Intencją polskich władz forsujących ustawę o IPN była – tak przynajmniej twierdzą politycy PiS –obrona dobrego imienia Polski. Ale uchwalenie tej ustawy tak w ciągu zaledwie kilku dni popsuło opinię Polski w świecie, jak nie miało to miejsca od marca 68 roku.
Przewodniczący Stronnictwa Demokratycznego, b. Prezydent Warszawy
Po wcześniejszym skonfliktowaniu się z Francją, Ukrainą i Niemcami, teraz, za sprawą tej nieszczęsnej ustawy, polski rząd stworzył nowe pole konfliktu z Izraelem, a także z jego głównym sojusznikiem Stanami Zjednoczonymi.
A wszystko dlatego, że ktoś – powiedzmy to dobitnie: niezbyt mądry – uznał, że można ustawą uregulować coś, co absolutnie w ten sposób uregulować się nie da. Tu potrzeba dialogu, umiejętności mówienia nie tylko o polskich cnotach, ale także o naszych grzechach – zwłaszcza, gdy chcemy z naszymi argumentami trafiać i być zrozumianym poza naszymi granicami.
Gdyby tylko w tej ustawie chodziło o twarde zaprzeczanie szkalującym nas sformułowaniom o „polskich obozach koncentracyjnych”, to – niezależnie czy i w jakim stopniu byłaby ona skuteczna – nie budziłaby ona takich kontrowersji. Ale idzie ona o wiele dalej – idzie bowiem w obszar jawnej nieprawdy. Ustawa zakłada bowiem, że naród polski nie miał nic wspólnego z zagładą Żydów. Wygodnie jest w takiej ustawie posługiwać się pojęciem narodu, ale przecież naród polski to konkretni Polacy – dobrzy i źli, bohaterscy i tchórzliwy. Dzielimy się tu tak, jak i inne nacje. W ciemnych czasach II wojny światowej znaleźli się i ci, którzy potem zasłużyli na tytuł „sprawiedliwych wśród narodów świata” ale niestety byli także „szmalcownicy” denuncjujący Żydów – czy to z nienawiści czy z chęci zysku. Gdyby takie nieludzkie, antyżydowskie postawy części Polaków nie miały wtedy miejsca, to polskie państwo podziemne nie musiałoby przecież grozić szmalcownikom karami śmierci.
Ustawa próbuje zamknąć usta tym, którzy chcą otwarcie rozmawiać o naszej najnowszej historii i tym samym wyklucza Polskę z grona państw, w których respektowana jest zasada wolności słowa.
Konsekwencje przyjęcia tej ustawy są dokładnie odwrotne od zamierzonych. Jeśli ktoś w szerokim świecie nigdy nie zetknął się ze zbitką „polskie obozy zagłady” to teraz, przy okazji międzynarodowej reakcji na tę ustawę, usłyszy te słowa na pewno. Jeśli ktoś nigdy nie słyszał o Polakach denuncjujących Żydów, to teraz zapozna się z nowym dla nie słowem „szmalcownik”. Jeśli o Polsce miało się mówić lepiej, to teraz – za sprawą tej ustawy – mówi się tylko gorzej.