Trwa gorąca dyskusja nad reformą emerytalną proponowaną przez rząd. Jedni zachwycają się dzielnymi chłopcami z PO, którzy podjęli tytaniczny wysiłek ratowania finansów publicznych. Inni odsądzają od czci i wiary rząd przepowiadając apokalipsę polegająca na tym, że Polacy będą umierać przy stanowiskach pracy w wieku 67 lat.

REKLAMA
Nie mam wątpliwości, że dzisiejszy system emerytalny w Polsce jest chory i należy go zmienić. Każdy polityk, również ten z opozycji, który mówi, że zmiany w systemie emerytalnym, są szkodliwe - sam jest największym szkodnikiem, cynikiem i nigdy nie wolno na niego głosować, bo jest zagrożeniem dla Polski jeśliby doszedł do władzy.
Koalicja PO-PSL nie sprostała wyzwaniu przeprowadzenia reform emerytalnych z kilku powodów. Po pierwsze publiczne targowanie się koalicjantów, kto zrobi lepiej wyborcom, jeszcze bardziej podważyło sens całej zmiany. Okazało się, że tę reformę można mocno łagodzić i wtedy nie ważne są efekty budżetowe.
Stworzenie mechanizmu przechodzenia wcześniej na emeryturę (62 lata kobiety, 65 lat mężczyźni) z jednoczesnym okrojeniem świadczenia nie dało pozytywnych reakcji wśród wyborców (np. wzrostu poparcia), ale dało paliwo przeciwnikom do hasła „Precz z głodowymi emeryturami” z czym trudno się nie zgodzić. Ta reforma powinna być konsekwentna, pokazywać cele do zrealizowania. Dziś wygląda, że chodziło tylko o przyjazne gesty wobec bankierów w Londynie czy Nowym Yorku, którzy mają sobie odznaczyć, że polska gospodarka jest ok, bo rozpoczęła jakieś reformy. Dla nich liczy się „ptaszek” w rubryce, a nie konkretne liczby, dla nas – obywateli powinny liczyć się kwoty zaoszczędzonych pieniędzy, które w przyszłości nie będą wypływać z budżetu.
Po drugie w debacie publicznej pojawiły się wyliczenia, które pokazują, że jeśli mamy uzdrawiać finanse publiczne poprzez reformy emerytalne to powinniśmy pracować do 72 roku życia. Nie jest to zaskakujące, jeśli weźmiemy pod uwagę, że już dziś budżet państwa jest obciążony kwotą około 50 mld zł na emerytury, których rząd nie chce reformować (mundurowe, górnicze, prokuratorskie, kolejowe) nie mówiąc o systemie KRUS.
Jeśli rząd to grupa dzielnych wojów w boju o porządek w państwie, to należy natychmiast reformować system emerytur specjalnych. Warto przyjąć zasadę, że na określonych stanowiskach, które nadwyrężają zdrowie i życie pracownika, gromadzone są dodatkowe środki na zasadzie podobnej do pracowniczych programów emerytalnych. Każdy policjant, żołnierz czy górnik tylko wtedy będzie miał dodatkowe pieniądze (nie wypłacane, ale gromadzone na indywidualnym koncie), kiedy marznie na krawężniku, na poligonie czy wdycha pył „fedrując na przodku”, ale jeśli jego praca w tej samej firmie czy instytucji staje się tak samo niebezpieczna jak tysiące innych rodzajów prac, wtedy przestaje otrzymywać dodatkowe pieniądze. Zgromadzony kapitał za ciężką pracę wpłynie na wyższą emeryturę, w takim przypadku można pozwolić na przejście na emeryturę osobie, która ma mniej niż 67 lat, ale ma odpowiednie środki na koncie emerytalnym. Polsce jest potrzebna reforma emerytalna obejmująca wszystkich bez wyjątku.
Po trzecie trudno mi wywołać w sobie zachwyt, że rząd o liberalnym zabarwieniu chce realizować reformę, która będzie trwała…..do 2040 roku. Jeśli mówimy o reformach na poważnie, to cała zmiana powinna trwać 2-3 lata, a nie 30. Jeśli budżet jest w potrzebie, to na pewno nie można czekać kilkanaście lat na pierwsze poważniejsze oszczędności. Rozwlekanie w czasie zmian i tak nie zostało przyjęte ze zrozumieniem przed większość opinii publicznej, nikt ulgowo nie potraktował propozycji rządu. Jeśli popatrzeć, kto bierze udział w manifestacjach przeciwko zmianom, to dominują tam przedstawiciele pokolenia, które i tak nie będzie objęte nowymi rozwiązaniami.
To oznacza, że wiele osób nie rozumie kogo dotyczy ta reforma, może jest to jakiś błąd w komunikacji rządu z obywatelami? Może protestujący chcą odreagować inne pretensje wobec Donalda Tuska i dlatego wychodzą na ulice i otrzymali wygodny pretekst do wyrażenia ogólnego niezadowolenia? Wydłużenie czasu dla reformy nie uchroni koalicji PO-PSL od spadku notowań, bo to zostało zapoczątkowane błędami przy okazji ogłaszania listy leków refundowanych, ACTA czy organizacji EURO 2012.
Po czwarte wdrożenie reformy emerytalnej jest spóźnione co najmniej o rok, może 2 lata. Wtedy starczyło odwagi aby zabierać przyszłym emerytom część pieniędzy z OFE do ZUS, ale już nie starczyło odwagi na głębsze reformy systemu emerytalnego. Oczywiście to my jako podatnicy, obywatele zapłacimy za to opóźnienie. To z naszych podatków w ramach budżetu państwa będzie trzeba więcej dopłacić ZUS-owi do wypłacanych emerytur, a tym samym ograniczyć środki na np. bezpieczeństwo, edukację, budowę dróg itp. Jeszcze w trakcie kampanii wyborczej na postulat PJN, że trzeba co najmniej zrównać wiek emerytalny kobiet i mężczyzn, Platforma twierdziła, ze nie ma takiej potrzeby.
W ciągu kilku miesięcy szybko się to zmieniło. Czy to były zabiegi czysto taktyczne i nikt z rządzących nie miał odwagi powiedzieć społeczeństwu prawdy? A może wielcy specjaliści od ekonomii w PO nie doliczyli się w tamtym czasie jakie zagrożenie wisi nad naszym krajem z tytułu emerytur.
Podsumowując wysiłki rządu w zakresie reformy emerytalnej można powiedzieć: Panowie! Za słabo, za płytko, za długo, za wolno!
Nie mówiąc o tym, że nie da się łatwo uciec od zbliżającej się katastrofy demograficznej, która w największym stopniu zagrozi całemu systemowi zabezpieczeń społecznych. W tym temacie nie padają ze strony rządu żadne pozytywne sygnały.
Osobiście byłbym bardziej spokojny kiedy bym usłyszał, że co prawda mam z żoną pracować dłużej ale z racji posiadania czwórki dzieci w Polsce zaczyna obowiązywać system wsparcia każdej wielodzietnej rodziny. Na takie wsparcie zasługują rodziny od Moskwy do Londynu z wyjątkiem kilku krajów, w tym ojczyzny Jana Pawła II, na którego tak wielu się tutaj powołuje. Jeśli trzeba poprzeć tę połowiczną reformę to przynajmniej w zamian zyskajmy politykę rodzinną państwa, traktującą ją jako inwestycję w przyszłość, a nie wydatek socjalny.