Niespodziewana zapowiedź rekonstrukcji rządu przy takim jej potem mizernym zasięgu to błąd. Po sukcesie brukselskim nic tej zmiany nie wymuszało. Donald Tusk na własna prośbę wpędził się w wielki kłopot, gdyż powstało – zwłaszcza w mediach – wrażenie braku powagi, niedosytu a jednocześnie przekonanie, że premier przestaje być przewidywalny i w każdym momencie może coś „wywinąć".
Przewodniczący Stronnictwa Demokratycznego, b. Prezydent Warszawy
Jeszcze większym błędem jest zapowiedź następnej rekonstrukcji w parę miesięcy po tej. To oznacza „kroczącą rekonstrukcję", skoncentrowanie się mediów na sprawach personalnych, stałe – i z konieczności – negatywne analizowanie wszystkich ministrów oraz rankingi, kto się nadaje do odwołania. A do tego szukanie słabości i stałe dopytywanie – czy to pan, panie ministrze, będzie odwołany? W takich warunkach nie jest możliwe budowanie pozytywnego przekazu – zwłaszcza, że ministrów sparaliżuje strach przed jakimś błędem, który „wpisze ich na listę".
Zafundowanie sobie przez samego premiera takiego tematu przewodniego na następne miesiące jest zaskakujące i nielogiczne. Albo Tusk czuje się tak pewnie, że sądzi, iż nawet takie błędy mu nie zaszkodzą albo – co bardziej prawdopodobne – stracił instynkt. To klasyczny błąd, na który żaden z premierów świadomych, do czego to może doprowadzić, by sobie nie pozwolił. Rekonstrukcję rządu się robi a nie o niej mówi – a zwłaszcza przez miesiące. A robi się ją najczęściej z dwóch powodów. Po pierwsze, gdy jest jakiś kryzys, który trzeba „przykryć” i rozładować. I po drugie, gdy trzeba zrobić ucieczkę do przodu i „przebrendowić" (proszę mi wybaczyć ten straszny neologizm) ekipę przed zbliżającymi się wyborami.
Żadna z tych sytuacji nie ma teraz miejsca. Odejście jednego z ministrów na posadę dyplomatyczną, bo już nie mógł wytrzymać z pryncypałem, powinno być przez premiera raczej wstydliwie skrywane i szybko „załatane" a nie rozgrzebywane i rozdymane do skali „niezbędnej rekonstrukcji rządu". Kręcę głową i nie mogę uwierzyć, że na raz można popełnić tyle błędów. Nie wierzą już, że coś się za tym kryje, że jest jakiś tajny i genialny plan, którego my maluczcy nie widzimy. To po prostu pasmo błędów na własną prośbę.
Nie podzielam też opinii niektórych obserwatorów, którzy mówią, że przy tej okazji Tusk chce wytworzyć własną i lojalną grupę konserwatystów w kontrze do tej niepokornej. Oczywiście chce to zrobić i będzie dążył do osłabienia lub eliminacji „nieposłusznych" ale nie zrobi tego Bartłomiejem Sienkiewiczem. Sienkiewicz jest dla partii ciałem jeszcze bardziej obcym i zewnętrznym niż minister Cichocki. Jego praca w kierowanym przeze mnie sztabie wyborczym w 2001 roku, a następnie doradzanie niektórym ważnym politykom PO, nie czynią go zdolnym do działań wewnątrzpartyjnych. Nie wytworzy żadnej frakcji, nie będzie dysponował głosami żadnego regionu lub grupy delegatów na Kongresie. Tusk chce stworzyć anty Gowinową alternatywę konserwatywną – tak jak kiedyś zrobił to przeciw Rokicie z udziałem Gowina – ale instrumentem w tej sprawie nie jest Sienkiewicz. Bartłomiej Sienkiewicz, bardzo inteligentny i wyposażony w dużą wiedzę, ma być kolejną z jego nominacji wytwarzających „homo novus" wokół PO i w polityce. To jest kolejna nominacja „ponad głową" partii, a nie rozgrywka w jej wnętrzu. To jest kolejny, fatalny w relacji z własnym zapleczem, sygnał – „nie ma wśród was nikogo tak dobrego jak ci, których jestem w stanie ściągnąć z zewnątrz". Gdyby taka nominacja była jedna, to pół biedy, ale kiedy staje się regułą obsadzania stanowisk w rządzie, to trzeba w tym widzieć najwyższą formą lekceważenia PO i jej działaczy, którzy muszą teraz myśleć: –Mogę się starać pracować i latami walczyć o swoją pozycję a w finale i tak wejdzie ktoś „droga na skróty". I to kolejny fatalny sygnał, który tą rekonstrukcją wysyła Tusk. I nie ma tu nic do rzeczy moja pozytywną ocena i osobista sympatią do ministra Sienkiewicza.
Również z punktu widzenia pewnego ładu i precedencji w rządzie jest to ruch fatalny. MSW zawsze uważane było za jeden z najważniejszych resortów. Tak też w rzeczywistości jest w państwach demokratycznych. No ale nie w Polsce. Usiłuje się nam udowodnić, że przejście z MSW na szefa kancelarii premiera, czyli na stanowisko techniczne, które normalnie obsadzane było przez sekretarza stanu, jest awansem. To znaczy, że albo to nie prawda i Cichocki został ukarany, na co w moim przekonaniu nie zasłużył, albo premier Tusk wydaje sygnał: – w moim rządzie ktoś, kto pracuje najbliżej przy mnie, kierując moją kancelarią, jest ważniejszy od ministra spraw wewnętrznych". Już uczynienie szefa kancelarii konstytucyjnym ministrem było moim zdaniem fatalnym sygnałem w tę stronę. Ja wiem, że takie zmiany odpowiadają rzeczywistemu zmonopolizowaniu polityki przez Tuska i oddają jego emocje, ale to bardziej odpowiada układowi rządu w republikach środkowej Azji niż „europejskim standardom".
W głowę zachodzę i zrozumieć nie mogę, po co była ta cała „zadyma” z rekonstrukcją. Pasmo fałszywych ruchów i błędów, które w jeszcze większej skali mogą się powtórzyć przy następnej, a już zapowiedzianej na połowę roku.