Volkswagen. Marka produkująca auta dla ludu. Marka, która zdecydowanie bardziej kojarzy się z emeryckim i konserwatywnym stylem życia niż z frywolnymi i młodzieńczymi wygłupami. Golf? Pomijając skojarzenia z ciepłym swetrem to słowo również nie wywołuje rumieńców na twarzy każdego fana motoryzacji. Czy aby na pewno?
Dziennikarz, fotograf oraz pasjonat motoryzacji współpracujący z największymi portalami motoryzacyjnymi w polskiej sieci
Nie będę ukrywał, że nie należę do fanów marki pochodzącej z Wolfsburga. Z całym szacunkiem do niemieckiej twórczości od samochodu wymagam zdecydowanie więcej niż zapewnienia mi dachu nad głową w momencie ulewy, możliwości zjedzenia taniego hot-doga podczas tankowania życiodajnego paliwa czy przemieszczenia się z punktu A do punktu wyjścia w momencie niespodziewanej wizyty teściowej. Podczas mojego bliskiego kontaktu z VI generacją niemieckiej legendy serce nie wyrwało mi się z piersi a w brzuchu nie zagościły motyle.
Golf jaki jest każdy widzi. Nawet szmaciany miękki dach, który przy użyciu jednego przycisku grzecznie chowa się w okolice bagażnika nie czyni z tego auta motoryzacyjnego Zeusa. Również ja, ubrany w ciepłą kurtkę (mamy typową polską jesień czyli ujemne temperatury są codziennością), okulary przeciwsłoneczne i markowe (a jakże!) rękawiczki nie wyglądałem w tym aucie zjawiskowo i na tyle modnie, aby jakikolwiek modowy bloger poświęcił mi na swoim jakże cennym mainstreamie chociażby dwa zdanie. Chyba, że w rubryce o wymownej nazwie ”WTF?”.
Przemierzając w taki właśnie sposób dziesiątki kilometrów za kierownicą auta dla ludu, w przerwach na zabawy dachem (szczególnie na światłach!) myślałem dosłownie o wszystkim tylko nie o czerwonym samochodzie, w którym akurat siedzę. Do czasu. W chwili, gdy na horyzoncie pojawił się inny Golf, również w kolorze czerwonym oraz ze szmacianym dachem moje myśli momentalnie wróciły na motoryzacyjne tory.
Volkswagen Golf Cabrio mk. I Sportline. Cudo. Cudo na czterech kółkach. Zaraz, zaraz. Przecież to Volkswagen! Auto dla ludu, który nie oczekuje od auta cudu! A jednak. Kanciasty staruszek swą nienaganną, ale daleką od efekciarskiej prezencją zawładnął mną kompletnie i sprawił, że ”szóstka” przestała istnieć nie tylko w mojej świadomości.
Zdaję sobie sprawę, że zdecydowana większość osób uznałaby przeszło dwudziestoletniego Golfa za dobry materiał na kurnik czy regał. Ja jednak w tym samochodzie widziałem coś o wiele bardziej niesamowitego. Nawet wnętrze, które lata świetności miało głęboko w nosie i przypominało swoim wyglądem coś co wcześniej widziałem w domu mojej babci w okolicach pieca kaflowego wprawiało mnie w podniecenie.
Najciekawsze w tym zjawisku jest to, że nie potrafię w jakiś racjonalny i namacalny sposób wytłumaczyć mojej fascynacji owym ”Das Auto”. Czy jest to spowodowane tym, że w moich żyłach płynie krew z domieszką benzyny bezołowiowej? A może po prostu się starzeję i zaczynam dostrzegać zalety wynikające z doświadczenia? Sądząc po wielu spojrzeniach skierowanych w czerwonego staruszka nie powinienem jednak czuć się ”wyalienowany”.
Po tym ekscytującym i mocno zaskakującym spotkaniu nasunęła mi się jedna refleksja. Czy najnowszy Golf za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat będzie wywoływał u mnie podobny przypływ endorfin? Czy współczesne auto wyposażone w szereg nowoczesnych rozwiązań w ogóle przetrwa upływ czasu? Pomimo mojego pozytywnego nastawienia do otaczającej mnie rzeczywistości mocno zaczynam w to wątpić. Śpieszmy się kochać klasyki bo szybko odchodzą? Zdecydowanie bardziej pasowałoby tu stwierdzenie ”śpieszmy się kochać klasyki bo ich godnych następców możemy nie doczekać”.