
Reklama.
Tak Mercedes, jak i BMW w ostatnich latach dopasowały techniczną stronę swoich samochodów do nowego rodzaju klienteli: więcej elektroniki (która jest o niebo tańsza od rozwiązań mechanicznych), lepsze faktury materiałów w kabinach, plus znacznie tańsze rozwiązania silników i podwozi. BMW jednak w tej ostatniej dziedzinie według mnie posunęło się za daleko, zakładając, że klienci bawarskiej marki, tak jak klienci Audi, uwierzą, że jeśli auto ma piękne w dotyku przełączniki, to pod jego nadwoziem kryje się wyrafinowana technika.
Dawno nie miałem okazji spędzić czasu z jakimkolwiek Mercedesem, tym chętniej więc zasiadłem za kierownicą aktualnej klasy C Coupe w wersji C 250. Muszę przyznać, że podoba mi się ten design, sprawiający, że nabywcy tańszych modeli czują, że dzielą estetykę z klasą S. Materiały we wnętrzu także w dotyku nie rozczarowują, a opcjonalne audio niemieckiej marki Burmester relaksuje. Te wszystkie drugorzędowe cechy pozwalają zapomnieć, że pod maską pracuje 4-cylindrowy turbodoładowany silnik benzynowy o pojemności 2 litrów, osiągający moc 208 KM. Osiągi, niczego sobie, niecałe 7 sekund do setki i maksymalna 250 km/h, ale nie są one najważniejsze: harmonia pracy całości może zadowolić, choć silnikowi brakuje szlachetnego pod względem akustycznym brzmienia. 7-biegowa automatyczna przekładnia, jak zwykle u Mercedesa, jest jednym z największym atutów samochodu.
Ma też wady, dwie. Pierwsza, ważniejsza, to praca zawieszenia w sytuacjach, gdy zmusza się je do intensywniejszego działania, na seriach krótkich nierówności i w zakręcie, traci wtedy rezon i przestaje gładko tłumić drgania. Nie jest tak tragicznie jak w niektórych nowych modelach BMW, ale widać oszczędności. A druga wada? W warunkach polskiej zimy biały Mercedes łatwo się brudzi.