Marek Kozioł pod koniec stycznia podpisał kontrakt z Zagłębiem Lubin. Niby nic nadzwyczajnego. Chłopak wykorzystał szansę, sprawdził przepisy, przypomniał sobie o „prawie Bosmana” i odpowiednio zarobił. Czyli wszystko jest OK, przynajmniej w teorii.
REKLAMA
Rozgoryczony jest Andrzej Danek, prezes Sandecji. Pluje jadem na lewo i na prawo. Oczywiście wścieka się, gdyż nie zarobi na swoim bramkarzu. „Swój” to słowo klucz. Kontrakt obowiązuje, ale zgodnie z przepisami zawodnik ma prawo na pół roku przed jego wygaśnięciem zapewnić sobie dalszą przyszłość. Tym bardziej śmieszą słowa płynące z prezesowskich ust: - Najpierw powinny porozumieć się kluby, a następnie zawodnik z Zagłębiem
Po co? Niby czemu Kozioł miał przychodzić i prosić się? Tym bardziej, że jeszcze kilka tygodni temu sami wypychali swojego wychowanka do Wisły Kraków i krzyczeli „Weźcie go, weźcie, prosimy!”
No to Kozioł wziął sprawy w swoje ręce. A raczej chwycił za telefon, później za pióro i podpisał. Zastąpi w Lubinie od lipca Bojana Isailovicia, który na tyle popadł w marazm, iż do łask musiał wrócić leciwy Aleksander Ptak.
Oczywiście „Miedziowi” zakontraktowali piłkarza dopiero od wakacji, ale byłoby miło mieć go już u siebie teraz. I tu trzeba negocjować, ale nie było powodu, aby robić to wcześniej. Jeżeli nie dojdą do porozumienia Kozioł może być pewny przeniesienia do rezerw. Zapomni się o tym, ile on razy ratował skórę klubowi.
Pewnie, fajnie byłoby zarobić na nim, ale należy także docenić dotychczasowy wkład zawodnika. Zamiast tego pan prezes sączy jadowite słowa: - Jestem mocno zaskoczony decyzją naszego wychowanka. Kwota jaką proponuje nam Zagłębie za tej klasy piłkarza jest kwotą nie do przyjęcia. Chciałbym dodać, że Marek miał zagwarantowane pięciodniowe testy w Dundee United. Nie podjął tego tematu. Na pewno z transferu do tego klubu i zawodnik i Sandecja byliby bardziej zadowoleni finansowo. Chciałbym też dodać, że prowadziliśmy rozmowy z Markiem Koziołem o przedłużeniu kontraktu. Mimo zapewnień ze strony zawodnika do podpisania umowy nie doszło.
Najfajniej przedłużyć kontrakt i żądać za piłkarza wyimaginowanych kwot. Negocjować w nieskończoność utrudniając zawodnikowi, podkreślmy skoro prezes tak to lubi, wychowankowi rozwój i możliwość zarobienia. Tak, zarobienia. Oto w tym właśnie chodzi. O pieniądze. To jest jego zawód, a skoro chciano się go pozbyć, to skorzystał z opcji i postanowił zapewnić sobie odpowiednie finansowe uposażenie. Nie jest tajemnicą, że gdy masz niemalże kartę w ręku łatwiej jest wynegocjować dobre warunki.
Żenującym jest fakt upublicznienia kwoty jakie oferuje Zagłębie. Na stronie Sandecji można znaleźć komunikat wydany przez rzecznika prasowego Dariusza Grzyba: „Kwota zaproponowana przez Zagłębie o której wspomniał prezes wynosi 55 tysięcy złotych. Za taką kwotę to transferowani są piłkarze III-ligowych klubów, nie najlepszy bramkarz I-ligi”. Prezes ponoć chciał 400 tysięcy, teraz już tylko 180, a możliwe, że w ostatnim dniu okna transferowego będzie chciał choćby to 55...
Profesjonalnie. Szczerze? Wcale mnie nie dziwi, że chłopak odszedł tak jak odszedł. Jeżeli traktuje się kogoś jak worek ziemniaków, to czego oczekiwać w zamian? A tak to worek pyrów wydymał Danka. I teraz może śpiewać „oj Dana, Dana”. Mimo półrocznego zawieszenia. Choć jego prawidłowością powinien zająć się odpowiedni organ PZPN. I tak też się pewnie stanie, jeżeli piłkarz już wiosną nie wyniesie się do „Miedziowych”.
