Ruszamy z lotniska dość późno i jedziemy na wschód. Jeszcze w Gruzji trafiamy na urokliwą wioskę Sighnaghi, do której wspinamy się po dość stromych serpentynach, a na górze robimy postój z widokiem na ogromną przestrzeń – wzrok sięga na 100km w dal. Podczas dalszej drogi wciąż towarzyszy nam ciemniejące w oddali pasmo górskie, aż w końcu docieramy do granicy.
Właśnie mamy wkroczyć do najdalej wysuniętego na wschód państwa podczas naszej wyprawy. Na granicy napis w trzech językach, między innymi po angielsku „Goodluck!”. Zabrzmiało to jakoś złowróżbnie. Przypominają nam się słowa Snella przy odbieraniu wiz: „Chyba to jest jednak głupi pomysł, że tam wjeżdżamy”. Celnicy mówią do nas po angielsku, więc w sumie zaczyna się dobrze, ale to jeszcze gruzińska strona. Potem standardowo rozdział na pasażerów i kierowców. Wokół nas w kolejce mężczyźni w długich spodniach i koszulach, kobiety przyzwoicie pozakrywane. Czujemy się tu trochę jak banda ufoludków w kolorowych szmatach i krótkich gaciach. Pan w okienku śmiesznie kaleczy nasze imiona i nazwiska. Tutaj już tylko „pa ruski”, ale bez problemu znajdujemy się po drugiej stronie. Zmrok zapada, a my siedzimy na rozgrzanym asfalcie podskakując na każdy dźwięk dobiegający z trawnika – to na pewno węże… W Gruzji też występują, jednak pobyt w tym kraju wywołuje w nas głęboko chowane obawy. Dobrą godzinę czekamy na busiki. Okazuje się, że trzeba było uiścić dość sporą opłatę za ubezpieczenie – 62 manaty za 2 busy, co odpowiada mniej więcej tylu euro, czyli jak zwykle papierki zajmują najwięcej czasu. Jednak w końcu jesteśmy tu wszyscy. Azerbejdżanie witaj! Ciemna noc, zegarki znów o godzinę do przodu – to już trzeci raz na tej wyprawie. Mamy tu godz. 22 a w Polscedopiero dobranocka. Szczerze mówiąc spodziewaliśmy się tu wyludnionej pustyni a tu co i rusz jakaś wioska, sklepy przy drogach otwarte o tak późnej godzinie, wszędzie mnóstwo świateł, aż do przesady. Kolorowe żarówki są dosłownie wszędzie – jak u nas w Boże Narodzenie. Na noc planujemy jechać do miasta Saki, ale zatrzymujemy się na nocleg gdy kończy się asfalt. Tam zatrzymujemy się w zupełnej ciemności pod rozgwieżdżonym niebem.