Ta piosenka jest przede wszystkim znakomitym przykładem na to, że jeśli ma się talent, nawet najbardziej kiczowatą historię można zamienić w coś pięknego.

REKLAMA
A ten chłopak ma talent. Udowadnia to już od kilku lat swoimi kolejnymi projektami, które - choć jeden jest ciekawszy od drugiego - wciąż nie mogą doczekać się należytego uznania. To Andy Hull, amerykański muzyk, wokalista, autor tekstów, artysta utalentowany i pracowity. Najpierw dał się poznać jako lider formacji Manchester Orchestra, która na swoim debiucie zaproponowała porywające połączenie klasycznego, pełnego emocji indie rockowego grania i osobistych, niemal intymnych tekstów, składających się z wyznań, które dotykały do żywego. Potem pokazał się z zupełnie innej strony - jego solowy projekt, zatytułowany dość zawrotnie Right Away, Great Captain!, oparty jest na adekwatnie zawrotnym pomyśle: to rozpisana na trzy płyty opowieść o kapitanie statku sprzed kilku wieków i jego ogromnej, zdradzonej miłości. A w międzyczasie Hull zaangażował się w jeszcze jeden muzyczny pomysł: supergrupę Bad Books, w której składzie znaleźli się muzycy Manchester Orchestra i punkowo-folkowy bard Kevin Devine.
„Pyotr” to jeden z utworów z drugiej płyty tej grupy, płyty bardzo przebojowej i raczej rockowej niż folkowej. To - mimo że najbardziej wyciszony, akustyczny, minimalistyczny pod względem brzmieniowym, bliski temu, co dzieje się na płytach Right Away, Great Captain! - bardzo mocny moment tego albumu, moment, w którym Hull pokazuje swój wielki talent.
Tekst tego utworu to historia romansu Wiliama Monsa i carycy Katarzyny, który skończył się straceniem kochanka przez zazdrosnego męża, Piotra Wielkiego, a potem dość makabryczną karą w postaci umieszczenia głowy skazańca w wielkim słoju w prywatnej komnacie carycy. To historia, którą popkultura absolutnie zbanalizowała, spłyciła, sprowadziła do poziomu obyczajowego skandaliku sprzed wieków, półpornograficznej historyjki o sławnych postaciach z podręczników historii, kuchennej literatury użytkowej, która z niczego pozornie robi coś. To historia, która dziś trafiłaby co najwyżej na portale z plotkami o słynnych ludziach, którymi każdy z czytelników potajemnie albo całkiem otwarcie chciałby być. To historia tak obrosła kiczem, że - zdawałoby się - nie da się już z niej zrobić niczego ważnego i ładnego.
A jednak - Hull udowadnia, że można, pisząc piękną, poruszającą piosenkę, w której nie brakuje słów, kłujących mocno i głęboko w samo serce. Udowadnia pisząc piosenkę, w której wciela się w obu męskich bohaterów, zmieniając perspektywę czasem z wersu na wers, prowadząc między nimi coś na kształt rozmowy, która przecież nigdy się nie odbyła. Bo tak naprawdę rozmawiają oni nie ze sobą, ale z tą, którą obaj kochają nad życie, choć za tę miłość dostają od niej coś zupełnie innego.
I nie sposób spokojnie słuchać słów Piotra, słów mężczyzny, który wie, że jest zdradzany, który wie, że nie jest kochany, który wie, że za to, co daje, dostaje zupełnie nie to, co dostawać chciałby: „wpół obnażeni, kochaliście się na blankach, czułem każdy twój ruch, kiedy w milczeniu patrzyłem z okna na wieży, nie mogłem przestać patrzeć, ale zmusiłem się, żeby odwrócić wzrok”. Hullowi wystarczy kilka słów, żeby zapisać ból odrzuconego mężczyzny, żeby pokazać jak bardzo cierpi. Tym bardziej, że dokładnie wie, tym bardziej, że ma pełną świadomość tego, co się dzieje i nie potrafi, nie chce się oszukiwać: „wiem, że to nie mnie pożądasz, wiem, że myślisz, że jestem starym głupcem”. I trudno się więc dziwić, że szalona zazdrość rodzi w jego głowie absolutnie nieludzki plan: „wiem, że chcesz już na zawsze wpatrywać mu się w oczy i chyba wymyśliłem, jak ci to dać”.
I nawet ten moment, kiczowaty, głupi, makabryczny, u Hulla wcale taki nie jest, nieludzka zemsta jest u niego uzasadniona miłością, która przekracza zasady moralne i wpisana jest na dodatek w przewrotny sposób w język miłości należny - wtedy, kiedy zgładzony kochanek, a właściwie jego zamknięta w szklanym pojemniku głowa, wypowiada kończące tą piosenkę słowa: „przychodzi do mnie każdego ranka, jeśli tylko może i mówi, jak dobrze znów mnie widzieć”.
Przemysław Gulda