Tekst powstał po publikacji Newsweeka na temat pochodzenia potencjalnej Pierwszej Damy.
Pierwotnie opublikowany na moim blogu piotrkadlcik.pl. Do jego powtórnej publikacji zachęcił mnie tekst, który pojawił się w Gazecie Wyborczej: Skąd w PiS nerwowość na wieść o teściu Dudy? Dla jego elektoratu żydowskie pochodzenie to sprawa podejrzana.
Ilu żydowskich skrzypków ma twoja orkiestra
W anegdocie z lat siedemdziesiątych radziecki dyrygent przekonywał dyrygenta z Nowego Jorku , że skoro ma siedmiu żydowskich skrzypków w swojej orkiestrze, to w Związku Radzieckim nie ma antysemityzmu. Nowojorski dyrygent nie wiedział ilu ma Żydów w swoim zespole.
I tak być powinno.
Ze szczerym zadowoleniem odnotowywałem brak reakcji na salonowe bączki puszczane od czasu do czasu przez media odnośnie pochodzenia aktualnej Pierwszej Damy. Brak medialnych reakcji skłaniał mnie do myślenia, że jednak istnieje coś takiego, jak zasady dziennikarskie. Nabyty cynizm sugerował raczej wewnętrzną umowę, że o pewnych rzeczach nie piszemy. Nieważne – liczył się efekt końcowy.
Pewnie dlatego tak mnie zaskoczył artykuł w Newsweeku (ostatecznie nad wyraz poważnej gazecie) zwracający z wdziękiem słonia na wystawie waz z epoki Ming, uwagę na pochodzenie kandydatki na kolejną Pierwszą Damę.
To było pierwsze zaskoczenie – kolejnym stała się medialna burza wokół artykułu.
Żeby było jasne – nie uważam jego autorów za antysemitów – ani ich znam, ani też nie uważam, że wytknięcie komuś żydowskiego pochodzenia to oznaka antysemityzmu. Ten rodzaj klasyfikacji jest dla mnie jakościowo tożsamy z dziadkiem z Wehrmachtu – ni mniej, ni więcej. I podobnie świadczy o opiniującym.
Artykuł nie został napisany przez antysemitów, natomiast w mojej opinii jego zadaniem było zwrócenie uwagi potencjalnych wyborców kandydata na ten element z jego życiorysu, który mógłby skłonić ich do zmiany zdania.
A to już jest zwyczajnie niesmaczne.
Niesmaczna jest również burza medialna (chociaż bardziej adekwatnym wydaje się tu angielskie określenie shitstorm), która rozpętała się w wyniku newsweekowego artykułu. Zignorowanie puszczonego przez w medialnej rzeczywistości bąka drastycznie ograniczyłoby zasięg jego rażenia, natomiast medialny wrzask – ten za – i przeciw- gwarantuje jedno – że z uwagami o nie aryjskości potencjalnej Pierwszej Damy zapoznał się każdy – nawet jeśli nie wydaje na Newsweeka.
W tym miejscu powinienem wdać się w rozważania, dlaczego jedne publikacje są konsekwentnie wyciszane, a inne osiągają wymiar ogólnokrajowy, ale pozostawię raczej czytelnikom tego tekstu pole do własnej imaginacji.
Zastanawiam się tylko, czy kiedykolwiek dojdziemy w naszej rzeczywistości do etapu, w którym od pochodzenia skrzypka ważniejsze będzie, jak gra.