
Ostatnio przypomniałem sobie wybrane filmy z Arnoldem Schwarzeneggerem. I na przykład w takim „Komando” od słynnego aktora naturalniej wypadła dziewczynka, ale jakkolwiek nie psuło to bardzo przyjemnego seansu. Z „Herkulesem w Nowym Jorku” (1969) jest podobnie: Schwarzenegger w swoim filmowym debiucie gra jeszcze słabiej, a sama produkcja okazuje się gorsza od historii niezniszczalnego komandosa, mimo to nadal bawi i ma pewien urok.
REKLAMA
Po trzykrotnym zdobyciu tytułu Mister Universe dla Schwarzeneggera, przybywającego z Austrii na teren USA, gdzie zaskoczyło go wiele, a zwłaszcza kobiety depilujące nogi, nadarzyła się niepowtarzalna okazja – poszukiwano kulturysty do filmu i Joe Weider, jego mentor oraz agent, polecił go producentom. Na drodze do aktorskiego debiutu stanął mu jednak były Mister America, Dennis Tinerino, bo to o niego zabiegali wspomniani filmowcy. Ale Weider nie dał za wygraną i podstępnie powiedział im przez telefon, że Schwarzenegger był w Wiedniu aktorem szekspirowskim, co było oczywistą bzdurą, więc powinni wybrać właśnie jego. Wreszcie w trakcie spotkania z producentami, gdzie Weider umiejętnie się targował, wywalczono dla Austriaka rolę Herkulesa – i tak rozpoczęła się wielka aktorska kariera 22-latka z ogromnymi marzeniami.
Początki młodego kulturysty przed kamerą nie były jednak najłatwiejsze. I to nawet pomimo tego, że producenci zatrudnili dla Schwarzeneggera nauczyciela gry aktorskiej i specjalistę od wymowy. Dwa tygodnie pod ich okiem dały bowiem niewielkie efekty – przez ten nieznaczny okres trudno było o widoczną poprawę słabego angielskiego i porządny warsztat aktorski. Dlatego siłą rzeczy sportowiec nie bardzo wiedział, czego od niego się oczekuje, miał problem z pełnym zrozumieniem scenariusza, a jego zachowanie na planie bywało czasem mało profesjonalne. Granie dostarczyło mu jednak sporego ubawu. Film opowiadał bowiem humorystyczną historię Herkulesa, opuszczającego, ku zdenerwowaniu Zeusa, Olimp i trafiającego do Nowego Jorku – metropolii, w której wszystko jest inne od tego, co dotychczas znał.
Bohater zachowuje się więc dziwacznie w nowym otoczeniu, co – w połączeniu z toporną grą aktorską i specyficznym akcentem Schwarzeneggera – okazuje się najzabawniejsze. Przykładowo, kiedy Herkules podczas zwiedzania miasta dostrzega plakat filmu o sobie samym, zdenerwowany zdejmuje bluzę i, eksponując klatę, pokazuje nowej towarzyszce, że aktor z grafiki nie jest do niego podobny. Z kolei gdy spotyka jej chłopaka, bezceremonialnie pyta, czy to kochanek dziewczyny, a to owocuje komiczną sytuacją. Mało wyszukany humor jest nieodłącznym elementem „Herkulesa w Nowym Jorku”, ale wiele przedstawionych sytuacji okazuje się tak absurdalnych i zarazem kiepsko nakręconych, że płynie z tego po prostu czysta frajda.
W przetrwaniu na terenie Nowego Jorku, poza wspomnianą towarzyszką, Herkulesowi pomaga fajtłapowaty sprzedawca precli Pretzie – ciekawie w tej roli wypadł znacznie starszy od Schwarzeneggera artysta komediowy Arnold Stang. Obie postacie zostały widocznie skontrastowane: obok pewnego siebie, wysportowanego i masywnego Herkulesa stanął nieco zalękniony i chuderlawy, ale poczciwy przyjaciel. I podczas gdy Pretzie rozwiązuje problemy polubownie, syn Zeusa lepiej radzi sobie z kłopotami dzięki sile fizycznej. Bawią nawet sceny walk, ponieważ zostały na tyle nieudolnie zrealizowane, że mimochodem stają się komiczne, jak na przykład starcie Herkulesa z kilkoma osiłkami, przypominające przepychanki dzieci w piaskownicy, a nie prawdziwą bójkę.
„Herkules w Nowym Jorku” nie jest filmem pełnym błyskotliwego humoru, za to naszpikowanym niedorzecznymi scenami, lecz dla mnie okazał się on niezłą odskocznią od ambitniejszego kina. Pełno tu kiczu i słabo zrealizowanych scen akcji, jednak w tym niedopracowaniu tkwi sporo zabawy i odrobina uroku – był to pierwszy film Arthura Allana Seidelmana i czuje się tu pasję początkującego, nieco nieporadnego i dopiero odkrywającego reżyserię autora. Poza tym oglądanie, jak radził sobie na początku kariery filmowej Schwarzenegger, jest samo w sobie ciekawym (i przy okazji zabawnym) doświadczeniem.
Kontakt z autorem:
piotr.burakowski@interia.pl
piotr.burakowski@interia.pl
