Pozwolę sobie dziś odejść nieco od tematyki zdrowia seksualnego, ponieważ z powodów zawodowych zapoznałem się ze słowem do rodziców, które znajduje się na końcu podręcznika do klasy II szkoły podstawowej. Podręcznik ten to „Odkrywam siebie i świat” wydawnictwa MAC.

REKLAMA
Tekst zaczyna się zdaniem „Ambicją każdej mamy są święta w dokładnie wysprzątanym domu, przy zasłanym nieskazitelnie białym obrusem stole, uginającym się pod wigilijnymi daniami [...]”. Dalej czytamy: „Pan domu zły, bo musi wycierać sztućce, na których pozostały po myciu białe plamy. Wystarczy jedno słowo, by doszło do eksplozji”. Jak wam mało, to dalej znajdują się sugestie, jak to mama powinna robić barszczowe uszka do 5-tej rano, albo żeby z sąsiadką wymieniła się opieką nad dziećmi (jeden dzień ona, drugi dzień ty). No w końcu, żeby się nie przemęczyć może ewentualnie zrezygnować z upieczenia dwóch ciast. Tata natomiast – oczywiście w ramach pomaganie matce – może pójść z dziećmi do kina.
Pomijam już to, że zawartość tych podręczników jest dramatycznie zła. Większość poleceń do zadań jest niezrozumiała. Zadania z matematyki pozbawione tego, co najważniejsze – logiki. Mogę przełknąć to, że cała tematyka książki kręci się wyłącznie wokół świąt katolickich – w końcu pamiętam w jakim żyję kraju. Ale już te chore wciski o tym, co jest marzeniem „każdej mamy”, jaką się jej wyznacza rolę, to już jest dla mnie trochę za dużo.
Po co wprowadzać edukację seksualną do szkół? Wystarczy usunąć z podręczników stereotypy. Wystarczy pokazać, że zima nie składa się z przygotowań do świąt. Że przełom grudnia i stycznia to nie tylko święta katolickie. Że w Polsce są różne typy relacji rodzinnych. Są rodziny wielokulturowe, rodziny niepełne. Zamiast dodawać godziny – może odjąć bzdur? Wyjdzie taniej.
Jeśli macie jakikolwiek wpływ na to jakie podręczniki są wybierane przez nauczycieli dla waszych dzieci, spróbujcie je najpierw przejrzeć.