Ta piosenka brzmi tak, jakby rozbita rodzina zdołała się jakoś pogodzić, jakby para, która się rozstała, zdołała jakoś do siebie wrócić...
REKLAMA
To niby zwykła piosenka, ale kiedy zajrzeć pod jej podszewkę, jej słuchanie może być doświadczeniem dość trudnym, a może wręcz bolesnym. Ale na szczęście to doświadczenie, które – wszystko na to wskazuje – dobrze się kończy.
Było tak: kilka lat temu Alex Ebert, amerykański muzyk, wokalista dość popularnej przez moment, za sprawą swych alternatywno-taneczno-rockowych przebojów, formacji Ima Robot, postanowił założyć nowy zespół.
Zespół, a właściwie hippisowską komunę: wieloosobową, beztroską, opierającą się na przyjaźni i radości ze wspólnego grania muzyki. Tak powstała grupa Edward Sharpe And The Magnetic Zeros. Zadebiutowała trzy lata temu, płytą „Up From Below”, na której znalazła się m.in. piosenka „Home” – idealna definicja tego, czym była ta grupa. To prawdziwy hymn radości, miłości, tego, jak dobrze jest być razem, jak dobrze jest być blisko, jak dobrze jest budować razem tytułowy dom.
Zespół, a właściwie hippisowską komunę: wieloosobową, beztroską, opierającą się na przyjaźni i radości ze wspólnego grania muzyki. Tak powstała grupa Edward Sharpe And The Magnetic Zeros. Zadebiutowała trzy lata temu, płytą „Up From Below”, na której znalazła się m.in. piosenka „Home” – idealna definicja tego, czym była ta grupa. To prawdziwy hymn radości, miłości, tego, jak dobrze jest być razem, jak dobrze jest być blisko, jak dobrze jest budować razem tytułowy dom.
I to był dla mnie idealny soundtrack do radości, miłości, bycia razem, bycia blisko, budowania razem domu. Rok temu udało mi się zobaczyć ten zespół na koncercie i to był widok straszny. Od razu było jasne, że w tej komunie nie ma już ani radości, ani miłości, ani bycia razem, ani bycia blisko, ani budowania razem żadnego domu. Jest za to gwiazdorstwo, jest wyraźnie zaznaczony pierwszy plan i miejsce dla epizodycznych aktorów tego przedstawienia, nie ma najmniejszego śladu miłości i radości z bycia razem.
Wydawało mi się, że to koniec tej grupy, że już nic nigdy z tego nie będzie. A jednak. Nagle powróciła z nową płytą, albumem zatytułowanym „Here”. Albumem dość zaskakującym: wyciszonym, lirycznym, momentami smutnym, czy niemal ponurym.
Tak jakby muzycy przepracowywali to wszystko, co się między nimi zepsuło, jakby płakali za tym wszystkim, czego już nie ma. I jest na tej płycie ta piosenka: spokojna, łagodna, ale jednocześnie podskórnie trochę jakby radosna, jakby lekko zaprawiona nadzieją. „Jest jeszcze bardzo daleko od tego, co było wtedy, kiedy nagrywaliśmy „Home”, ale jest już znacznie lepiej niż było ostatnio” – zdają się mówić muzycy tym utworem. Zdają się mówić, że nawet kiedy jest najgorzej, zawsze można próbować to naprawić, że jak coś się rozsypało, zawsze można próbować poukładać to na nowo. Że kiedy poskłada się kawałki miłości, która się rozpadła, jeszcze da się ją odbudować.
