
Reklama.
Te ciasteczka nie są trudne, ale trochę pracochłonne.
Żeby długo nie stać przy patelni zrobiłam ciasto z pięciu żółtek, do tego potrzeba piwa tyle samo co żółtek, najlepiej wlewać w identyczne naczynia i porównać poziom.
Żeby długo nie stać przy patelni zrobiłam ciasto z pięciu żółtek, do tego potrzeba piwa tyle samo co żółtek, najlepiej wlewać w identyczne naczynia i porównać poziom.
Do mojej porcji zużyłam około półtorej szklanki mąki. Chodzi o to by ciasto nie lepiło się do rąk, ale żeby nie było za twarde.
Wyrobione ciasto podzieliłam na niewielkie części i każdą z nich rozwałkowałam, najcieniej jak się dało. To jest najtrudniejsza część. Dziewczyny, które chcą popracować nad rzeźbą bicepsów będą zadowolone, reszta na pewno zmęczona. Dobra rada to wałkować niewielkie części ciasta będzie łatwiej.
Rozwałkowane placki pocięłam na paski o szerokości około dwóch centymetrów, i każdy na środku przecięłam nożem, robiąc jakby "dziurkę na guzik". Przez tę dziurkę przekładałam połowę paska i tak wychodzą faworki.
Teraz tyko smażenie. Faworki smaży się w głębokim tłuszczu- dokładnie smalcu, w dość wysokiej temperaturze. Wiem to słabe określenie dla kogoś kto będzie to robił pierwszy raz. Spróbuje wytłumaczyć. Rozgrzewam smalec, a gdy zaczyna się dymić przykręcam lekko temperaturę, musi być gorący ,ale nie palić się.
Faworki wrzucam po cztery góra pięć, i bardzo króciutko smażę na złoto, upieczone wyjmuję na papier by trochę odsączyć z tłuszczu. Wystudzone przekładam na talerz obsypując każdą partię cukrem pudrem. Te dzisiaj wyszły przepysznie