Wypuszczenie na wolność Macieja Dobrowolskiego, który ponad trzy lata spędził w areszcie to oczywiście dobra wiadomość. Bo nikt w praworządnym państwie nie powinien tyle czasu spędzić bez wyroku za kratami, i to przy bardzo ale to bardzo wątpliwych przesłankach popełnienia przestępstwa.
Przewodniczący Stronnictwa Demokratycznego, b. Prezydent Warszawy
Nie znam Macieja Dobrowolskiego osobiście. Wiem, że jest działaczem stowarzyszenia kibiców Legii, ale nie oceniam jego postawy, że tak powiem, „stadionowej” bo nie mam o niej zielonego pojęcia. Wiem jedynie – i to przypomnę – że został on oskarżony/pomówiony przez jednego i jedynego zresztą świadka koronnego (jest nim tzw. „skruszony” diler narkotykowy), iż pośredniczył jako tłumacz w przemycie narkotyków z Holandii do Polski. Dobrowolski zaprzeczał, a prokuratura, poza mało wiarygodnymi zeznaniami swojego świadka, nie dysponowała jakimikolwiek innymi dowodami. W takiej sytuacji od biedy można by zrozumieć areszt na trzy miesiące (a może prokuratura coś znajdzie, co by w jakiś sposób uwiarygodniało zeznania „świadka”) – ale nie na ponad trzy lata!
Mimo że sąd zdecydował – wreszcie! – o uwolnieniu Dobrowolskiego, to trudno sądowi wystawić za to laurkę. Bo można zapytać – co takiego zmieniło się w tej sprawie w porównaniu do sytuacji sprzed pół roku, roku, czy sprzed dwóch lat? Otóż nic się nie zmieniło. Ten sam, bardzo wątpliwy materiał dowodowy i takie samo konsekwentne nie przyznawanie się do zarzucanego przestępstwa przez aresztanta. Tyle że wcześniej sąd – raczej bezrefleksyjnie – ulegał naciskom prokuratury, a teraz rzecz by można uległ naciskowi coraz bardziej oburzonej opinii publicznej i Rzecznika Praw Obywatelskich.
To dobrze, że opinia publiczna jeszcze coś znaczy w naszym kraju, ale sąd do słusznej decyzji powinien dochodzić także i bez jej udziału. I to dużo, dużo wcześniej.