Przedpołudnie spędzamy na zwiedzaniu skalnego miasta. Wędrujemy przez niesamowity labirynt komnatek, pokoików, balkonów i tarasów połączonych najróżniejszymi często stromymi i koślawymi schodkami na zewnątrz i wewnątrz skalnych korytarzy. Oprócz pomieszczeń typowo mieszkalnych są tu tez większe sale o niesamowitej akustyce, zapewne kiedyś służące za miejsca spotkań lub miejsca kultu.

REKLAMA
Oprócz tego jest klasztor zamieszkały na stałe przez mnichów, który nie jest udostępniony dla turystów. Można zobaczyć jedynie przez okna kapliczkę położoną bardzo głęboko we wnętrzu skały, gdzie panuje chłód przyjemnie kontrastujący z ponad trzydziesto-stopniowym upałem. W skalnych domkach mieszkało w szczytowych momentach od 20 do 60 tys. Ludzi. Dopiero w latach 60-tych XXw. Mieszkańcy zostali wysiedleni. W drodze powrotnej zachodzimy jeszcze na zameczek gdzie pośród zrujnowanych murów mieszkają już tylko dzikie osły. Teraz naszym celem jest Batumi, do którego według mapy mamy nieco ponad 100km. Jak się jednak okazuje nasza wersja jest zbyt optymistyczna. Gdy na mapie wskazujemy obraną drogę do Batumi na mapie pytając jak na nią trafić, ludzie patrzą powątpiewającym wzrokiem na busiki, po czym pokazują drogę naokoło – jakieś trzy razy dłuższą. „Tamta droga jest zła – można tam przejechać tylko terenówką.” Wiemy, że nie jest najlepsza, z poziomic na mapie wynika, że teren wznosi się tam dość szybko a naszym znajomym Francuzom podróżującym ciężarówkami trasa ta zajęła 6 godzin. Postanawiamy jednak zaryzykować i ruszamy stronę gór. Powoli wszystko wokół zaczyna się zmieniać. Temperatura się obniża, na palące słońce nachodzą chmury, z nieba spada deszcz a nawet grad, droga z asfaltowej zmienia się na utwardzaną kamienistą ze strzępami asfaltu. Do tego na którymś z pierwszych kamieni Sławobus traci oponę – poszła dosłownie w strzępy. Po zmianie zostajemy bez zapasówek (chyba nie wspominaliśmy że Klodobus też zaliczył ostrzejszy kamień kilka dni wcześniej). Teraz chłopacy zmniejszają odrobinę ciśnienie w dętkach i toczymy się dalej z prędkością 30km/h. Klimat jest dość mroczny. Nadal pada a mad górami chmury raz po raz rozświetlają błyskawice. Powoli pniemy się wyżej. Miejscami jest naprawdę stromo, na wybojach rzeczy wylatują z półek i szafek, po naszej lewej urwista skarpa. Mijamy masywne Krazy obładowane drewnem, ale i zwykłe samochody osobowe o niskim zawieszeniu, co trochę nas pociesza. Nasi dzielni kierowcy pokonują wszelkie trudności, dwukrotnie przecinają strumień, który czy to na stałe czy tylko po deszczu przepływa przez środek drogi. Wszystko jednak rekompensują przecudne widoki gór porośniętych zielonym lasem i otoczonych obłokami chmur. Miejsce do którego docieramy po tej ciężkiej przeprawie również jest jedyne w swoim rodzaju. W najwyższym punkcie drogi stoi słup mówiący, że znajdujemy się na wysokości 2025m n.p.m. Ze szczytu rozciąga się widok na ogromną przestrzeń. Akurat przestaje na chwilę padać i słońce zachodzi na naszych oczach w różowych obłokach. Jest tu przystanek autobusowy i parking zapełniony autami z najróżniejszych stron świata, głównie z Unii Europejskiej. Wszyscy zagraniczni goście zbierają się w jedynej tutaj knajpce, w której po prostu się zakochaliśmy. Skojarzenie takie samo u wszystkich – górskie schronisko. Obsługa przecudowna. Rodzinny interes. Młoda urocza kelnerka z długim czarnym warkoczem biega uśmiechnięta od stołu do stołu próbując nadążyć ze wszystkim. Dwie pozostałe panie w średnim wieku przygotowują najpyszniejsze jedzenie pod słońcem i co jakiś czas wychodzą zapytać gości, czy aby na pewno im smakuje. Zamawiamy tradycyjne gruzińskie Chaczapuri czyli placek zapiekany ze słonym kozim serem, a także danie pochodzące z Azerbejdżanu – roztopiony, bardzo słony ser podany w miseczce z ogromną ilością gorącego tłuszczu. Jemy to jak nam pokazali biorąc odrobinę roztopionego sera w palce, a do tego kawałek chleba. Restauracja rozbrzmiewa gwarem rozmów w najróżniejszych językach. Wychodząc na zewnątrz po zachodzie słońca słyszymy donośny śpiew dochodzący ze świątyni. Tajemniczo brzmiące słowa wypełniają powietrze, rozchodzą się nad pobliską wioską, odbijają się od gór, schodzą w doliny i unoszą się w niebo.