Nocna jazda bezczelnego i bezkarnego kierowcy w Warszawie przypomniała mi o tym, co w naszym systemie ruchu drogowego źle działa. Policja drogowa i prawo o ruchu drogowym, mimo pozorów nowoczesności, nadal mentalnie tkwią w socjalistycznym bagnie.
REKLAMA
Dziś się mocno zdenerwowałem, przez chwilę. Robię w życiu w kontrolowanych warunkach wiele ryzykownych rzeczy, ale tym razem błyskawicznie strzeliły mi wszystkie bezpieczniki w mózgu. Sto metrów od miejsca, gdzie wczoraj emeryt zabił dziecko na pasach, inny 70-latek wymusił na mnie pierwszeństwo, nie odwracając głowy wjechał mi przed maskę i przejechał w poprzek trzy pasy ruchu. Gdy na niego zatrąbiłem, zaczął krzyczeć i wygrażać mi pięścią. Na tym samym odcinku ursynowskiej Alei KEN w Warszawie, gdy przepuszczam pieszych na jednym z licznych przejść, zawsze wyprzedza mnie zniecierpliwiony emeryt albo wystrojona pani w żakiecie. Nie dresiarz w zaszpachlowanym trupie na gaz LPG, tylko pozbawiony refleksu, spostrzegawczości i rozsądku człowiek, który być może za prześladowanie innych za czasów PRL pobiera dziś emeryturę. Z naszych podatków. Albo godna szacunku pewna siebie pracownica korporacji. Która zawsze jeździ lewym pasem, "bo tak bezpieczniej".
Wymuszanie pierwszeństwa w ostatnim czasie stało się regułą, a nie wyjątkiem. Pokonuję miesięcznie kilka tysięcy kilometrów po drogach całej Polski i nikt już nawet nie odwraca głowy. Nikt. Zielona strzałka stała się zielonym światłem, niech się martwi ten frajer w błyszczącym samochodzie, który jest na tyle głupi, by jeździć tylko na zielonym. Gdy ktoś zaprotestuje, wymuszający pierwszeństwo zawsze jest oburzony.
Ale cóż, on wie na pewno, że nawet wtedy, gdy wyjedzie komuś na styk pod maskę, a ten ktoś go uderzy, to na podstawie zasad polskiego ruchu drogowego wjeżdżający w tył innego auta będzie zawsze winien. Nigdy nie widziałem filmu z wideorejestratora policyjnego, z radiowozu, który na sygnale ruszył za wymuszającym w żółwim tempie pierwszeństwo emerycie. Bo policjanci nigdy tego nie robią - "znikoma szkodliwość" i pogorszenie skuteczności pracy. Tajemnicą poliszynela jest, że kierownictwo policji naciska drogówkę, by starała się przyznawać mandaty wyłącznie najwyższe, za jazdę z prędkością o 50 km/h wyższą od dopuszczalnej. Najłatwiej takie mandaty łowić na prostej, pozbawionej jednopoziomowych skrzyżowań drodze dwujezdniowej, od zjazdu do zjazdu. Tam nigdy nie ma miejsca najbardziej typowy dla Polski wypadek śmiertelny, czyli zderzenie czołowe na drodze jednojezdniowej, i co z tego. Za pijanym rowerzystą jechać - kłopot, za litewskim TIR-owcem, który spycha auta osobowe na barierę - kłopot, za niedołężnym emerytem, któremu powinno odebrać się prawo jazdy - kłopot. Lepiej wzmacniać budżet państwa na prostej, pustej drodze.
I ta "szkodliwość społeczna", termin wprowadzony do polskiego prawa w czasach stalinowskich. Co dziwne, od 1989 roku żadna partia nie próbowała tego terminu z kodeksów usunąć. Stworzono go kiedyś po to, by można było zwolnić do domu biednego robotnika, który bogatemu burżujowi zabrał lampowe radio. Społeczna szkodliwość wypływa co jakiś czas, gdy mowa o kimś, kto ma w Polsce jakiś przedziwny immunitet. Pani z Mercedesa CLS, która pijana wjeżdża do przejścia podziemnego w Warszawie i nikt nie umie jej ukarać. Osobnik w białym M3, który zamiast pokazać, że umie bezbłędnie technicznie jechać szybko, ładuje się na skrzyżowania na czerwonym świetle, jeździ pod prąd i wali na pewniaka przez przejścia dla pieszych, na których przez przypadek nie ma ludzi. Policja na zmianę twierdzi, że go schwyta i odda prokuraturze, i że nic się nie da zrobić, bo on już nie ma prawa jazdy, a poprzednie postępowanie umorzono. Słyszę w radiu, że policja "nie może przecież bez zgody stosownych organów ani śledzić podejrzanego, ani go podsłuchiwać". Czyżby? Może się mylę, ale zdaje się, że policja skarbowa od dawna bez nakazu grzebie w naszych kontach bankowych i billingach telefonicznych, nie można więc kazać im sprawdzić, skąd człowiek ten ma pieniądze na swoje samochody? Skoro da się podsłuchiwać dziennikarzy, którzy nie są podejrzanymi w żadnej sprawie, poważnie nie można namierzyć jednego gówniarza? Ciekawe, czy jest spokrewniony z pijącą paniusią z CLS-a. A jeśli to prawda, że ma "żółte papiery", to może warto skorzystać ze starej ustawy i umieścić pana w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym. Z tego, co pamiętam, taka możliwość jest.
Zawsze, gdy trafiam na naprawdę groźną sytuację na drodze, zastanawiam się, czy jest ona wykrywalna przez policję przed faktem wypadku. Przecież można u nas całe życie jeździć na czerwonym świetle i nigdy nie przekroczyć dopuszczalnej prędkości, a nigdy nie zostanie się ukaranym. Można po utracie prawa jazdy nadal jeździć i nie zostanie się ukaranym. Można cofać na rondzie, i nigdy nie zostać ukaranym. Można wymuszać pierwszeństwo i wpadać między pieszych, ale jeśli wszyscy uciekną na czas, nigdy nie zostanie się ukaranym.
Gdyby zadaniem policji, narzuconym przez polityków, naprawdę było ratowanie życia ludzi korzystających z sieci dróg, to panowie z lśniącego Opla, którzy ostatnio podjeżdżając mi do zderzaka, daremnie próbowali zmusić mnie do przekroczenia dozwolonej prędkości, albo ci z Volkswagena, którzy robili to samo w innym rejonie Polski, ruszaliby z kopyta za kretynem jadącym lewym pasem po pustej autostradzie, za dziadkiem jadącym pod prąd bez świateł, za litewskimi laweciarzami, przed którymi trzeba uciekać jak najdalej, za eleganckimi paniami w służbowych autach, które uważają, że sygnalizacja świetlna jest dla tych innych.
Dlaczego wideorejestratory nie posuwają się powolutku w miejskich korkach, rejestrując zachowanie ludzi, robiących rzeczy karygodne przy 10 km/h? Dlaczego załoga radiowozu z wideorejestratorem nie zatrzymuje "winowajcy" natychmiast po pierwszym malutkim wykroczeniu, tylko pędzi za nim, kolekcjonując dowody następnych i chwali się tym potem w mediach? Przecież pozwala mu się na kontynuowanie zagrożenia… Nie oszukujmy się, z bezpieczeństwem niewiele to ma wspólnego. Podobnie jak fotoradary, których nikt jakoś nie stawia między wsiami, nikt tam też nie zaczaja się na pijanych kierowców.
Polskie prawo o ruchu drogowym nadal tak naprawdę nie potrafi opisać prawideł zachowania na drodze dwujezdniowej, czego najlepszym dowodem jest zachowanie samej policji na tych drogach. Nadal nie ma nakazu poruszania się prawym pasem, gdy ten jest pusty - czyżby błyskotliwy ustawodawca liczył na to, że koncepcja Bieruta wróci i nagle obywatelom zabroni się posiadania prywatnych samochodów? Komu zależy na tym, by nie normować zachowania na drodze na poziomie XXI wieku?
Wystarczy przetłumaczyć na polski niemiecki kodeks drogowy StVO i policja będzie musiała się nauczyć inteligentnych procedur i dbania o płynność ruchu tudzież bezpieczeństwo. Dlaczego zamiast zabronić jazdy lewym pasem na pustej autostradzie pozwala się na wyprzedzanie z prawej? Przecież to absurd, w przepisach ruchu drogowego chodzi o przewidywalność. Idąc tym samym tropem, pozwólmy na jazdę na czerwonym świetle, bo przecież tak wiele osób to już robi.
Facet w białym BMW jest kretynem, bo gdyby był dobrym kierowcą, miałby licencję sportową i niszczyłby konkurentów w uczciwej walce. Jest objawem mitu na temat bezpieczeństwa na polskich drogach, drogach, gdzie socjalistyczny fundament ma unieść nowoczesną, pozornie piękną nadbudowę. Ale nawet najdroższy radiowóz z wideorejestratorem nic nie zmieni, jeśli nadal u podstaw wszelkiej analizy leży głębokie przeświadczenie, że jedynym godnym uwagi wykroczeniem drogowym jest przekroczenie dozwolonej prędkości. Jeśli można u nas legalnie wsadzić do więzienia kogoś, kto ukradł w sklepie przedmiot wart 1,99 złotego, to na pewno można tak zmienić prawo, by zamiast pobierać podatek drogowy rękami policji, postarać się wyeliminować zagrożenia, które w micie o zabijającej wszystkich prędkości się nie mieszczą. Najstraszliwsze, najgroźniejsze rzeczy bohater z internetu robi wtedy, gdy jedzie dość wolno.
Chciałbym zobaczyć kiedyś, że policja w nieoznakowanym radiowozie rusza za kimś, kto jedzie skrajnie niebezpiecznie, ale powoli.
