Od 2003 roku ma miejsce „janosikowy” skok na kasę – bogatsze gminy, powiaty i województwa muszą część (a bywa, że i ponad połowę) swoich wpływów z podatków wpłacić do budżetu państwa, skąd pieniądze te są przekazywane samorządom biedniejszym. „Janosikowe” to fatalny sposób wyrównywania poziomu życia w polskich samorządach.
REKLAMA
Po pierwsze, mechanizm „janosikowego” nie zauważa, że większe dochody np. Warszawy niwelowane są koniecznymi do poniesienia większymi wydatkami – „biedniejsza” gmina wiejska w przeciwieństwie do „bogatszej” Warszawy nie musi budować metra.
Po drugie, samorządy biedniejsze – a to one są w przewadze – niewiele na „janosikowym” zyskują, natomiast te mniej liczne, zamożniejsze – tracą bardzo dużo. Najwięcej traci na tym Mazowsze i Warszawa.
Do Sejmu wpłynęły dwa projekty zmiany „janosikowego”: jeden przygotowany przez władze Mazowsza, i drugi – obywatelski, wsparty 150 tysiącami podpisów. Na ich podstawie podkomisja przygotowała projekt zmiany – gdyby weszła ona w życie haracz płacony przez Warszawę byłby mniejszy o ok. 28% a ten płacony przez Mazowsze – o ok. 20%.
Ale już wiemy, że do zmian tych nie dojdzie. W wyniku kontrakcji „prowincji” przywrócono wyższe progi „janosikowego” i utrzymano szkodliwą zasadę, iż wysokość „janosikowego” oblicza się na podstawie dochodów sprzed 2 lat.
I tu pojawić się musi przykra polityczna puenta. Otóż obywatelski projekt zmiany „janosikowego” był ostentacyjnie wspierany przez warszawskich kandydatów PO do Sejmu w 2011 roku. A za moment Sejm uchwali kosmetyczne zmiany w „janosikowym”, które w sytuacji Mazowsza i Warszawy nic nie zmienią. W Sejmie nic nie dzieje się bez akceptacji Platformy Obywatelskiej. A jej szefem jest premier Donald Tusk – poseł z Warszawy.
Można zapytać – co tak naprawdę zyskali mieszkańcy Warszawy tak licznie wspierając przed rokiem kandydaturę Donalda Tuska jako lidera platformowej listy do Sejmu. Bo w kwestii „janosikowego” – sprawy dla Warszawy naprawdę ważnej – nie zyskali nic. Zostali po „janosikowemu” oszukani.
