Zakątek znaleziony przypadkiem w środku nocy okazuje się o poranku bardzo ładnym miejscem. Z jednej strony pasmo górskie w oddali, z drugiej – stepy, pasące się konie, zalew z wodą o temperaturze ciała. Piękny kraj.
REKLAMA
Dziś nie damy rady dojechać aż do Baku dlatego w planie mamy zwiedzanie pobliskiej miejscowości – Saki a potem nocleg znacznie dalej – w pobliżu Ismaylli. Saki – podobno jedno z trzech najładniejszych miast kraju (tu trzeba dodać, że łącznie w Azerbejdżanie jest ich 11) nie urzekło as jakoś znacznie swoim wyglądem, co najwyżej dość egzotyczną, jak dla nas Europejczyków, atmosferą. Na ulicach prawie sami mężczyźni – spodnie długie i ciemne przy największym nawet upale, do tego koszule i eleganckie czarne zabudowane buty. Wyróżniamy się od razu – pozdrawiają nas, często po angielsku – „Welcome in Saki”. Idziemy przez park, w cieniu drzew siedzą przy stołach mężczyźni popijając czaj, grają w domino i inne gry. Kobiety z zakrytymi nogami i ramionami czasem można spotkać na ulicach ale absolutnie nie w knajpkach. Zresztą picie alkoholu przez mężczyzn też jest tu rzadkością. Jeśli już mowa o zakazach – nie wypada tu palić przy starszych osobach jak też okazywać sobie uczuć publicznie. Wpływ muzułmańskiej kultury jest tu mocno odczuwalny – w kulturze, w zabudowie ale także w jedzeniu. Rozglądając się za miejscowymi przysmakami wielokrotnie natrafiamy na słowo „halal” czyli dozwolone co oznacza przygotowane według właściwych zasad. Np. zwierzę ubite na mięso zginęło przez przebicie tętnicy szyjnej i wykrwawienie, zwrócone głową w stronę meczetu. Próbujemy miejscowych kebabów i racuchów z ziemniaczanym farszem smażonych na głębokim tłuszczu. Przed samym odjazdem Klod traci, a raczej oddaje swój kowbojski kapelusz w bardzo specyficznych okolicznościach ale to już trudno opisać, zobaczycie to kiedyś na filmie. Tymczasem jedziemy dalej na wschód wposzukiwaniu opisanych w przewodniku wodospadów, gdyż spodziewamy się ciekawego miejsca noclegowego. Potem okaże się, że to miejsce jest ostatnim w jakim chcielibyśmy nocować… Gdzieś za małą miejscowością Galadżyk w dość wysokich górach rozegrała się najbardziej hardkorowa jak do tej pory przygoda Eurotripa. Chyba nie będą to zbyt mocne słowa jeśli powiemy, że to historia mrożąca krew w żyłach. Ważne, że wszystko skończyło się dobrze, jesteśmy wszyscy razem, cali, zdrowi i z kompletem dokumentów. Jednak całe zdarzenie opiszemy dopiero gdy zejdą z nas emocje a najlepiej, gdy będziemy już poza granicami Azerbejdżanu, np. w zawsze przyjaznej Gruzji.
