Pochody wampirów przez nasze miasta i masowe wywieszanie podświetlanych dyń jak każdy symboliczny przekaz mają wiele poziomów i znaczeń. To nie jest tylko wyśmianie samej śmierci, jako nowy sposób radzenia sobie z jej nieuchronnością. To także wyśmianie alternatywnego sposobu świętowania. Tak jak pojawienie się pierwszych opowieści o wampirach było reakcją na chrześcijańskie pochówki, tak masowa obecność dzisiejszych wampirów jest po części świadomie, a po części nieświadomie adresowana do katolickich hierarchów, którzy całkiem trafnie wyczuwają, że Halloween jest sposobem grania im na nosie.
REKLAMA
Trudno powiedzieć, czy zwierzęta wiedzą, że umrą. Niektóre ponoć to wyczuwają, co wnioskujemy po niepokoju, przejawianym przez nie na widok martwych przedstawicieli swojego gatunku. Wiemy o cmentarzyskach słoni, słyszy się o różnych dziwnych zachowaniach niektórych zwierząt domowych, związanych ze śmiercią ich towarzyszy życia, nikt jednak z całą pewnością nie powie, że zwierzę może mieć w umyśle jasną reprezentację nieuchronności swego końca.
Człowiek, to co innego. Odkąd uczymy się myśleć świadomie, dwie rzeczy wiemy na pewno. Pierwsza, że ani tatuś nie będzie nam nigdy mężem, ani mama żoną i nawet myśleć o tym zbyt wiele nie można. Tego też zwierzę nie wie. Druga, że choćbyś nie wiem jak się starał, umrzesz. I twoi rodzice też. Obydwie te wiadomości są dla człowieka niemożliwe do przyjęcia, gdyby chcieć o nich myśleć bez jakichkolwiek obron, tworzymy więc potężną machinę do radzenia sobie z niemożliwą do przyjęcia realnością.
Ta machina, to kultura. Każda ma sposób na te dwa bolesne fakty, a jednocześnie tylko dzięki tym faktom może w ogóle istnieć. A podstawowe elementy kultury, to język, zawarta w nim legenda, symbol i rytuał. Na przykład rytuał żegnania zmarłych.
Święto zmarłych jest tak stare, jak ludzkość. Jedyne, co może się tu zmienić, to akcesoria i akcenty, czyli szczegóły sposobu, w jaki radzimy sobie z niechcianą i niemożliwą do przyjęcia wiedzą.
Weźmy tak ostatnio w Polsce modny Halloween. Skąd w ogóle ta nazwa? Śladem mody na Celtów legenda miejska głosi, że to nazwa prastarego celtyckiego święta. To nieprawda. Celtyckie święto zmarłych, analogiczne do naszych Dziadów nazywało się Samhein, natomiast słowo Halloween jest używane od niedawna i oznacza ni mniej ni więcej tylko dzień wszystkich świętych.
All hallow evening. Hallow evening, czyli halloween. Słowo to jest więc zdecydowanie chrześcijańskiego pochodzenia, bo przemianowanie „zmarłych” na „świętych” to najważniejszy wkład chrześcijaństwa w tę starą tradycję.
Oczywiście w dyni – podstawowym halloweenowym gadżecie - odtwarza się sens i historia zdecydowanie wcześniejsza, niż pomysł nazwania zmarłych świętymi. W języku angielskim powraca ona zresztą w postaci gry słów, bo hallow evening łatwo przekręca się na hell evening czyli z dnia świętych robi się dzień piekielny. Koresponduje to z oryginalnym znaczeniem “przeprowadzania demonów”, co było istotą rytuału święta zmarłych na całym świecie i także było istotą naszych słowiańskich Dziadów.
Przyjrzyjmy się historii dyni. W tradycji anglosaskiej pojawiła się ona z Irlandii. Mówi się na to Jack O'Lantern, czyli Latarniowy Jack. Jak stara to tradycja? W formie obecnej nie może być bardzo stara, ponieważ dynie pojawiły się na wyspach brytyjskich już po odkryciu Ameryki. Wcześniej ich nie było, więc zamiast dyni drążono rzepę i buraki. Anglicy, a w ślad za nimi cały świat, zdecydowali się przejść na dynię, bo jest wygodniejsza do drążenia i podświetlona w środku lepiej się prezentuje.
Ale wcześniejsze od niej buraki, rzepa i kartofle także nie są znane na wyspach od prawieków. Co je poprzedzało i skąd się wzięły?
By to zrozumieć, trzeba wpierw poznać legendę latarniowego Jacka w jej obecnej formie. Mówi ona o mężczyźnie imieniem Jack, który słynął ze skąpstwa. Jak zwykle w takich razach spotkał w końcu diabła, który zaproponował mu bogactwo w zamian za duszę. Dobili targu, ale kiedy diabeł przybył po duszę w dniu śmierci, Jackowi udało się demona podstępem uwięzić. Nie mógł jednak wstąpić do nieba, bo był skąpcem. Nie mógł też iść do piekła, bo żartował z diabła. Aż do końca świata musi więc błąkać się po ziemi z latarnią, w której diabeł został uwięziony. Wydrążona dynia z lampką, to właśnie ta latarnia Jacka.
Jest to więc historia o człowieku, który po śmierci nie może ani wejść do nieba, ani do piekła, ani powrócić na ziemię. Błąka się w stanie pośrednim. Przeprowadzenie dusz zmarłych ze stanu pośredniego między życiem i śmiercią jest też istotą naszego święta Dziadów. O co w nim chodziło? Oddajmy głos Mickiewiczowi. Podobnie jak wcześniej Kochanowski interesował się on polską tradycją. Jedna z dusz przywoływanych w jego dramacie mówi o tym tak:
(...) Nic mnie, nic mnie nie potrzeba!
Niechaj podbiegą młodzieńce,
Niech mię pochwycą za ręce,
Niechaj przyciągną do ziemi,
Niech poigram chwilkę z niemi.
Bo słuchajcie i zważcie u siebie,
Że według Bożego rozkazu:
Kto nie dotknął ziemi ni razu,
Ten nigdy nie może być w niebie. (...)
Niechaj podbiegą młodzieńce,
Niech mię pochwycą za ręce,
Niechaj przyciągną do ziemi,
Niech poigram chwilkę z niemi.
Bo słuchajcie i zważcie u siebie,
Że według Bożego rozkazu:
Kto nie dotknął ziemi ni razu,
Ten nigdy nie może być w niebie. (...)
Nie dotknęła ziemi, nie może iść do nieba. Na ziemię wrócić też nie może, dokładnie tak, jak Jack O’Lantern. Zauważmy, że w jego legendzie pójście do piekła nie jest wcale gorsze, niż pośredni stan między życiem a śmiercią, w którym musi się błąkać. Piekło jest czymś określonym, a on nie może tam trafić, bo sobie zakpił z gospodarza. We wszystkich pierwotnych tradycjach to właśnie ten stan pośmiertnego niedookreślenia był najbardziej dotkliwy. Podczas rytuału Dziadów z pomocą obrzędów i ofiar przeprowadzano zatem duchy zmarłych przodków, by nie musiały już dłużej się błąkać.
A co z latarnią i uwięzionym w niej diabłem z angielskiej legendy o latarniowym Jacku? To także doskonale koresponduje z naszą tradycją Dziadów. Podczas obrzędu palono ognie, by błąkającym się duszom oświetlić drogę. Stąd dziś mamy znicze. Dzisiejszy znicz, latarnia Jacka zamknięta w dyni i ognie palone przez naszych przodków w święto Dziadów to echa tej samej idei, w gruncie rzeczy tak starej, jak stara jest nasza pewność nieuchronności śmierci.
Wcześniejsze od wydrążonych warzyw były pośmiertne maski, reprezentujące duszę zmarłego. Taka maska, wykonywana zwykle z gliny, lub drewna, w słowiańskiej tradycji nazywała się Karaboszką.
Karaboszki istniały w naszej części Europy od zawsze, choć dziś mało kto je już pamięta. Wszyscy natomiast rozpoznają ich rozwojową wersję, czyli wydrążoną dynię, która zatoczywszy wielkie koło wokół kontynentu wraca dziś do nas po wiekach.
Psychologiczna funkcja takiej maski wykraczała daleko poza rolę dzisiejszych fotografii umieszczanych na grobowcach. Maska uczestniczyła w rytuale, zaś człowiek który ją nosił przyjmował rolę zmarłej osoby.
Nasi przodkowie przeprowadzali dusze zmarłych (właściwie zdusze, bo tak nazywał się duch przebywający w stanie pośrednim i stąd „dzień zduszny” zwany dziś zadusznym) nie raz, a cztery razy do roku. Podczas rytuałów używano nie tylko masek, ale i całych strojów kryjących ciało wykonawcy roli, które do naszych czasów przetrwały w postaci niezwykle efektownych tak zwanych Dziadów Śmigusowych, możliwych jeszcze gdzieniegdzie do spotkania wiosną podczas ludowych obrzędów.
Tu dochodzimy do kolejnej ciekawej kwestii. W tym samym polu znaczeniowym umieszczono wyraz oznaczający przodka i słowo oznaczające bezdomnego nędzarza. Przodek i żebrak w jednym słowie, to absolutny światowy ewenement. Jak to się stało?
Dziad – przodek, istnieje pierwotnie pod postacią statysty przebranego w maskę i kostium z sitowia. Zjawia się w rytuale, by go odprawić na tamten świat z pomocą ofiar. Mamy też zwyczaj obdarowywania takiego przebierańca, który krąży po okolicy zbierając fanty. Niewykluczone, że roli tej podejmowali się biedniejsi, licząc na uszczknięcie czegoś z ofiar na własny użytek. Stopniowo jednak dziad - przodek przekształca się znaczeniowo w dziada – żebraka, który błąka się w poszukiwaniu czegokolwiek do jedzenia i słowo które go określa niepostrzeżenie zmienia się w obelgę.
Dziada – żebraka nie przeprowadzamy już z pomocą ofiar, ale rzucamy mu coś pogardliwie, albo szczujemy psami, od których on musi odganiać się kijem. Jego pojawienie się nie ma już sensu rytualnego. Jest czystą żebraniną, za którą żadne sacrum już nie stoi. Postać w masce znika ze zbiorowej wyobraźni. Zostaje kompletnie zapomniana. Zamiast niej pojawia się nowa, o całkiem innym charakterze. To wampir. Dokładnie taki, jakie widzimy dziś na naszych ulicach, wytworzone za pomocą szminki, ketchupu i nalepek.
Żeby zrozumieć ewolucję idei święta zmarłych w zbiorowej wyobraźni, warto się dobrze przyjrzeć symbolom używanym przez dzisiejsze wampiry. Od razu widać, że łączą one trzy cechy – wściekłą drapieżność, seksualną prowokacyjność i ślady pośmiertnego rozkładu. Rozwiązłość ma łamać tabu i przerażać, bo uruchamia nieświadome lęki, ale skąd ta drapieżność? Przede wszystkim – jak, w jakich okolicznościach można było wpaść na taki pomysł, że zmarła osoba z wyraźnymi śladami rozkładu ciała może wstać z grobu i chcieć nas straszyć, lub zaatakować, albo wciągać w pułapkę uwiedzenia tylko po to, by zrobić nam krzywdę?
Jeśli jakiś symbol się przyjmuje, to znak, że niesie on jakąś ważną dla zbiorowości i prawdopodobnie nieuświadamianą przez nią treść. Żeby zrozumieć, skąd mamy wampiry, trzeba cofnąć się do czasów je poprzedzających. W naszej części Europy najbardziej tradycyjnym sposobem żegnania zmarłych jest kremacja. Słowianie w większości przypadków swoich zmarłych po prostu palili. Jasna rzecz, że ciało spalone na popiół nie jest w stanie przyjść do nas rozłożone do połowy, by nas straszyć, lub gryźć.
To może zrobić tylko przodek – dziad, który jest na nas wściekły, bo go nie spalono. Brak prawidłowego, uświęconego zwyczajem pośmiertnego pożegnania zawsze jest problemem i budzi wiele lęku. Strach przed zmarłym, który mógłby wtargnąć do naszego świata zawsze wiąże się z jakimś poczuciem winy i obawą zemsty. Czegoś nie dopełniłeś, coś porzuciłeś, sprzeniewierzyłeś się czemuś, nie dotrzymałeś danej zmarłemu obietnicy, zataiłeś jakąś ważną prawdę, to i zmarły się wścieka i swego domaga. Straszy w snach i na jawie po nocach, bo przypomina ci o jakiejś winie. Wychodzi z grobu w przerażającej formie i samym swym wyglądem uświadamia to, o czym nikt z nas pamiętać nie chce.
Pojawienie się wampira, lub w innej postaci powracającego zmarłego, to zawsze symboliczny powrót jakichś wypartych, budzących lęk treści. W naszej części Europy legendy o wampirach wiążą się ze zmianą sposobu pochówku, wymuszoną przez przyjęcie chrześcijaństwa. Postać wampira, to wytworzona przez zbiorową podświadomość reprezentacja przodka – dziada, który nie pogodził się z tą zmianą.
Współcześnie rozpowszechniający się Halloween pod wieloma względami korzysta (rzecz jasna całkowicie nieświadomie) z dawnych słowiańskich wzorów święta Dziadów przez zapożyczony najważniejszy gadżet, używa postaci wampira zaczerpniętej przez zachodnich filmowców ze słowiańskiej ludowej demonologii, jednak nastrój tego święta jest zupełnie inny. Podczas święta Dziadów przodkom pomagano opuścić stan pośredni po części przez życzliwość, a po części po to, by nie przypominali żywym o nieuchronności śmierci. Danie ofiar było sposobem przebłagania tego, co nieuniknione.
Tymczasem Halloween ma charakter prześmiewczy. To zupełnie inny, postmodernistyczny sposób radzenia sobie z traumatyczną wiedzą. Nie można rozwiązać problemu śmiertelności człowieka, nie wierzymy już w możliwość przebłagania kogokolwiek, ale ciągle jeszcze możemy śmierć wyśmiać. To ten sam sposób, który stosuje się przy wesołych pogrzebach z orkiestrą i after party.
Pochody wampirów przez nasze miasta i masowe wywieszanie podświetlanych dyń jak każdy symboliczny przekaz mają jednak wiele poziomów i znaczeń. To nie jest tylko wyśmianie samej śmierci, jako nowy sposób radzenia sobie z jej nieuchronnością. To także wyśmianie alternatywnego sposobu świętowania. Halloween nie jest symbolicznym konkurentem Dziadów. Raczej ich nieświadomym spadkobiercą. Jednak tak jak pojawienie się pierwszych opowieści o wampirach było reakcją na chrześcijańskie pochówki, tak masowa obecność dzisiejszych wampirów jest po części świadomie, a po części nieświadomie adresowana do katolickich hierarchów, którzy całkiem trafnie wyczuwają, że Halloween jest sposobem grania im na nosie. Uporczywość, z jaką się publicznie tej oczywistości przeczy, świadczy jedynie o nierozwiązanej ambiwalencji tysiącletniego związku Polaków z kościołem.
Minęło już ćwierć wieku od czasu, gdy w Polsce całkowicie zmienił się ustrój i metoda wybierania władzy. W okresie wcześniejszym kościół pełnił istotną rolę społeczną, jako jedyny zorganizowany konkurent obowiązującego porządku. Wyrosło już jednak pokolenie, które nic z tego wszystkiego nie pamięta. Nie wie, kim był Mazowiecki, nie wie kto wygrał powstanie w Getcie i nie poznaje Gierka na zdjęciach. Nazwisko Gomułki zupełnie nic im nie mówi. Niezależnie, jak wcześnie zacznie się im to wbijać w głowy, ta niewiedza nie ma szansy zamienić się w wiedzę. Trzymamy w głowie to, co nas obchodzi, a obchodzi nas to, co ma związek z naszym życiem. Nowe pokolenie w ćwierć wieku po zmianie żyje już w zupełnie innym świecie i ma inne życiowe problemy.
Kiedy czyta się wpisy w portalu Natemat, lub przegląda codzienną prasę, uderza olbrzymia ilość tematów w ten czy inny sposób związanych z chrześcijaństwem. Nawet w nowej serii Bez tajemnic – serialu o psychoterapii produkcji HBO – wielu pacjentów w ten czy inny sposób boryka się z kwestiami wiary. Ufać można, że realizatorzy oparli się o dobry research i też wiedzą to, o czym tu mowa. Polacy próbują dziś zdefiniować swój stosunek do chrześcijaństwa na nowo, bez związku z realiami, które kiedyś narzuciła im Jałta.
Więcej nawet – nie chcą już wiedzieć, co to była Jałta. I nie wiedzą. I nie będą wiedzieć. Chcą się na nowo, bez historycznych obciążeń określić wobec świata, i także wobec kościoła. Aby mogli zrobić to jako grupa, potrzebują jednak jakiejkolwiek alternatywnej symboliki, ponieważ bez symboli i legend żadna zbiorowa tożsamość nie istnieje. Zbiorowość korzysta więc z symboli i klisz podrzuconych przez zachodni przemysł rozrywkowy, ponieważ w istniejącej sytuacji żadnych innych symboli już nie ma.
