają obsesję wracania do czegoś co było dwadzieścia albo czterdzieści lat temu z jednoczesną organiczną niemożnością rozmowy o czymkolwiek co się dzieje właśnie teraz. Postać rodzica na którego nie można liczyć jest ważna. I bywa traumatyczna. Dlatego wyskakuje jak diabeł z pudełka przy najbardziej nawet aktualnych tematach.
Jak działa terapia DDA? Ludzie spotykają się na grupie. Mieli alkoholików w domu i teraz mówiąc i słuchając innych odkrywają, że rozumieją o czym mowa. Znają to. Wreszcie mogą nazwać. Ta historia ma sens. Czasem wkrada się nieuprawnione uogólnienie. Zawsze, nigdy, to było to najważniejsze, DDA tak mają, że.. To nie jest zbyt dobre, ale nieuniknione, bo tworzy się dyskurs. Inny niż w domu.
Dom który po pijaku nadawał nazwy teraz zostaje nazwany domem w którym się piło za dużo. Człowiek który stosował przemoc zostaje nazwany człowiekiem który stosował przemoc. Ktoś ci człowieku zrobił krzywdę, dlatego się miotasz. Weź to i nazwij.
To oczywiście nie koniec. Uczysz się, że świat dookoła nie funkcjonuje tak jak rodzina w której się pije. Zaczynasz rozpoznawać, kiedy robisz coś co było dobre tam, ale w codziennym życiu słabo się sprawdza. Jak to rozpoznasz, to możesz zacząć uczyć się innych sposobów. Czasem ktoś musi po prostu powiedzieć, że istnieją. Na przykład „jeśli ktoś cię o coś prosi to możesz się zgodzić i to jest jedna możliwość a możesz się też nie zgodzić i to jest druga możliwość”. Taka prosta technika, ale dowiedzieć się tego w trzydziestym albo czterdziestym roku życia i poczuć – bezcenne.
Zaczynasz zauważać, że na przykład pozwalasz się komuś źle traktować bo ciebie źle traktowano i przyzwyczaiłeś się, że to oczywiste. I zaczynasz uczyć się o siebie dbać choć o ciebie szczególnie nie dbano. Zaczynasz zauważać, że możesz sam szukać sytuacji w których adrenalina jest mocno podwyższona. Takich jak w domu. Szukać konfliktu, nakręcać go, doszukiwać się ataku i odpierać nieistniejące zagrożenia. Bo wtedy tak było. Spokój w sytuacji „tu i teraz” nie dla każdego jest uspokajający. Jeśli spokój zawsze zapowiadał burzę, to można mieć tendencję do burzenia spokoju, żeby katastrofa zdarzyła się prędzej i żeby na nią nie czekać. Całkiem częsty mechanizm. Nie wiem w jakim procencie, nie liczyłem procentów. U moich pacjentów się zdarza i rozpoznać to bardzo łatwo. Nie, nie u wszystkich.
Jest sporo takich typowych efektów. Na przykład trudno może być komuś przeżywać drugą osobę jako dobrą. Im bardziej ktoś jest dobry, tym większa potrzeba by znaleźć coś złego. Zwietrzyć podstęp, udowodnić okrucieństwo, zdradę, złe intencje.. Pierwsze rozczarowania potrafią tak boleć, że później człowiek nie chce się już nigdy rozczarować i kiedy tylko poczuje, że znów mógłby w coś uwierzyć od razu robi wszystko żeby to zniszczyć nim się za mocno przywiąże. O tym mówi się na różnych terapiach. Także w terapii DDA.
I to ma wielki sens. Czy to optymalne rozwiązanie, żeby zgromadzić tych wszystkich ludzi w jednym miejscu na tej podstawie, że ich pierwsze doświadczenia miały wspólny element w postaci butelki?
Moim zdaniem w większości przypadków lepsza byłaby terapia psychodynamiczna, ale proszę mi nie wierzyć, bo każda sroka swój ogon chwali. Jak by nie patrzeć, wielu pacjentów z którymi pracowałem przeszło kiedyś przez terapię DDA i to było dla nich ważne. Dużo tam dobrego dla siebie zrobili i nie polegało to wyłącznie na powtarzaniu w nieskończoność „zły rodzic pijak” ani „to przez pani dzieciństwo”.
Czy wszyscy DDA mają te same problemy? W żadnym wypadku. Ktoś może być zawsze kompetentny. Inny wszystkich poucza i nawraca. Krzewi rodzinność i rodzinę, choć z własną rodziną już gorzej. Ktoś inny nigdy nie jest kompetentny. Rodziny też nie ma. Kolejny wpada w złość i często ściąga na siebie kłopoty. Następny żadnej złości nie czuje do nikogo. To inni się złoszczą na niego. Różnie to jest. Nie ma reguły bo być jej nie może. Wielu dorosłych, których rodzice byli alkoholikami nie ma żadnych wyraźnych kłopotów które by można z tą sprawą powiązać. Nic im nie jest. Żyją, są zdrowi, dobrze im się wiedzie. Niektórym jednak wiedzie się gorzej. Czują, że jest jakiś problem i dlatego szukają terapii.
I tu dochodzimy do kwestii faktycznie drażliwej. Jest milion badań pokazujących przełożenie domowego alkoholizmu na najróżniejsze życiowe problemy dziecka. Można sobie kliknąć choćby tutaj i osobiście poczytać jak jest.
Niezależnie od tego jak nieprecyzyjny będzie wynik każdej próby dokładnego określenia profilu „dziecka DDA” z tych dosłownie tysięcy badań wnioski są ewidentne. To, że rodzic pije ma znaczenie. Czy można uzyskać podobny traumatyczny efekt bez alkoholizmu? Jasne, że można. Ale dla dowolnej osoby która przeszła w dzieciństwie alkoholizm rodzica nie ma specjalnego znaczenia jak się czują ci, których rodzice nie pili, za to mieli na przykład dwubiegunówkę. Ta osoba chce rozmawiać o swoim doświadczeniu, nie o porównawczych badaniach, bo to ono jest ważne. Albo właśnie bardzo nie chce rozmawiać z tego samego powodu. Bo jest tak ważne i boli za bardzo.
Ponieważ jednak, powtórzmy to raz jeszcze, umysł nie jest układem mechanicznym i jedna przyczyna może powodować więcej niż jeden skutek, skupienie tych, których łączy wspólne doświadczenie w jedną grupę nie gwarantuje, że będą mieli identyczną sytuację aktualną, lub identyczne objawy. Niektórzy będą przejawiać pewne podobieństwa, ale inni nie. To jednak, co im pomoże, to powrót do doświadczenia które ich traumatyzowało ponieważ to ono wywołuje te różne u różnych osób skutki. To jest jednak terapia grupowa jak każda inna. Kto za nią płaci?
Często płacą za nią ci, co kupują alkohol. Od akcyzy na wódkę pobierana jest część która idzie na konto PARPA. A PARPA finansuje między innymi terapie DDA. Być może wydanie tych pieniędzy na plakaty „z pijanym nie tańczę” w każdej podstawówce zadziałałyby lepiej, ale się chyba nie zanosi. Zbyt wiele osób czeka w kolejce. Jak się dowiedzą, że się nie doczekają, to mogą nieźle się wściec.
Czytam, że dzieciństwo nie ma większego znaczenia niż ostatnie pięć lat. To trochę jak pamięć złotej rybki. Ostatnie trzy sekundy pamięta taka rybka a później wszystko nowe. Wszystko świeże.
Zrób eksperyment myślowy. Dziesięciu facetów zamkniętych na dziesięć lat w jednej celi. Czy po upływie pięciu pierwszych lat będą tacy sami, czy jednak będą się różnić? Jak to możliwe, że będą się różnić, skoro tylko pięć lat ma znaczenie a oni od pięciu lat są w tej samej sytuacji? Bo przecież istnieje ciągłość – odpowie bystry czytelnik. Zaczęli te pięć lat jako różni, po tych pięciu latach pamiętali wciąż co było wczoraj i tworzy to logiczną całość a kolejne dni tworzą przecież jakiś logiczny łańcuch. W dodatku niektóre różnice między nimi będą się nasilały, bo oni wejdą w swoje role życiowe i to co będzie pod koniec będzie jakąś wersją rozwojową tych ról.
Brawo Watsonie. W życiu też istnieje taki łańcuch. Dni z siebie wynikają i to logiczne powiązanie raczej się co pięć lat nie zrywa. Łańcuch, który ściąga nas w dół można przerwać. Ale nie można przerwać czegoś, czego się nie chce zobaczyć.