Na spotkaniu klasowym z liceum podczas pierwszego lub drugiego roku studiów, jeden z moich licealnych znajomych powiedział mi, że pewna grupa osób (włączając jego) nie chce się ze mną spotykać, bo ja jak się spotykam to zawsze czegoś chcę. Nie wiem, w jakim środowisku obracają się teraz te osoby. Ja obracam się w środowisku, w którym każdy chce czegoś od każdego, wie o tym i nie ma większych trudności, żeby to komunikować. Jest to co najmniej wygodne.

REKLAMA
Jest taka obiegowa opinia na mieście, że ludzie po SGHu są „inni”. Nie zgadzałem się z nią tak długo, jak długo, z pewnych względów, nie wyszedłem poza to środowisko (pozostając nawet w środowisku warszawskim). Dzisiaj przyznaję rację, z mojej perspektywy, bo nie lubię wypowiadać się za innych – czuję się inny, ale wcale nie gorszy.
Gdybym chciał opisać tę „inność” jednym słowem chyba użyłbym słowa „wyrachowanie” lub przynajmniej „interesowność”. Na którychś z niedawnych zajęć, w których uczestniczyłem jako student studiów doktoranckich dowiedziałem się, że ta „nasza inność” jest raczej przejawem preselekcji – podobno to bardziej jest tak, że na SGH trafiają ludzie z takim „skrzywieniem”, niż SGH takie „skrzywienie” powoduje. Ale sam proces kształcenia także chyba temu sprzyja. Rozważanie małżeństwa jako kontraktu niepełnego, dzieci jako dobra konsumpcyjnego (osobiście stałem na stanowisku, że dzieci to raczej dobro inwestycyjne ale to zależy już od podejścia – czy robimy dzieci po to, żeby patrzeć jak rosną na wzór i podobieństwo nasze czy może po to, żeby pomagały nam na starość), rynku osobowości, czy też wycenianie ludzkiego życia nie sprzyjają niwelowaniu złej opinii. Ale czy rzeczywiście rachunek ekonomiczny nie jest obecny we wszystkich sferach naszego życia?
Nie ważne, czy poczytamy Gary’ego Beckera czy Erica Berne’a („W co grają ludzie. Psychologia stosunków międzyludzkich.”), dość szybko okaże się, że każdy z nas kalkuluje, czy się opłaca. W najlepszym razie, czy warto. Każdy dąży do zaspokajania swoich potrzeb, może nie wyłącznie ale z pewnością przede wszystkim. I co więcej, każdy od każdego czegoś chce, oczekuje. Pracodawca od pracobiorcy, pracobiorca od pracodawcy, partner biznesowy od partnera biznesowego, przyjaciel od przyjaciela, żona od męża, mąż od żony. Nikt z nas nie działa bezinteresownie. Co więcej, każdy działa we własnym interesie. Szuka układów, w których będzie miał wrażenie, że w odpowiedniej perspektywie czasu dostaje przynajmniej tyle samo, ile daje. Cała zabawa polega na tym, żeby do tych układów dobierać się tak, żeby każda ze stron dawała to, co jest dla niej stosunkowo nieistotne, co przychodzi jej dość łatwo a dostawała to, co jest dla niej stosunkowo istotne, co przychodzi dość trudno (taniej kupić, drożej sprzedać). Wtedy obie strony będą miały poczucie, że dostają więcej niż dają i mamy pełną satysfakcję. Istotna jest także perspektywa czasu. W pracy szybciej przestanę się zgadzać na nierówność niż na przykład w małżeństwie, gdyż małżeństwo to długoterminowy projekt inwestycyjny. To także pewnego rodzaju ubezpieczenie – tutaj chętniej zgodzę się na przejściowe nierówności na moją niekorzyść oczekując, że gdy zajdzie taka potrzeba druga strony zaakceptuje niekorzystną dla niej nierówność. W małżeństwie dość istotną rolę odgrywa także efekt kosztów utopionych – w obliczu wysokich nakładów poniesionych uprzednio w związku z projektem, bieżące straty muszą być bardzo wysokie, abyśmy zdecydowali się na wyjście z inwestycji. Ciekawą instytucją jest w tym kontekście także instytucja ślubu (w ograniczeniu do ślubu cywilnego). Moja mama zwykła mówić, że ślub jest dobry chociaż by dlatego, że jak się żyje bez ślubu to przy byle kłótni łatwo jest wziąć swoje zabawki i pójść do innej piaskownicy. A ze ślubem już nie tak łatwo i się człowiek dwa razy zastanowi. Innymi słowy: rekomenduje ona sztuczne zawyżanie kosztów wyjścia celem zminimalizowania ryzyka zerwania kontraktu. Z podobną sytuacją miałem do czynienia, jak zamykałem konto firmowe w jednym z banków, którego marki już nie ma na polskim rynku. Pani w okienku powiedziała mi, że podpisując umowę zaakceptowałem taryfę opłat i prowizji w tym 100 złotych za zamknięcie konta. Odwołałem się do centrali i odstąpili. To się chyba nazywa klauza abuzywna…
Jasne komunikowanie oczekiwań to tak naprawdę minimalizowanie asymetrii informacji, która jest jedną z determinant wysokich kosztów transakcyjnych. Bo o ileż prostsze staje się życie, kiedy zaczynamy komunikować ludziom wprost, czego od nich chcemy, licząc się przy tym koniecznie z możliwością odmowy. Ujmując rzecz nieco żartobliwie – o ileż łatwiej żyłoby się nam, mężczyznom, gdyby kobiety przestały oczekiwać od nas, że się domyślimy. To oszczędza nam bardzo dużo czasu. Jak ostatnio byłem na lunchu z bardzo dawno niewidzianym znajomym, który zaczął spotkanie od słów „Zastanawiałem się nad takimi formami współpracy, z których obie strony miałyby jakąś korzyść”, to aż miło było posłuchać. On wykonał pracę domową za nas obu – zastanowił się, czego chce ode mnie, czego ja mogę chcieć od niego i zarysował propozycje satysfakcjonujące w jego odczuciu obie strony. Pozostało jedynie ustalić, czy jego wyobrażenie moich potrzeb jest z tymi potrzebami zgodne oraz, czy jestem chętny dać w zamian to, czego chce on. Ale to dotyczy także życia prywatnego – jak jasno powiemy przyjacielowi, partnerce, czego od nich chcemy oraz powiemy, bądź jeszcze lepiej pokażemy, co my chcemy wnieść (przedstawimy ofertę), to szybko dowiemy się, czy „z tego coś będzie” (czy projekt ma szansę powodzenia). Oczywiście zawsze potrzeba trochę czasu, bo w przypadku większości ludzi sfera deklaratywna rozmija się dość wyraźnie z rzeczywistością.
Do wykorzystywania ludzi w tytule zachęcam oczywiście pół żartem. Ale też z drugiej strony, pół serio. Opowiadam się bowiem za robieniem tego, co powszechnie uważane jest, szczególnie w naszej kulturze, za wykorzystywanie a czego ja w ten sposób absolutnie nie postrzegam. Można jedynie zastanowić się, czy bardziej opłaca się ukrywać takie naturalne moim zdaniem podejście, czy też je ujawniać. Mój przyjaciel z czasów studenckich uważa, że bardziej opłaca się ukrywać. Ale to już chyba zakrawa o dwulicowość. W moim odczuciu znacznie gorszą cechę, niż zupełne naturalne, ludzkie wyrachowanie…