"Fight Club 2": Tyler Durden w nowej formie
"Fight Club 2": Tyler Durden w nowej formie Fot. kadr z filmu "Fight Club"
Reklama.
„Fight Club” pojawił się na rynku w 1996, ale nie była to pierwsza książka Palahniuka. Wydawca najpierw odrzucił „Niewidzialne potwory”, patrzył zresztą także niezbyt entuzjastycznie na „Podziemny Krąg”. Powieść sprzedała się jednak dobrze, a dzięki wybitnej adaptacji Davida Finchera, która zyskała miano kultowej, literat ugruntował swoją pozycję. Od tamtego czasu napisał kilkanaście książek, dziś zaś proponuje swoim czytelnikom komiks, którego forma drastycznie odbiega od tego, do czego zdążył nas przyzwyczaić.
Początek zdaje się obiecujący. Bohater imieniem Sebastian ożenił się z Marlą, której spłodził syna. Spełnia się w roli przykładnego męża i ojca. Od lat bierze leki, dzięki którym Tyler – jego alter ego – przestał manifestować swą obecność. Sebastian stracił jednak dawną energię. Wiedzie monotonną, pozbawioną dreszczyku emocji egzystencję, którą wypełnia praca i kolejne dawki tabletek. Marla, która nigdy nie była do końca zrównoważona, ma tego dość – pragnie dzikiego i szalonego Tylera, który „przyrucha ją z powrotem do życia”. Potajemnie zmniejsza mężowi dawki leków, w efekcie czego Tyler „wraca do żywych”.
Fabuła wnosi niewiele względem książki, gdyż znów dostajemy historię o anarchii. Podczas gdy jednak w pierwszym „Fight Clubie” chodziło o – jakkolwiek szaloną – walkę z konsumpcjonizmem i korporacyjnym systemem, tak w kontynuacji sama idea przewrotu się rozmywa. Komiks pokazuje, że każda rewolucja pozostaje tylko wyniszczającym i nieludzkim procesem.
logo
"Fight Club 2": Tyler Durden w nowej formie Fot. Wyd. Niebieska Studnia
Palahniuk nawiązuje do ISIS i wojen na Bliskim Wschodzie. Daje do zrozumienia, że natężenie bliskowschodnich konfliktów sprawia, że osoba z zewnątrz staje się znieczulona na ich okrucieństwo. Współczucie zanika na rzecz zobojętnienia. Na marginesie, pierwszy przypadek rozjechania ludzi ciężarówką przez członka ISIS szokuje, ale kolejne doniesienie o takim zdarzeniu wstrząsa nami w mniejszym stopniu.
Mamy poważne tematy, ale najbardziej widoczne jest, że wszystko potraktowano z ogromnym przymrużeniem oka. Palahniuka zawsze cechował taki styl, ale w wypadku „Fight Clubu 2” przeszedł samego siebie. Jest nadzwyczaj groteskowo, lecz niekoniecznie zabawnie. Wiele elementów, które w zamierzeniu miały wzbudzać wesołość, było dla mnie męczących i nazbyt przerysowanych, a czasem – po prostu prymitywnych. Autor tworzy nieprawdopodobne pomysły (olbrzym mieszkający pod ziemią; mężczyzna walczący z żołnierzami za pomocą... swoich ogromnych piersi) i pozbawia fabułę realizmu. Pewien autentyzm cechował, mimo że przerysowaną, książkę, co pozwalało na utożsamienie się z postaciami.
Co więcej, literat robi rzecz niezrozumiałą – zamiast tworzyć kolejne wątki fabularne na temat powrotu Tylera, dodaje liczne wstawki ze samym sobą o tym, jak... pracuje nad komiksem. W zamierzaniu autoironiczne i komiczne plansze rzadko okazują się interesujące. Przemawiają wyłącznie za brakiem pomysłu scenarzysty na wypełnienie kolejnych stron.
Jeśli zaś chodzi o stronę wizualną komiksu, to rysunki są proste i nie wyróżniają się niczym szczególnym. Ich twórcą jest Cameron Stewart, który narysował komiksy „Batgirl”, „Batman & Robin” czy „Assassin's Creed”. Irytuje umieszczenie na niektórych dymkach tabletek, które zasłaniają tekst. W teorii ma to pokazać niepełną świadomość bohatera, ale w praktyce tylko utrudnia odbiór historii. O wiele ciekawiej wyglądają okładki poszczególnych tomów autorstwa Davida Macka – utrzymane w surrealistycznym tonie, pełne detali i niedosłowne. To zdecydowanie najmocniejszy punkt „Fight Clubu 2”.
logo
"Fight Club 2": Tyler Durden w nowej formie Fot. Wyd. Niebieska Studnia
Komiks ukazał się w dziesięciu tomach; przygotowano także „numer zerowy”, przypominający finał „Fight Clubu”. Początkowo wydano wszystkie tomy oddzielnie, a obecnie dostępne jest także wydanie zbiorcze w twardej oprawie. Zawiera ono dodatkowo ciekawe wprowadzenie i informacje o autorach. Wszystkie strony wydrukowano na śliskim papierze, podczas gdy pojedyncze tomy drukowano z wykorzystaniem zwykłego papieru, który – choć mniej elegancki – bardziej sprzyja czytaniu.
Ładnie wydana edycja zbiorcza nie rekompensuje stosunkowo ubogiej treści. Palahniuk jest godny uwagi jako pisarz, jako zaś scenarzysta komiksowy wypada miernie, mimo to zdążył już zapowiedzieć „Fight Club 3”. Szkoda, że – skoro koniecznie chciał kontynuacji swojej słynnej książki – nie napisał porządnej powieści, tylko postanowił rozmieniać się na drobne.