Dyskusja o podziale sprzedawanej żywności na lepszą i gorszą w kraju, w którym, co kilkaset metrów można robić zakupy spożywcze o dowolnej porze dnia czy nocy, świadczy o tym, że prawdopodobnie wielu z nas wcale nie robi zakupów. A przecież zamiast hejtować i drzeć szaty, wystarczy zajrzeć na półki najbliższego sklepu.
REKLAMA
Od jakiegoś czasu pracuję w krajach Europy Centralnej, pomieszkuję w Budapeszcie czy Pradze, bo stamtąd wszędzie mam bliżej do roboty. Ta perspektywa pomaga ocenić jakość naszych krajowych dyskusji. Ot choćby taka, jak to jeden z dyrektorów sieci supermarketów powiedział, że owoce czy warzywa o ładniejszych proporcjach sprzedawane są na rynku bogatszym, a inne owoce idą do krajów, których konsumenci gotowi są zaakceptować, że marchewka, gdzieś tam się rozgałęzia a jabłko posiada jakąś plamkę. Czy ten temat naprawdę jest istotny ? Jeśli właśnie zajadamy się jabłkiem, które może nawet nie jest najokrąglejsze w świecie, jeśli pierzemy w proszku, który nie pachnie na całą klatkę schodową, a zaczyna nam to przeszkadzać dopiero, gdy usłyszymy, ze inni, ci zagranicą, jedzą prostsze i okrąglejsze, to ta reakcja więcej mówi o nas, niż o decyzjach inspektorów jakości we Francji czy Wlk. Brytanii.
Litania wyznań zalewająca internet, że oczywiście w Niemczech to dopiero kawa pachnie prawdziwą kawą, a nie czymś tam, co do tej pory w Polsce odbieraliśmy jako zapach kawy, odbieram zawsze z taką samą oceną - to nie jest to problem dostawcy kawy, ale nasz, zakorzeniony w naszym odbieraniu świata leżącego poza granicami, niekoniecznie nawet kraju, czasami gminy, zawsze lepszego i piękniejszego niż nasza rzeczywistość za rogiem. Przecież pisał już o tym Jerzy Wasowski, żeby „urżnąć się na chrzcinach i wziąć, zwiać do Wołomina !”
Zgadzam się ze znakomitym znawcą polskiego rynku spożywczego, szefem jednej z sieci delikatesowych, który wypowiadał się ostatnio w NaTemat, że polski klient jest bardzo wymagający. Dodam, że jest wymagający, zarówno co do jakości jak i rozsądnej ceny. Problem w tym, że definicja jakości może być wspólna dla wszystkich konsumentów w takiej np. Unii Europejskiej, lecz definicja rozsądnej ceny organicznie związana jest z lokalnym rynkiem płac i możliwościami płatniczymi konsumenta. Jak zatem inaczej wytłumaczyć sobie tabuny Niemców wymiatających nasze świeże produkty z półek przygranicznych supermarketów w Polsce? Ano właśnie tym, że nie ustępujemy w jakości żywności niemieckiej, moim zdaniem zdecydowanie tę jakość nawet przewyższamy, a cena jest wyjątkowo korzystna, gdyż skrojona na miarę możliwości polskiego konsumenta. Czy mamy się obrażać na niemieckich konsumentów, że oczekują wysokiej jakości za przyzwoite pieniądze a polskie markety właśnie im to dostarczają?
Operatorzy handlowi w Polsce, ci „zagraniczni” i ci „krajowi” codziennie stoją wobec tych wyzwań, spełniając je i podnosząc standardy jakości, negocjując lepsze ceny. Wszystko dla nas, klientów, abyśmy tylko zechcieli wstąpić do tego, a nie innego sklepu, w kraju, w którym od lat trwa wojna konkurencyjna o sile rzadko spotykanej w Europie.
A i jeszcze jedno...na pewno doczytaliście, że na życie zarabiam w Tesco i niektórzy mogą uważać, że leci właśnie jakiś product placement. Dla tych z Was mam taką propozycję, nie wierzcie w żadne moje słowo, lecz wstąpcie do marketu jakiejkolwiek sieci w Waszej okolicy i sprawdźcie jakość i cenę. Jeśli Wam się nie spodoba tutaj, powiedzcie o tym szefowi marketu i idźcie do sklepu obok. Jestem pewien, że za chwilę w markecie obok zajdzie zmiana. Konkurencja zawsze jest cudownym lekiem na wszystkie niedostatki w handlu.
Ale na Boga, przestańmy opowiadać te banialuki, jak to na świecie jest lepiej, taniej, zdrowiej a jabłka są tak okrągłe, że Anglicy grają nimi na Wimbledonie.