"Robert Biedroń i Anna Grodzka nie reprezentują mnie w parlamencie", oznajmił Jan Pospieszalski w wywiadzie dla Onetu. To chyba zrozumiałe, bo kto by chciał reprezentować Pospieszalskiego.
Następnie były gitarzysta Czerwonych Gitar wyznaje, że nikomu nie zagląda pod sukienkę. Dość odważna deklaracja jak na faceta, który publicznie obnosi się ze swoim heteroseksualizmem.
Nie mam dużego doświadczenia w tych sprawach, ale wydaje mi się, że pod sukienkę zajrzeć jest o wiele łatwiej niż do spodni. On jednak czemuś nie chce. To mi nasuwa pewną hipotezę: Pospieszalski nie jest zwolennikiem łatwych wyzwań!
Pamiętam ten groteskowy widok: przerażony redaktor stoi przed legendarnym berlińskim klubem S036 i bije na larum, że Niemcy do Warszawy przyjadą, powyrywają kostki brukowe z okolic placu Konstytucji, na placu Na Rozdrożu podpalą wóz transmisyjny TVN-u... Dobrze wiemy, jak to się skończyło. Pospieszalski jest nieśmiałym wieszczem. Pod sukienkę nie zajrzy, ale przyszłość przepowie. Tyle że na opak. Bo - powtórzmy - nie jest zwolennikiem łatwych wyzwań.
Och, gdybyż ci okrutni Niemcy wiedzieli wtedy, jaki wróg czyha u ich bram! Wojowniczy katolik! Wraży Mazowszanin! Ale nie wiedzieli...
A nawet gdyby, cóż. Przy wejściu do S036 wisi bezwzględny zakaz dyskryminowania gości z powodu płci, orientacji, koloru skóry, wyglądu... Itp. Itd. Nic by mu nie zrobili. Nawet gdyby przyszedł w sukience.
Daleko jest z Warszawy do berlińskiego Kreuzbergu. Patrząc na mapę, może się wydawać inaczej. Ale sugerowanie się mapą, to zbyt proste wyzwanie.