Odkrycie tej płyty to była jedna z takich sytuacji, dla których kocham przekopywać się przez sterty podobnych do siebie, niemożliwych do odróżnienia i zapamiętania albumów. To był ten moment, kiedy jedna z nich okazuje się absolutnie niepodobna do niczego innego, wyróżniająca się od razu i nie dająca o sobie zapomnieć na długo.

REKLAMA
Daughter to początkowo solowy projekt Eleny Tondry, młodej brytyjskiej piosenkarki/songwriterki, który z czasem rozrósł się do trzyosobowego składu. Grupa ma w dorobku dwie epki, piosenka „Youth” pochodzi z drugiej z nich, „The Wild Youth”.
I nie sposób przejść koło niej obojętnie. Zawarty w niej ładunek smutku i rezygnacji potrafi powalić najtwardszego. Bo jak może być inaczej w obliczu delikatnych dźwięków, tkających ładną, eteryczną melodię, w obliczu poruszającego głosu niemal wyszeptującej kolejne wersy Tondry, a przede wszystkim w obliczu absolutnie porażającego tekstu tego utworu. Wokalistka jest w swoich piosenkach tak pełna desperacji jak Ian Curtis z Joy Division – jego twórczość zawsze wymienia w wywiadach jako ważną inspirację, jest tak bliska prawdy o życiu jak Morrissey, jest tak szczera i otwarta jak Jarvis Cocker z Pulp. Efekt – piosenki, trafiające w samo sedno smutku, który każdy z nas nosi w sobie, nawet jeśli bardzo skutecznie go ukrywa, piosenki, w których niezwykle łatwo jest odnaleźć ślady tego, co się samemu przeżyło albo właśnie przeżywa, piosenki, które potrafią wywołać ciarki na plecach. Na tej epce właściwie innych nie ma, ale „Youth” jest szczególna, bo szczególnie dobrze oddaje to, co czujemy przecież tak często, kiedy ktoś nas skrzywdzi, kiedy ktoś odejdzie bez powodu, bez żadnego wyjaśnienia: to nieodparte wrażenie, że już nigdy nie będziemy potrafili pokochać, zaufać, oddać się, być blisko i w ogóle poczuć jeszcze cokolwiek.
Przemysław Gulda