Raz, dwa! Dwa zabójcze ciosy na początek, po których ciężko się podnieść. W siedem minut było pozamiatane. Człowiek nawet na dobre nie rozsiadł się wygodnie, a tu 0:2. Szok, zaskoczenie i niedowierzanie.
Ilu kibiców, tyle opinii po meczu. Gwizdy na pożegnanie i fala krytyki w mediach. Tylko prawdziwi sportowcy po takich ciosach potrafią się podnieść. Ale nawet sami piłkarze nie kryli, że "dali dupy". W tych mocnych słowach postawę Polski skwitował Kamil Glik. Z kolei Marcin Wasilewski przyznał, że najbardziej boli to, że przeszli obok meczu. Obaj byli, nomen omen, jednymi z najsłabszych aktorów piątkowego spotkania. Zresztą po takim "występie" ciężko wystawić komuś dobre noty.
Nie tylko Glik i Wasilewski porażkę "wzięli na klatę". O zawiedzeniu kibiców i samych siebie mówił też Artur Boruc. Boruc, choć człowiek charakterny, był przygaszony. Nie tak wyobrażał sobie powrót do bramki w meczu o punkty. Fornalik z kolei przepraszał biało-czerwoną armię. Jednak najtrafniej przebieg wydarzeń na boisku ocenił Zbigniew Boniek. "Przepraszam wszystkich, ale tak słabo grającej reprezentacji to dawno nie widziałem. Sorry" - napisał na Twitterze prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej.
Jakże znamienne są słowa innych reprezentantów Polski. Oni po meczu przyznali, uwaga!, "Ukraińcom bardziej się chciało". No tak, to oni grali w Warszawie, na swoim Stadionie Narodowym, przy komplecie publiczności. To oni byli gospodarzami meczu... Nie mogę pojąć tych słów. Owszem, Ukraina walczyła o życie, tylko zwycięstwo przedłużało ich szansę na grę o mundial w Brazylii, ale na Boga, naprawdę trzeba mieć tupet, żeby otwarcie winę porażki zrzucać na większe "chciejstwo” Ukraińców. Czyli mamy rozumieć, że biało-czerwonym mniej się chciało, że ewentualne porażka to tylko wypadek przy pracy? O to chodzi? Czy może przesłanie było inne?
Panowie, reprezentacja to drużyna złożona z najlepszych polskich piłkarzy. Przynajmniej tak to wygląda w teorii. Skoro na boisku biega jedenastu dzielnych wybrańców narodu, to muszą oni zrobić wszystko, aby po meczu nikt nie miał do nich pretensji.
Znów pojawiają się demony z przeszłości, że niektórym mniej się chce, a innym więcej. Jedno, dwa złe zagrania i cała nasza koncepcja sypie się niczym domek z kart. A może po prostu jesteśmy tak słabi, a piłkarsko Ukraina pokazała nam miejsce w szeregu? Goście dali nam jasny przekaz - panowie, my tu przyjechaliśmy po swoje, jesteśmy lepsi i nie podskakujcie za bardzo, bo szybko wybijemy wam futbol z głowy.
Wybili szybko. Po siedmiu minutach było praktycznie pozamiatane. "No pokażcie, że macie jaja. Jeśli odwrócicie losy meczu, to będziecie wielcy" - pomyślałem. Pół godziny dawało nadzieję, że nasi uwierzyli, że jeszcze nic straconego. Atakowali. To był dobry fragmenty meczu. Bramka kontaktowa i ponownie ożyły nadzieje. Niestety na krótko. Ukraińcy dali naszym się wyhulać i przed przerwą zadali trzeci, ostateczny cios. W boksie to nokaut, bo właśnie tak wyglądała postawa biało-czerwonych w drugiej połowie.
Tylko jeden godny odnotowania strzał Obraniaka i to wszystko! Przez 45 minut! Podczas, gdy Ukraina mogła strzelić kolejne dwie, trzy bramki. To pokazało słabość polskiej piłki. Jak słabi psychicznie jesteśmy. Nie wiem co działo się w naszej szatni, ale jeśli padły jakieś słowa, to chyba nie podziałały mobilizująco na zespół.
Gol Piszczka mógł jeszcze na chwilę odsunąć widmo porażki. Nie udało się, ale przecież mecz się nie skończył, a po minach polskich piłkarzy widać było, że uszło z nich powietrze. Nie potrafili sklecić składnej akcji. Lampa ostrzegawcza zapaliła się w meczu z Irlandią. Skoro najgorszy zespół Euro 2012 tak łatwo obnażył słabości polskiej reprezentacji, to istniało ryzyko, iż kolejny, dużo mocniejszy przeciwnik bezlitośnie wypunktuje wszystkie przywary Polski. No i wypunktował. Jeszcze bardziej uwypukliły się bolączki i błędy naszej reprezentacji.
Już chyba nie muszę pisać o XXX minut bez gola Lewandowskiego, czy grze Błaszczykowskiego, od którego więcej się wymaga niż jedno precyzyjne podanie. Trochę rozgrzesza go akcja bramkowa. Obrona to był po prostu jakiś dramat. Trener Fornalik dobrze o tym wie.
Jego markotna mina na pomeczowej konferencji mówiła wszystko. Zagraliśmy poniżej wszelkiej krytyki.