
Reklama.
Już pierwsze linijki tekstu („Wyniki europejskiego badania Sialon II ogłoszono dopiero teraz, choć przeprowadzono je już trzy lata temu”) wywołują poczucie zagrożenia. Czyżby dane były tak niewygodne, że ktoś opóźnia ich publikację? A może majsterkowano przy wynikach? Fakt, że rezultaty z projektu badawczego realizowanego w 12 miastach Europy publikowane są trzy lata po zebraniu danych dla kogokolwiek mającego cokolwiek wspólnego z nauką nie jest niczym nadzwyczajnym. Przeciętny doktorat trwa dłużej, a na publikację w prestiżowym dzienniku czekać trzeba wiele miesięcy.
Autor straszy w tytule i na początku tekstu, ale już później czytamy, że jednak – na skalę europejską – odsetek zakażeń HIV wśród bywalców klubów LGBT w Polsce (7,2 proc.) jest stosunkowo niski. Dla porównania pośród mężczyzn przebadanych w Bukareszcie z HIV żyje 18 proc., w Brighton 17,6 proc., w Lizbonie – 17,1 proc., a w Barcelonie – 14,2. Fakt faktem, odsetek 7,2 proc. zakażonych w Polsce jest ciągle znacząco wyższy od średniej krajowej (jak podaje autor, z danych Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego - Państwowego Zakładu Higieny wynika, że w kraju wszystkich żyjących z HIV lub chorych na AIDS jest 19 tys. osób, czyli pół promila populacji).
Jaka jest przyczyna wysokiego stopnia zakażenia HIV wśród bywalców klubów? Dla autora odpowiedź jest oczywista: seksualne rozpasanie. Najwygodniej zacytować wypowiedź byłego wiceministra zdrowia Igora Radziewicza-Winnickiego: „Przedstawiciele tej populacji w celu realizacji swoich potrzeb seksualnych prowadzą niebezpieczny styl życia. Mają dużą liczbę partnerów i uprawiają seks bez zabezpieczeń, co przekłada się na większą liczbę zakażeń". Czyli wracamy do koncepcji grup ryzyka. A tych w nauce i profilaktyce nt. HIV/AIDS nie używa się od dawna (Studio Psychologii Zdrowia na stronie Rodzina Na Plus, tłumaczy, że „zakażenie „wymknęło się” z tych grup i może dotyczyć każdej osoby, która choćby raz miała kontakt seksualny”). Potwierdzają to badania. W różnych krajach, na zakażenie najbardziej (ale nie wyłącznie) narażone są różne segmenty populacji, w tym dzieci (w trakcie porodu lub w wyniku gwałtu), osoby młode, czy heteroseksualne kobiety. W Malawi, kraju o największym odsetku osób żyjących z HIV na świecie (10,3 proc, ok. 980 tys. osób), niezabezpieczone heteroseksualne stosunki płciowe są przyczyną 88 proc. nowych zakażeń HIV.
Żeby nie było, autor artykułu zauważa, że HIV zakazić się można również nie będąc gejem. Przyczyną nie jest jednak po prostu heteroseksualny seks bez gumy. O nie! Winni są biseksualni mężczyźni. I tutaj, na poparcie tezy kolejny wygodny cytat - wypowiedź dyrektorki Krajowego Centrum ds. AIDS Anny Marzec-Bogusławskiej, według której „wśród mężczyzn utrzymujących stosunki z mężczyznami istnieje tzw. populacja pomostowa. To mężczyźni biseksualni, za których pośrednictwem problemy zdrowotne z tego środowiska przekładają się na populację heteroseksualną". Czekam kiedy inne problemy zdrowotne osób LGBT – np. depresja, samookaleczanie się i próby samobójcze, nowotwory wątroby, piersi czy szyjki macicy – zaczną przenosić się na resztę populacji. Ba! Może heterycy zaczną zakażać się homoseksualnością? Ponoć geje są trendsetterami, a według niektórych homoseksualność to choroba (nota bene: Światowa Organizacja Zdrowia, która homoseksualność wykreśliła ze spisu chorób i zaburzeń psychicznych lata temu, ogłosiła niedawno, że wykreślić stamtąd zamierza również transseksualność; wcześniej zrobiła to już Dania).
Do plusów zaliczyć trzeba to, że w Warszawie 100 proc. mężczyzn, u których w przeszłości stwierdzono zakażenie HIV, jest objętych terapią antyretrowirusową. Do minusów – kulejącą profilaktykę, co w swoim raporcie podkreślała Najwyższa Izba Kontroli. Ile nas to kosztuje? Według MZ średni koszt leczenia i diagnostyki jednej osoby to 42 tys. zł. To połowa kosztów kampanii, która przed zakażeniem uratować mogła wielu młodych ludzi. (Warto zwrócić uwagę, że koszty leczenia w Polsce wydają się być zaniżone. Dla porównania w Wielkiej Brytanii koszt leczenia jednej osoby wynosi średnio między 280 a 360 tys. funtów, czyli ok. 1,43 – 1,84 mln zł).
Jak zaważa red. Ferlecki, jak dotąd jedynym dużym programem, mającym szansę dotrzeć do bywalców klubów LGBT, był zainaugurowany w 2013 roku „Seks w moim mieście" (realizowany m.in. przez Lambdę Warszawa). Okazuje się jednak, że Krajowe Centrum ds. AIDS, początkowo zaangażowane w kampanię, ostatecznie się z niego wycofało. Co było powodem? Krytyka programu w mediach. Które medium oburzyło się jako pierwsze? Rzeczpospolita, ustami red. Ferleckiego. Ten, choć dziś użala się na brak profilaktyki HIV/AIDS, w 2013 wysmarował teksty o tytułach "Portal porno do walki z epidemią" i "Państwo edukuje gejów za pieniądze podatników". Ten drugi zaczynał się od słów „Wulgarne opisy seksu analnego i instruktaż zażywania narkotyków – to elementy akcji przeciw AIDS za pieniądze podatników”.
Oba artykuły przyczyniły się do zamknięcia strony kampanii i wycofania się przez Ministerstwo Zdrowia (któremu podlega Krajowe Centrum ds. AIDS) z finansowania projektu. Ostatecznie, organizacje wznowiły działania własnymi siłami. Dziennikarz Jakub Janiszewski, autor książki "Kto w Polsce ma HIV", mówił wtedy: - Na zachodzie takie kampanie robi się od lat 90., a u nas kampania przygotowana przez Lambdę to pierwsza, która faktycznie starała się trafić do tej grupy odbiorców. Jeżeli chce się faktycznie zadziałać w sprawie zmiany sytuacji, to nie można wybierać półśrodków, tylko trzeba nazywać problemy po imieniu i używać języka, który faktycznie trafi do osób, które są najbardziej narażone.
A więc droga Rzepo i drogi redaktorze Ferlecki. Śmiało możecie powiedzieć „Brawo MY!”. Dobrze wiedzieliście, że “Seks w moim mieście” był jedną z niewielu kampanii mających szansę ograniczyć liczbę zakażeń wśród młodych gejów, a mimo to doprowadziliście do zabrania jej finansowania. Teraz straszycie, że „HIV atakuje w klubach dla gejów”. Atakuje, bo nie ma profilaktyki. Nie ma profilaktyki, bo ta była, według was, szkodliwa i niegodna finansowania z publicznych pieniędzy. A ja uważam, że niegodne i szkodliwe są wasze działania. Przyczyniając się do likwidacji profilaktyki, pośrednio możecie przyczyniać się do zwiększenia liczby zakażeń. A pieniądze z budżetu, zamiast iść na edukację, idą na leczenie, co nas wszystkich kosztuje więcej. Ale to was nie interesuje. Bo wy nie troszczycie się o wspólną kasę, tylko o własne interesy.