Był przeciwny grze naturalizowanych piłkarzy, a regularnie powołuje Polaków niemieckich i francuskich. Brzydzi się korupcją, ale w Łukaszu Piszczku – dosyć głęboko zanurzonym w nieszczęsnym procederze – widzi jeden z filarów kadry na Euro 2012. A i sam nie jest święty, o czym wszyscy doskonale wiemy. Franciszek Smuda to hipokryta jakich mało. Jest jednak temat, szczególnie go łechcący, w którym – jak na złość – jest uparty jak osioł. Ze szkodą dla wszystkich.
Panie trenerze, a może by tak Artur Boruc wrócił do kadry? Jest jednym z dwóch regularnie grających, nadających się polskich bramkarzy. Na co dzień występuje w silnej lidze włoskiej. Nawet wtedy, kiedy Fiorentina dostaje baty, włoscy dziennikarze niezwykle rzadko widzą w nim głównego winowajcę. Po prostu robi swoją robotę najlepiej jak potrafi. No i czuje się mocny. Pewniakiem jest Wojtek Szczęsny? Boruc mógłby podsycić rywalizację, bo występujący na ławce rezerwowych Łukasz Fabiański i Przemysław Tytoń - z całym szacunkiem - w chwili obecnej nie dorastają mu do pięt. Podstawowy golkiper Arsenalu poczułby za plecami, na których nadrukowany jest numer jeden, oddech kogoś równego sobie. A gdyby nie daj Boże przydarzyła mu się jakaś kontuzja, Boruc mógłby, być może nawet bezboleśnie, zająć jego miejsce między reprezentacyjnymi słupkami.
Sam Boruc, typ niepokorny, zebrał się na to, żeby przyklęknąć na jedno kolano i uniżyć się do tego stopnia, aby zaprosić Smudę do konwersacji. Górę nad charakterem wziął patriotyzm. Chęć ponownego ubierania bluzy z orzełkiem na piersi. Boruc wyciągnął dłoń jako pierwszy. Selekcjoner spojrzał na nią z odrazą, po czym bezceremonialnie w jej stronę splunął.
– Nie wiem, ile razy muszę to jeszcze powtórzyć: dopóki ja jestem selekcjonerem, Boruc w reprezentacji Polski nie zagra. Zmarnował wszystko, zawiodłem się na nim.
Po takiej wiązance Borucowi zapewne w ogóle odechce się wracać do tematu. Jest zbyt ambitny. Zbyt pewny siebie, żeby latać za Smudą z bukietem kwiatów i bombonierką, przepraszając w nieskończoność. Jak sam powiedział, nie będzie zmieniać się pod wpływem chwili. Nawet kosztem występów (ewentualnie ławki rezerwowych) na historycznym turnieju. I bardzo dobrze. Niech selekcjoner robi to, co mu się podoba. To jego święte prawo.
Szkoda tylko, że kurczowo trzyma się danego słowa akurat w tej konkretnej sprawie. Akurat w tej… Tak właściwie to chyba tylko w tej.