Upadek wartości, brak właściwej opieki, brak reakcji na niepokojące sygnały, niedożywienie dzieci, niedokształcenie dzieci, za długie wakacje, brak opieki nad dziećmi w wakacje, ferie, święta, segregacja, prześladowanie i przemoc. Leniwi i niekompetentni nauczyciele wyciągający łapę po państwowe pieniądze. Taki jest obraz polskiej szkoły w polskich mediach.

REKLAMA
Od ponad roku obserwuję pochód innowacyjnej myśli dotyczącej polskiego systemu oświaty. Medialnej wrzawie wokół tego tematu przewodniczy Gazeta Wyborcza piórem oddelegowanej do tematu dziennikarki. Ostatnio do tematu dopisuje się jeszcze histeria wokół obniżenia wieku obowiązku szkolnego. Na pewno polska szkoła nie jest idealna. Pozwolę sobie jednak na stwierdzenie, że w całym tym dyskursie pomija się parę istotnych spraw.
Szkoły, do których miałem przyjemność lub nieprzyjemność uczęszczać miały zadanie nauczać. Robiły to oczywiście z różnym sukcesem, ale niewątpliwie ich działalność koncentrowała się na tym zadaniu. Jestem bardzo szczęśliwy i dumny z tego powodu, że uczono mnie wiedzy encyklopedycznej, nieważnych faktów, niepotrzebnych wzorów i równań. Dzięki tej wiedzy nie stoję bezradnie wobec zadań, które stawiają przede mną różni pracodawcy. Ba – nawet jak widać jestem w stanie napisać parę, w miarę poprawnych zdań. Może udaje mi się to dlatego, że szkoły do których uczęszczałem realizowały to, do czego były powołane. Do przekazywania wiedzy. W opozycji do tego stoją obecne oczekiwania społeczne wobec szkoły. Trudno je nazwać realistycznymi, a jeszcze trudniej – dojrzałymi. Jeśli szkoła ma zajmować się problemami osób ubogich, niedożywieniem, brakiem pieniędzy na podręczniki, to tu się pytam – od czego są Ośrodki Pomocy Społecznej? Jeśli szkoła ma się zajmować rekolekcjami, nauką mycia zębów, kasowania biletów w tramwajach, opieką nad dziećmi w wakacje i święta, nauką wchodzenia w interakcje społeczne, jedzenia widelcem i łyżką, to od czego są rodzice? Jeśli w szkoła ma posiadać program terapeutyczny dla dzieci i młodzieży wymagającej specjalnej opieki lub terapii, to od czego są poradnie psychologiczno-pedagogiczne czy terapii uzależnień? Coś niedobrego się dzieje, jeśli instytucje czy rodzice delegują swoje obowiązki na szkołę – na dodatek przy wtórującym chórze urzędników państwowych i samorządowych. Dla tych ostatnich jest to szczególnie wygodne. Można nie płacić za nadgodziny, za pracę w nocy (wycieczki szkolne, „zielone szkoły”). Można zwiększać pensum – słabość nauczycielskich związków zawodowych jest tu aż nadto widoczna. Można łechtać ego nauczycieli wciskając im coraz to więcej obowiązków wychowawczych. Tylko gdzie w tym wszystkim jest nauczanie?
Po upadku komunizmu wizja szkolnictwa w Polsce zmierza w stronę totalitaryzmu. Instytucji-kombinatu od dzieci. Niestety odbija się to i na poziomie kształcenia jak i jakości usług szkoły. I nie są to moje niekompetentne obserwacje, ale opinie choćby nauczycieli akademickich, czy w końcu pracodawców.
Zdaję sobie sprawę, że w kryzysie trudno jest znajdować fundusze na usługi publiczne. Może jednak trzeba wykorzystać tą szansę i uciec „do przodu”? Zamiast zamykać szkoły i łączyć klasy – pozwolić na to, żeby klasy były mniej liczne. Na pewno wzrośnie wtedy jakość kształcenia i opieki. Lepiej wykształcone społeczeństwo przyszłości może być rozwiązaniem problemu przyszłych rent i emerytur. Może rodzice powinni wziąć na siebie odpowiedzialność za wychowanie swoich dzieci? Tu mówię również o kwestiach religijności, wiedzy o seksualności czy umiejętności wchodzenia i radzenia sobie w relacjach międzyludzkich. Zdaję sobie jednocześnie sprawę, że obecny świat jest inny od tego, w którym miałem okazję dorastać. Uważam jednak, że należy przywrócić szkole przypisane jej zadania edukacyjne. Czy wszyscy bylibyśmy szczęśliwsi, gdyby Coca-Cola oprócz produkcji przecukrzonych napojów zajmowała się produkcją samochodów? Coś co jest do wszystkiego nie może być we wszystkim dobre. Niech szkoła po prostu uczy!
Miłego długiego weekendu Państwu życzę!